Czołowe portale internetowe ogłosiły, że w razie zbrojnej agresji polskie wojsko będzie w stanie utrzymać się do linii Wisły zaledwie pięć dni, pobijając tym samym niechlubny rekord bezbronności z września 1939 roku. Nie powinno to budzić żadnego zdziwienia: w końcu Polska jest średniej wielkości, relatywnie ubogim krajem Europy Środkowej.
Warto zatem na wstępie wystąpić w niecodziennej roli obrońcy obecnej partii władzy. Prawdopodobnie nie ma większego znaczenia, czy głównodowodzącym polskich sił zbrojnych jest Andrzej Duda czy Bronisław Komorowski, a ministrem wojny Antoni Macierewicz, Mariusz Błaszczak czy Tomasz Siemoniak. Problem leży zupełnie gdzie indziej: w orientacji geopolitycznej wszystkich rządów Polski po 1989 roku, niezależnie od ich politycznych barw, konsekwentnie realizujących oderwane od rzeczywistości dogmaty neojagiellonizmu, sanacyjnego prometeizmu i Juliusza Mieroszewskiego z paryskiej „Kultury”. A także w równie konsekwentnie pogłębianej zależności Warszawy od odległego i nie mającego tu żadnych istotnych interesów Waszyngtonu.
Komentatorzy zwracają uwagę, że symulacje strategiczne przeprowadzone przez Akademię Sztuki Wojennej (dość symptomatyczna była zmiana jej nazwy z Akademii Obrony Narodowej na akademię „wojny”) pod kryptonimem „Zima-2020” oparte były na błędnych założeniach, wliczając do potencjału armii polskiej sprzęt, który za słone pieniądze dopiero u Amerykanów zamówiono (myśliwce F-35, systemy „Patriot” i HIMARS). Ubolewają, że wszystko to skutki reformy systemu dowodzenia przeprowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość w 2018 roku. Utyskują, że także nasi sojusznicy z NATO nie są gotowi do okazania wystarczająco skutecznej pomocy napadniętej Polsce. Polskę, rzecz jasna, napaść może wyłącznie Federacja Rosyjska, przypomnijmy: jedyny kraj na wschód od naszych granic, w którym żadne środowisko polityczne nie zgłasza wobec nas pretensji terytorialnych (w odróżnieniu od nacjonalistów ukraińskich, białoruskich, litewskich).
Nawet, gdyby Błaszczak był Carlem von Clausewitzem, a Duda Napoleonem Bonaparte, nie zmieniłoby to ani na jotę okoliczności obiektywnych: geografii, demografii, technologii i szeregu innych czynników od polityki bieżącej zupełnie niezależnych, lub zależnych w znikomym tylko stopniu. Polska nie ma najmniejszych szans w konfrontacji zbrojnej z jednym ze światowych mocarstw, którym pozostaje Federacja Rosyjska. Polska nie jest i nie będzie istotnym geopolitycznie miejscem dla innych mocarstw, przynajmniej na tyle, by podejmowały się jego obrony. Na szczęście zresztą Polska jest również kompletnie nieinteresująca dla Moskwy, która dawno już spisała nasz kraj z jego aberracjami w obszarze polityki zagranicznej na straty, a właściwie zapomniała o jego istnieniu. Tylko w umysłach ludzi przebywających w innym, fantastycznym wymiarze może zrodzić się myśl, że ktokolwiek na Kremlu chciałby pomaszerować na Warszawę.
Wspomniana symulacja strategiczna nie była jednak przypadkowa. Polska naraża się sama na udział w konflikcie zbrojnym będąc nie tylko członkiem całkowicie zbędnego w realiach postzimnowojennych NATO, ale na dodatek realizując bez szemrania każde, nawet najbardziej absurdalne i sprzeczne z jej interesami narodowymi życzenia Waszyngtonu, zazwyczaj polegające na kolejnych prowokacjach wobec Rosji. I wyłącznie na mocy decyzji zza oceanu i jej karnego wykonywania może stać się, teoretycznie, teatrem działań wojennych.
Logicznym wnioskiem płynącym z doniesień o pięciodniowej wytrzymałości Polski w przypadku agresji ze Wschodu powinno być wycofanie się z obłędnej polityki antyrosyjskiej, redefinicja całej polityki wschodniej, rozluźnienie więzów z Waszyngtonem i ograniczenie ich do kwestii wynikających z gospodarczego pragmatyzmu, wreszcie stopniowe wycofywanie się z NATO. Alternatywą dla bezpieczeństwa naszego kraju mogłaby stać się realizacja własnego programu atomowego i uzyskanie potencjału szantażu nuklearnego. Jest to jednak w obecnych uwarunkowaniach całkowicie nierealne. Dlatego zmienić można to, co w naszym zasięgu: sformatować politykę zagraniczną w taki sposób, by nawiązać przyjazne lub neutralne relacje ze wszystkimi krajami sąsiednimi, w pierwszym rzędzie z Rosją i z Niemcami, czyli najsilniejszymi z nich. Tymczasem nie miejmy jednak złudzeń. Realizm polityczny nie zawita pod czołami polskich decydentów. Wnioski z „Zimy-2020” posłużą wyłącznie do okładania politycznych przeciwników i wyciągania z naszych kieszeni kolejnych miliardów na zakupy broni u amerykańskich korporacji.
Mateusz Piskorski
Myśl Polska, nr 7-8 (14-21.02.2021)