FelietonyRealizm w czasach egzystencjalnego zagrożenia

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Zwolennicy realizmu politycznego w Polsce stoją dziś na wyjątkowo problematycznym rozdrożu. Nietrudno w tych warunkach o dysonans poznawczy, poczucie, że ich własna postawa niebezpiecznie zbliża się do romantycznego idealizmu, każącego mierzyć się z bezlitosnymi trybami historii, próbując zawracać kijem bieg rwącego nurtu politycznej rzeki.

Polska znalazła się w geopolitycznej strefie ścisłej kontroli anglosaskiego jądra tzw. Zachodu. Nie miejsce tu na rozważania, czy to dobrze, czy źle. Porównywanie podległości przeszłej Wschodowi z podległością obecną jest może intelektualnie zajmujące, lecz dotyczy kwestii nierozstrzygalnej, dotykającej cywilizacyjnej tożsamości Polaków. A ta, jak wiemy, tradycyjnie charakteryzuje się tragicznym rozdarciem, zawieszeniem pomiędzy dwoma światami, czasem prowadzącym do desperackich prób powołania do życia świata trzeciego, własnego. Nie będziemy zatem podejmować próby odpowiedzi na pytanie, do którego świata bliżej naszym sercom. Warto zająć się natomiast czymś innym: oceną postaw wobec otaczającej nas rzeczywistości.

Jednoznacznie negatywnie oceniamy mit tzw. żołnierzy wyklętych. Nie tylko dlatego, że jak dowodzą badania części historyków i przekazy świadków dramatycznych lat powojennej Polski, wielu z nich było pospolitymi rzezimieszkami korzystającymi z chaosu w zrujnowanym kraju, którym po latach dorobiono motywy ideologiczne. Z punktu widzenia politycznego realizmu znacznie gorsi wśród nich byli ci, którym przyświecały autentycznie zupełnie oderwane od rzeczywistości ideały. Założenie, że jakaś mała grupka zapaleńców zmienić może geopolityczne wyroki Jałty i Poczdamu, niczym nie uzasadniona wiara w rychły wybuch III wojny światowej i gotowość do położenia na szali własnego życia w imię fantazji o obaleniu przez parę leśnych oddziałów radzieckiego kolosa dominującego nad znaczną częścią Europy, stanowią zaprzeczenie nie tylko realizmu politycznego, lecz najzwyklejszego zdrowego rozsądku.

I tu pojawia się pytanie: czy dziś nie jest podobnie? Czy struktury podporządkowania Warszawy, tym razem Anglosasom, nie stanowią mechanizmu tak potężnego, że wszelka myśl o ich kwestionowaniu, zatrzymaniu ich biegu, zahaczać musi o romantyczną mrzonkę? Czy warto iść pod prąd w sytuacji, w której podejmowanie nawet umiarkowanej krytyki panującej orientacji prowadzi w najlepszym wypadku do ostracyzmu i utraty pracy, a w najgorszym – do znalezienia się za kratami, a nawet fizycznego zagrożenia dla własnego zdrowia i życia? Czy to przejaw myślenia w kategoriach politycznego realizmu?

Ktoś może przecież powiedzieć, że trzeba z rzeczywistością geopolityczną się pogodzić, tak jak pogodzili się z nią po II wojnie światowej Bolesław Piasecki, Aleksander Bocheński, Stanisław Mackiewicz i wiele innych, nietuzinkowych umysłów. Skoro mamy czas hegemonii anglosaskiej nad naszą częścią Europy, może warto uznać, że trzeba wręcz w system istniejących zależności wejść, korzystać z tworzonych przezeń luk, nadawać ludzką twarz reżimowi kompradorskiemu w nadziei na jego ewolucję?

Nie, nie w tych warunkach. Po pierwsze, coraz bardziej dryfujący w stronę totalitarną reżim najzwyczajniej w świecie „swoich”, koncesjonowanych realistów nie potrzebuje. Po drugie, stoimy przed zagrożeniem o charakterze egzystencjalnym z narodowego punktu widzenia, funkcjonując w warunkach próby wciągnięcia nas do wojny mogącej oznaczać fizyczne unicestwienie nie tylko państwa, lecz i narodu polskiego. Po trzecie, myśl, słowo, przekaz to broń znacznie skuteczniejsza od karabinów „leśnych ludzi”. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby dziś nawoływać do prowadzenia działań nie mieszczących się w ramach obowiązującego porządku prawnego. Walcząc z wszechobecną cenzurą i najzwyczajniej w świecie próbując korzystać z przysługujących każdemu obywatelowi, gwarantowanych przez konstytucję praw, nie schodzimy do podziemia, lecz nawołujemy do respektowania zasad ustalonych przecież nie przez nas, lecz przez sam panujący system.

Dlatego realizm oznacza dziś mądry, przemyślany opór intelektualny, szerzenie myśli i refleksji. Nawet za cenę represji, bo czasu jest mało, zdecydowanie zbyt mało, by próbować dostosowywać się i zmieniać reżim od środka. W przypadku katastrofy będziemy mogli przynajmniej z czystym sumieniem powiedzieć, że staraliśmy się ostrzegać o zbliżaniu się do przepaści.

Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 11-12 (12-19.03.2023)

Redakcja