Kilka dni temu miałem bardzo ciekawą rozmowę. Mój przyjaciel, zwrócił uwagę na zbieżność stanowisk względem wojny na Ukrainie ze strony skrajnego lewactwa i piłsudczyźnianych patriotów. On interesujący się wyborczo polityką, był tym stanem zdziwiony. Dla nas ludzi wywodzących się z środowisk endeckich nie jest to żadne zaskoczenie. Czytając dzieła istotnych polityków Narodowej Demokracji edukowaliśmy się w dziedzinie rozpoznawania zakulisowych reżyserów kolejnych zrywów i ruchawek. My zdajemy sobie sprawę, że niedaleko pada Kowal od Kowalewskiego i tam zalega.
Za wieloma romantycznymi powstańczymi zrywami lub plebejskimi ruchawkami w Polsce stali wielcy i możni, którzy za pomocą ludu realizowali swoje imperialne (dzisiaj globalne) interesy. I tak w imię słusznych racji, szły niesłuszne czyny. Wykorzystywali do tego przed samym aktem zbrojnym przekupstwo i grę na polskich sentymentach. Problem ten oczywiście dotyczy nie tylko naszego kraju.
W celu realizacji swoich dążeń musieli stworzyć stronnictwa i grupy nacisku. Pierwszą „lewicową’, drugą zaś „prawicową”. Obie są wspierane przez ludzi uczciwych, ale łatwowiernych, którzy nie potrafią odczytać intencji tych grup i ich narracji. Dlatego właśnie wiadome siły wspierały liczne fundacje, kluby i stowarzyszenie. Dzieło się to od końcówki Polski Ludowej, przez całą III RP. Stypendia, granty i możliwość obcowania w mediach sprawiły, że wytworzyły się dwa duże obozu zastępcze.
Pierwszy z nich zastąpił klasyczną lewicę socjalistyczną. Dzisiejszy erzac błędnie nazywany lewicą jest zbiorowością najgorszego sortu antypolskiego lewactwa, finansowanego przez różnorakich sorosów. Realizują oni konsekwentnie plan zastąpienia szeroko pojętego proletariatu elektoratem zastępczym. I tak wśród koszulek z Che, wrzaskowi „no pasarán” i prorobotniczych bajań z przeszłości zbudowali „lewicę” prowojenną.
Drugi z obozów zastąpił ruch narodowy i konserwatywny. Dzisiejszy erzac błędnie nazywany „prawicą” jest zbiorowością najprymitywniejszego sortu mesjanistów, stukniętych romantyków i obrzydliwych rusofobów, finansowanych przez różnorakie ośrodki postkonserwatywne często z USA. Realizują oni dzień za dniem, plan zastąpienia prawicy narodowej elektoratem zastępczym zatrutym różnego rodzaju post-giedroycowskimi bzdetami o międzymorzu. I tak wśród bluz z wyklętymi, flarach w rocznicę powstania w Warszawie i dymie kadzideł zbudowali „prawicę” prowojenną.
Za pomocą hasełek z lewej i prawej Przeciwnik ulepił łatwowierną masę, która nie jest wstanie bronić się przed narzucaną narracją i kreowanymi za pomocą obrazków w TV i Internetach emocjami. Nie posługuje się analizą zjawisk, zauważa pacynkę a nie widzi dłoni aktora i celu reżysera. Obie grupy są w pełni zgodne w zasadniczej kwestii – są one promilitarystyczne, prowojenne i bezdyskusyjnie wspierają liberalny i neokolonialny system euroatlantycki. Obie grupy wbrew deklaracji wspierają proces globalistyczny i działania na rzecz panowania jednego hegemona.
Przeciwnik odnosił sukcesy. Dopiero ostatnie wydarzenia (protesty rolników, ceny i wypowiedzi ukraińskich osobistości) trochę ostudziły ten nastrój w naszym kraju. To wydarzenie potwierdza główną tezę. Cyngle lewactwa i prawactwa wspólnie szarpią rolników jako „agenturę kremla”, „burżujów z drogimi ciągnikami” i „roszczeniową wiochę”.
Krajowa agentura i pożyteczni idioci globalizmu dawno wypchnęli by nas do wojny na Ukrainie. Ratuje nas względna zachowawczość zachodniego sąsiada i nadchodzące wybory prezydenckie w USA. Od tych wyborów i postępowania przyszłego prezydenta USA w dużej mierze zależy los narodu polskiego.
Co robić? Wspierać wszelkie działania na rzecz pokoju! Wspierać nielicznych polityków i nieliczne media, które są antywojenne. I na koniec wypić „za niespodziewane powodzenie naszej beznadziejnej spraw!”.
Łukasz Jastrzębski