Minęło zaledwie 10 dni od zakończenia szczytu NATO, gdy Zełenski postanowił skorzystać z możliwości ubiegania się zwołanie Rady Ukraina-NATO, która miałaby się zająć tematem morskiego transportu ukraińskiego zboża, blokowanego przez Rosję w odpowiedzi na atak na cywilną infrastrukturę jaką jest most Kerczeński.
Zastanawiam się czy Zełeński naprawdę wierzy w potencjał decyzyjny Rady Ukraina-NATO, czy po prostu przeprowadza test sprawdzający ten potencjał. Już w pierwszym dniu obrad szczytu NATO w Wilnie 11 lipca Zełeński dał wyraz zawodu spowodowanego niechęcią obradujących do włączenia Ukrainy w struktury NATO pisząc: „To bezprecedensowe i absurdalne, gdy nie są ustalone ramy czasowe ani dla zaproszenia, ani dla członkostwa Ukrainy w NATO. Wydaje się, że nie ma gotowości, by zaprosić Ukrainę do NATO, ani uczynić ją członkiem Sojuszu”.
W trakcie kolacji przywódcy państw uczestniczących w szczycie radzili Zełeńskiemu, że „ma ochłonąć i spojrzeć na pełen obraz sytuacji”. W analizach uzgodnień szczytu Agencja Bloomberg wskazała, że przywódcy krajów sojuszniczych szukali w Wilnie „języka, który wskazywałby na postęp i mógłby być sprzedany Ukrainie jako postęp”, ale nie tworzyłby zagrożenia wciągnięcia NATO w wojnę z Rosją. Takim cukierkiem dla Ukrainy była oferta utworzenia Rady Ukraina-NATO, która miała osłodzić gorycz porażki starań o członkostwo w sojuszu, nie wywołując zobowiązań sojuszniczych.
Czy ta gorzka prawda dotarła do Zełeńskiego, czy nadal woli tkwić w złudzeniach o nadzwyczajnym znaczeniu Ukrainy dla NATO, trudno powiedzieć. Lekcja dobrego wychowania udzielona Zełeńskiemu przez Bena Wallace`a ministra obrony Wielskiej Brytanii zadziałała. Zełeński w komunikacie o inicjatywie zwołania Rady Ukraina-NATO użył słowa „prosiłem” a nie „zażądałem” a w końcówce komunikatu posunął się nawet do wyrażenia wdzięczności krajom, które w tygodniu po szczycie NATO ogłosiły decyzje o wsparciu dla Ukrainy. Wymienił m.in. Koreę Południową, Azerbejdżan, Szwecję, a także Japonię, Australię, Kanadę, Wielką Brytanię, USA i Niemcy.
Polska już wypadła z puli krajów, którym należy się wdzięczność, bo po pierwsze to co miała do przekazania już przekazała, a po drugie polscy rządzący w czasie kampanii wyborczej nie chcą poświęcić sytuacji materialnej grożącej bankructwami polskich rolników produkujących zboże na ołtarzu ofiary na rzecz ukraińskich producentów zboża. Zadziwiające jaki olśniewający wpływ na decyzje Morawieckiego ma czas kampanii wyborczej.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński odwołał 21.07 Wadyma Prystajkę ze stanowiska ambasadora Ukrainy w Wielkiej Brytanii. Wcześniej Prystajko publicznie odniósł się do słów Zełeńskiego wobec brytyjskiego ministra obrony Bena Wallace’a.
Podczas szczytu NATO w Wilnie Wallace powiedział, że Ukraina powinna pamiętać, iż kraje przekazujące jej broń oddają ją z własnych zapasów i dobrze byłoby, by widziały wdzięczność, a nie tylko kolejne żądania. „Nie jesteśmy Amazonem” – zauważył brytyjski minister i wskazał, że Ukraina zawsze prosi o więcej, nawet po otrzymaniu kolejnej partii uzbrojenia.
W odpowiedzi na to Zełeński oświadczył: „Myślę, że zawsze byliśmy bardzo wdzięczni Wielkiej Brytanii, jej premierowi i ministrowi obrony, panu Wallace’owi (…). Po prostu nie wiem, co on ma na myśli, jak inaczej powinniśmy mu podziękować. Niech do mnie napisze. Możemy co rano budzić się i dziękować ministrowi osobiście” – powiedział Zełenski.
Prystajko wyraził pogląd, że w słowach Zełenskiego słychać było sarkazm. I dodał: „Nie sądzę, by był to zdrowy sarkazm”. Pristajko jest jednym z najbardziej doświadczonych dyplomatów ukraińskich, więc jego mało dyplomatyczna ocena odpowiedzi Zełeńskiego na uwagę Bena Wallace`a może świadczyć, że miał już dość demonstrowania przez Zełeńskiego złego wychowania w relacjach międzynarodowych, rzutujących na dyplomatyczne działania ambasadora.
Złudzenia Zełeńskiego co do możliwości odzyskania Krymu w ramach negocjacji, bo o możliwościach odwojowania Krymu już nikt nie wspomina, podtrzymuje gen. Ben Hodges, były dowódca wojsk USA w Europie, znany z „jastrzębich” poglądów oraz z błędnych prognoz przebiegu działań wojennych na Ukrainie, a także ze znajomości z dr. Jackiem Bartosiakiem, prezesem fundacji Strategy&Future, zwanym zasadnie „podżegaczem wojennym”, na którym wciąganie Polski w wojnę z Rosją narażające na uderzenie pociskami jądrowymi nie robi najmniejszego wrażenia. Co tam, przecież kiedyś Rosjanie wystrzelaliby się z zapasu pocisków nuklearnych, a że akurat dotyczyłoby to polskich miast Bartosiak gotów jest przyjąć „na klatę”, licząc najprawdopodobniej, że w tym czasie będzie gdzieś na innym kontynencie, gdzie ma wielu wpływowych znajomych dzielących z nim „jastrzębie” poglądy. Niezły gościo, prawda?
Wróćmy jednak do Bena Hodgesa, który 17 lipca na Twitterze napisał: „Dlaczego ktokolwiek poważnie uważa, że Ukraina powinna pozwolić Rosji na utrzymanie Krymu w ramach negocjacji?”. Odpowiedzi Hodgesowi udzielił Anatolij Karlin w komentarzu pod pytaniem generała. „90% mieszkańców Krymu nie chce powrotu do ukraińskich rządów. Ukraińska okupacja Krymu wymagałaby represji i deportacji na dużą skalę, o których Ukraińcy otwarcie mówią”.
Panie generale, czy cokolwiek rozjaśniło się w pana głowie skołatanej zastojem ukraińskiej kontrofensywy po przeczytaniu wyjaśnienia Anatolija Karlina?
Dlatego, panie generale, chociażby dlatego.
Wasz Ko Mentator
fot. public domain
23.07.2023