FelietonyŚwiatPiskorski: Nazyfikacja i militaryzacja

Redakcja11 miesięcy temu
Wspomoz Fundacje

Lubię słuchać wypowiedzi stojącego na czele prywatnej firmy wojskowej Wagner Jewgienija Prigożyna.

Nie dlatego że operuje on barwnym, niekiedy otwarcie wulgarnym językiem, choć swoją drogą wychodzi mu to całkiem naturalnie i można mu owe dosadności, a nawet więzienną leksykę wybaczyć. Również dlatego, że czasami stwierdza on rzeczy logiczne i oczywiste, które jednak w natłoku opinii, analiz i faktów przemykają przed naszymi oczyma niezauważone.

Gdy po 224 dniach ciężkich walk o każdy metr przestrzeni miejskiej upadł Bachmut, stając się na powrót Artjomowskiem, Prigożyn porozmawiał przed kamerą z rosyjskim dziennikarzem, Konstantinem Dołgowem. Tradycyjnie już w niewybrednych słowach zbeształ rosyjskie elity polityczne i ich rodziny. Stwierdził, że sytuacja w Rosji zacznie niebawem przypominać tą z rewolucyjnego roku 1917 (choć sam zadeklarował kilkukrotnie, że zamierza działać w ramach istniejącego porządku prawnego). I najciekawsze – zadał pytania o cel i dotychczasowe wyniki prowadzonej przez Rosję od 24 lutego 2022 roku operacji na Ukrainie. Odpowiedź na nie prowadzi do dwóch wniosków.

Po pierwsze – cele zakładane przez stronę rosyjską nie tylko nie zostały osiągnięte, lecz zjawiska i procesy, którymi argumentowano interwencję jeszcze się nasiliły. Nie sposób nie przyznać szefowi wagnerowców racji. Miała być denazyfikacja i demilitaryzacja. Tymczasem jest nazyfikacja (choć to określenie nieprecyzyjne, wręcz koślawe): poziom akceptacji dla tendencji, które ochrzcić można – z perspektywy rosyjskiej, ale też polskiej – mianem neonazistowskich na Ukrainie wydatnie wzrósł. Jesteśmy tego świadkami na co dzień. Jeszcze kilka lat temu amerykańscy kongresmeni badali neonazistowskie powiązania pułku Azow i powstałego wokół niego ruchu, uznając je za niebezpieczne i mogące prowadzić do wzrostu zagrożenia terrorystycznego również na tzw. Zachodzie. Po rozpoczęciu obecnego stadium konfliktu okazało się, że problemu już nie ma, a neonaziści i neobanderowcy wszelkich odcieni walczący w szeregach armii ukraińskiej lub w jej otoczeniu nie stanowią żadnego dyskomfortu. Formacje te zaczęły być wręcz otwarcie gloryfikowane, także w Polsce, nawet przez dyżurnych tropicieli wszelkich odmian „faszyzmu”. Parę lat temu publiczne eksponowanie czerwono-czarnej symboliki ukraińskich kolaboracjonistów III Rzeszy stanowić mogło w naszym kraju podstawę do wszczęcie postępowania karnego. Dziś barwy te widzimy na naszych ulicach coraz częściej. Wszystko to oznacza, że w Kijowie trwa proces nazyfikacji, poszerzania marginesu, który do niedawna był w sumie dość wąski.

Demilitaryzacja? Wolne żarty. Kilka dni po zdobyciu Bachmutu przez wagnerowców na kolejnym szczycie atlantyckiej koalicji w niemieckim Ramstein ogłoszono następny pakiet pomocy militarnej dla Kijowa o wartości około 65 mld dolarów. Ukraina – jak przyznał ostatnio nestor amerykańskiej dyplomacji, Henry Kissinger – stała się najbardziej nasyconym bronią obszarem Europy. Prigożyn przypomina, że obecna wojna dała możliwość wyszkolenia i zdobycia doświadczenia bojowego paruset tysiącom Ukraińców. Wcześniej, już po wybuchu powstania na Donbasie i rozpoczęciu operacji jego tłumienia przez Kijów, takim doświadczeniem dysponowało zaledwie ok. 20 tys. ukraińskich mundurowych. Gołym okiem widzimy przejeżdżające przez Polskę tranzytem w kierunku południowo-wschodnim tysiące ton sprzętu wojskowego. Kijów uzyskał po raz pierwszy dostęp do broni, o której zakupie mógł jeszcze niedawno tylko pomarzyć. I to w większości przypadków za darmo. Owszem, trwa mozolne mielenie przez Rosję w maszynce do mięsa i stali tysięcy ukraińskich żołnierzy i setek egzemplarzy sprzętu, ale i tak nasycenie terytorium Ukrainy bronią osiągnęło niespotykaną wcześniej w Europie od II wojny światowej skalę. Mamy zatem militaryzację, i to postępującą.

Po drugie – Prigożyn nie mówi tego wprost, lecz my możemy: formuła militarna rozwiązania kryzysu ukraińskiego wygenerowanego przez działania atlantyckich jastrzębi się nie sprawdziła, przynajmniej na razie. A skoro tak, to pozostajemy z dwoma scenariuszami na najbliższe miesiące i lata, z których żaden nie jest scenariuszem dla Europy dobrym. Pierwszy zakłada dalszą eskalację, w wyniku której dojść może do rozszerzenia teatru działań wojennych o nasz kraj.

Na wierzchołku eskalacyjnej drabiny znajduje się użycie broni masowego rażenia i ryzyko trwałego zniszczenia dużej części naszego kontynentu. Drugi wskazuje na jakąś formułę zawieszenia broni, mniej lub bardziej trwałego rozejmu, po którym konflikt wybuchnie z nową intensywnością. Jest jeszcze scenariusz trzeci, na tyle utopijny, że Prigożyn go nie zauważa. Ale my odnotujmy: wycofanie Anglosasów z Europy, suwerenizacja naszego kontynentu i niedopuszczenie, by ktoś spoza niego decydował o naszych sprawach. Chciałoby się w to wierzyć.

Mateusz Piskorski

fot. izviestia.ru

Myśl Polska, nr 23-24 (4-11.06.2023)

Redakcja