OpinieRękas: Ruska baba, czyli co dalej?

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Książę Walii łaskaw był nawiedzić swe wierne wojska kolonialne w nadwiślańskiej (i nadbużańskiej, co ważniejsze…) kolonii. W istocie jednak garnizonem brytyjskim są już dziś jako całość Wojsko Polskie i Siły Zbrojne Ukrainy.

Wielka Brytania z zasady nie operuje inaczej niż przez swoje fundusze, doradztwo zarządcze i oczywiście swój historyczny, imperialny splendor, wciąż działający na zakompleksiałe wschodnioeuropejskie społeczeństwa. Polacy po raz kolejny w dziejach wykonują zlecenia City, jak zawsze w przypadku naszych stosunków od XIX wieku sprowadzające się do podjęcia wojny z Rosjanami (wcześniej, czyli mniej więcej od XV wieku, Anglicy traktowali Ruś Moskiewską jako własną strefę wpływów i odwrotnie, prowokowali Moskwę do walki z Polakami). Dopóki oba nasze narody i będący naszym nieślubnym dzieckiem naród ukraiński nie przyjmą do wiadomości, że wszelkie spory i konflikty między nami są dziełem sił zewnętrznych: anglosaskich i germańskich, dopóty nie będzie końca niszczącej słowiańskiej wojnie domowej.

Dwie szkoły, jedna geopolityka

Mamy tu też do czynienia z wyraźną specjalizacją. Dla Waszyngtonu ważniejsza jest rywalizacja z Chinami, już kapitałowo i inwestycyjnie obecnymi na kontynencie amerykańskim, a więc kontynuuje geopolityczne zalecenia Alfreda Mahana. Z kolei Wielka Brytania powróciła do podstaw Wielkiej Gry, wprost ze wskazówek Halforda Mackindera. To rzecz jasna różnice w priorytetach i metodzie, jednak nie we wspólnym interesie dwóch hegemonicznych metropolii. Jeśli bowiem będziemy rozumieć hegemonię nie jako prostą polityczną czy gospodarczą dominację jednego państwa nad innymi, ale jako złożony system interakcji, przede wszystkim na poziomie systemu myślenia i szeroko rozumianej kultury, wówczas politykę Wall Street i City będziemy widzieć jako komplementarną, pomimo dzielących te ośrodki różnic.

Somalizacja Ukrainy

W przypadku wojny na Ukrainie to UK jest zatem siłą agresywną i eskalującą, przypominając o geopolitycznej roli tego państwa i jego centralnego ośrodka sterującego, oczywiście symbiotycznego wobec globalnej finansjery. Przyjazdy Williama do Warszawy czy Borisa Johnsona do Kijowa łechczą próżność naszych zakompleksiałych nacji, faktycznie jednak pokazują hierarchię zależności. W przypadku Polski przez ostatnie trzy dekady nasza podległość Waszyngtonowi realizowana była za pośrednictwem Berlina i gospodarczych Wielkich Niemiec. Obecnie Berlin jest jednak elementem niepewnym anglosaskiej układanki, koniecznie jest więc zwarcie szeregów i kontrola bezpośrednia, realizowana właśnie przez Londyn. W przypadku Kijowa ma to zresztą mniejsze znaczenie, rozpad struktur państwowych Ukrainy i jej niemal już całkowita komercjalizacja w ręce międzynarodowych koncernów pozwala im działać już bez przykrywki państwowej, a więc Kijowszczyzna to już dziś druga Somalia, teren przeniesienia własności z dotychczasowych oligarchów na międzynarodowy kapitał. Jeśli przyspieszenie i ukrycie tego procesu będzie wymagało użycia broni radioaktywnej, chemicznej, biologicznej czy jądrowej – nie miejmy złudzeń, że do tego nie dojdzie. Nikogo nie obchodzi skażenie tysięcy czy milionów jakichś tam słowiańskich podludzi.

Wojna trwa mać!

Jak się właśnie, bez zaskoczenia, dowiedzieliśmy – Polska faktycznie będzie tylną bazą ukraińskiego batalionu czołgów Abrams M1A1. Tym samym rośnie też polski, coraz bardziej bezpośredni udział w wojnie, w tym m.in. w hucznie zapowiadanej kolejnej ofensywie Sił Zbrojnych Ukrainy. Rzecz jasna, można się wciąż pocieszać, że ofensywy zapowiadane w mediach – w mediach najczęściej się kończą. Charakterystyczny jednak pozostaje fakt przekazywania Ukrainie przestarzałej broni (za którą innym niż Polska dostawcom Kijów płaci przecież grube miliardy). Proceder ten potwierdza tylko, że celem obecnej wojny nie jest zwycięstwo, tylko przewlekłość. Skoro Rosja ewidentnie wojny tej prowadzić nie chce, ani nie umie, to żadną sztuką byłoby z punktu widzenia zachodniej wojennej techniki doprowadzić do przełamania frontu i podyktowania Moskwie warunków kapitulacji w Doniecku, Sewastopolu, Rostowie albo i dalej na wschodzie. Nawet we własnej już opinii Rosjanie zachowują się jak baby – więc jak baby mógłby ich Zachód potraktować. Ich szczęściem w nieszczęściu pozostaje więc, że wyraźnie nie chce.

Mamy się nawzajem zabijać, ma nas mielić wojenna maszynka do mięsa, na front mają trafiać kolejne rezerwy, a gdy ich zabraknie, Ukraińców mają uzupełnić Polacy, a Rosjan Białorusini. Rosja nie przetrzyma ani Kijowa, ani Zachodu, nie skłoni przeciwników, by zasiedli do stołu rozmów. Wojna na wyniszczenie nie ma sensu, bo przecież Rosjanie walczą z bogatszymi, i to takimi, którzy nie udają, że to wojna na niby i którzy chętnie poświęcą mniej ważne masy ukraińskie czy polskie. Moskwa zawsze pocieszała się swoją głębią strategiczną i potencjałem demograficznym, jednak tym razem sam słowiański bierny opór może nie wystarczyć. Porozumienie rosyjsko-chińskie, chińskie propozycje pokojowe są bez wątpienia krokami w dobrym kierunku, ale czy naród Aleksandra Suworowa, Michaiła Kutuzowa i Gieorgija Żukowa zapomniał już, że jedyny trwały pokój dyktują zwycięzcy?

Konrad Rękas

Redakcja