ŚwiatAfD – zwycięstwo normalności

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Nie ma już wątpliwości: mamy w Niemczech kryzys. Od ponad roku mamy naprzemiennie ogłaszany i odwoływany przez rząd lockdown. Coraz mniej ludzi wierzy, że kanclerz Angela Merkel i jej ministrowie są w stanie kontrolować społeczny i gospodarczy chaos spowodowany przez stosowane w kraju tzw. środki przeciwko koronawirusowi.

Na dodatek, wiadomości o kolejnych porażkach i aferach docierają z częstotliwością serii z karabinu maszynowego do niemieckich domów wraz z kolejnymi informacjami telewizyjnych wiadomości: przede wszystkim chodzi o przypadki ewidentnej korupcji w szeregach parlamentarzystów Unii Chrześcijańsko-Społcznej (CSU), bawarskiej partii siostrzanej kierowanej przez Merkel chadecji, które spowodowały poważny kryzys w obozie rządzącym. Ludzie są wściekli; podczas gdy oni martwili się o swoje miejsca pracy i próbowali jakoś nadążać za codziennie zmieniającymi się przepisami antypandemicznymi, niektórzy z posłów ugrupowania kanclerz napełniali sobie kieszenie pienędzmi pochodzącymi z prowizji za przetargi na zakup maseczek. Jednocześnie władze poniosły całkowitą porażkę w organizacji akcji masowych szczepień. Niemal wszystkie kraje europejskie zdołały jakoś zorganizować plany w tym zakresie, a rząd niemiecki okazał się do tego kompletnie niezdolny.

Nic dziwnego, że pojawiła się ogromna tęsknota za „normalnością”, czyli dla większości ludzi po prostu czasami sprzed polityki lockdownu rozpoczętej w marcu 2020 roku. Właśnie to stało się motywem przewodnim wyboru przez Alternatywę dla Niemiec (AfD) hasła tegorocznej kampanii wyborczej tej partii, które brzmi „Niemcy. Ale normalne” (niem. Deutschland. Aber normal).

Aby przygotować się do tych niezwykle istotnych wyborów, partia przeprowadziła konwencję w Dreźnie 10 i 11 kwietnia. Ambitnym celem konwencji było przyjęcie programu wyborczego i wyłonienie czołowych kandydatów do Bundestagu. W poprzednich wyborach, w 2017 roku, ugrupowaniu udało się po raz pierwszy nie tylko wejść do parlamentu, ale i stać się największą siłą opozycyjną. Przyczynili się do tego, będący twarzami ówczesnej kampanii wyborczej, dr Alexander Gauland i Alice Weidel. Gauland pochodził ze starej szkoły walecznych konserwatystów, mając za sobą wiele lat działalności w Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) i ogromne doświadczenie w grze w trójwymiarowe szachy polityczne. Weidel z kolei była twarzą liberalnego gospodarczo i progresywnego skrzydła partii. To właśnie dzięki nim, niedoskonałości pozostałych kandydatów pozostały ukryte w cieniu.

Obecna sytuacja jest inna. Partyjna konwencja w Dreźnie z udziałem 600 delegatów, odbywająca się pod wielkimi banerami z hasłem „Deutschland. Aber normal” była równie porywająca, jak ten slogan, czyli niemal wcale. Cztery lata w Bundestagu były dla AfD gorzką lekcją. Najważniejsze okazały się dwa płynące z niej wnioski. Pierwszy: obecny system partyjny Niemiec nie jest gotów do zaakceptowania nowych graczy. Pod żadnymi warunkami. Wykorzysta wszystkie dostępne narzędzia do zwalczania takiej nowej siły politycznej, łącznie z Urzędem Ochrony Konstytucji (Verfassungsschutz), wewnętrzną tajną służbą. Ci politycy AfD, którzy bronili strategii „współdziałania” i „umiarkowania”, jak jej lider i poseł do Parlamentu Europejskiego, prof. Joerg Meuthen, musieli przyznać, że system polityczny nie jest zainteresowany jakąkolwiek współpracą.

Wniosek drugi: skandale finansowe z udziałem AfD osądzane są znacznie bardziej surowo niż podobne skandale dotyczące starych partii systemowych. Innymi słowy: w Niemczech do zwalczania największej partii opozycyjnej dopuszczalne jest używanie wszelkich instrumentów, środków i argumentów.  Gauland określił kilka lat temu AfD jako wciąż znajdującą się w fazie „fermentacji”. Drezdeńska konwencja dowodzi, że partia nadal fermentuje, może nieco spokojniej. Można to w zasadzie określić poszukiwaniem własnej tożsamości.

Przyjęty z myślą o wyborach federalnych program określany jest w niemieckich mediach głównego nurtu jako dokument skrajnie prawicowy, jednoznacznie „zły”. Stało się tak głównie dlatego, że partyjni delegaci przyjęli apel o Dexit, czyli opuszczenie Unii Europejskiej przez Niemcy. Tutaj jednak zaczyna się problem. Nawet ci, którzy popierają ten postulat, który oznaczałby niechybnie koniec UE, nie mają żadnego pomysłu, co dalej. Pojawiały się różne koncepcje i propozycje – od „powrotu do Wspólnoty Europejskiej” do „państw narodowych utrzymujących tylko stosunki bilateralne” – lecz w zasadzie stało się jasne, że partia nie ma żadnej doktryny europejskiej do zaproponowania. Jest to jednak cecha wspólna, łącząca AfD ze wszystkimi innymi prawicowo-populistycznymi, eurosceptycznymi partiami w całej Europie; wszędzie brak odpowiedzi, co miałoby się stać po hipotetycznym końcu UE.

Wygląda jednak na to, że AfD wciąż w wielu sprawach nie wie, czego chce. Ma to też związek z nadal istniejącym, głębokim podziałem niemieckiego społeczeństwa na Wschód i Zachód, który jest bardzo wyraźnie widoczny także w szeregach partii. Wschód, czyli struktury AfD w dawnej Niemieckiej Republice Demokratycznej, bliższy jest orientacji socjalkonserwatywnej, mocno patriotycznej i populistycznej w dobrym tego słowa znaczeniu, bardzo krytycznej wobec Stanów Zjednoczonych i UE, niemal całkowicie wolnej od niechęci do Rosji. Z kolei Zachód AfD to głównie liberałowie i umiarkowani konserwatyści, delikatnie patriotyczni, często z nostalgią wspominający „CDU sprzed czasów Merkel”; a przede wszystkim umiarkowani, umiarkowani i jeszcze raz umiarkowani, jakby to właśnie ta cecha miała być tajnym kluczem do politycznego sukcesu. Również UE miałaby, według nich, zostać umiarkowanie zreformowana. Zachodnioniemieckie oddziały partii obdarzyły swoje macierzyste ugrupowanie nawet takimi strukturami, jak „Homoseksualiści AfD”.

W Dreźnie zrobiono wszystko, by nie eskalować tych wewnętrznych konfliktów i demonstrować jedność. Program wyborczy będzie zawierał, poza hasłem Dexitu, również punkty dotyczące zmniejszenia napływu imigrantów do Niemiec, zerwania z obowiązkiem noszenia masek i rządowym lockdownem oraz przywrócenia powszechnej służby wojskowej.

Sondaże dają obecnie AfD poparcie na poziomie 10%, przy wyniku wyborczym 12,6% w wyborach 2017 roku. Niektórzy eksperci szacują potencjał partii nawet na poziomie 25-30%. Czy AfD może być jednocześnie partią opozycyjną, która chce mocno wyrażać całkowity brak zaufania wobec gabinetu Merkel, i domagać się „normalności” w swoim haśle wyborczym?

Nie ma żadnych wątpliwości, że nadszedł kryzys, nie ma też wątpliwości, że istnieje wśród Niemców ogromne i rosnące wciąż rozczarowanie. W AfD nadchodzi czas decyzji. Jeśli okaże się nie gotowa do wyrażenia tego rozczarowania w formie politycznej, być może w niemieckim krajobrazie politycznym, prędzej czy później, pojawi się inna, nowa, bardziej konsekwetna siła antysystemowa.

Manuel Ochsenreiter, Berlin

Myśl Polska, nr 17-18 (25.04-2.05.2021)

Redakcja