OpinieSzlęzak: jeszcze o sprawie Karola Wojtyły

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Leżę, czytam i myślę. I tak myślę, co ja myślę o sprawie Karola Wojtyły, papieża Jana Pawła II. Po pierwsze do tej sprawy odnoszę swoją życiową zasadę, wedle której wolę prawdę, nawet gdyby miała mnie zabić. Oczywiście pozostaje kwestia, co w tej sprawie jest prawdą?

Być może za jakiś czas (liczony w dziesiątkach lat?) uda się to na spokojnie ustalić. Sądzę, że w obecnym czasie nie będzie to możliwe. Gdy położyłem się na prawym boku, to sobie pomyślałem, że w tej sprawie wcale nie chodzi o prawdę, a o zburzenie czegoś, co stało się dla milionów Polaków częścią ich tożsamości. Uważam, że trwa walka z jednej strony o wyparcie i zniszczenie tego wszystkiego, co wniósł katolicyzm do polskiej tożsamości, a z drugiej strony o utrzymanie wpływu katolicyzmu na różne płaszczyzny życia publicznego. Obecne próby „odbrązowienia” Karola Wojtyły są kolejną fazą tego konfliktu. Być może jest to walna bitwa. Pewne reakcje ze strony hierarchów kościoła katolickiego, uchwała Sejmu w obronie dobrego imienia papieża Jana Pawła II i choćby ilość wpisów w internecie zwolenników papieża, zdają się o tym świadczyć.

Mam jednak wrażenie, że obrońcy nieskazitelnego wizerunku papieża nie wzięli pod uwagę błyskotliwej myśli hiszpańskiego jezuity z XVII wieku. Nazywał się Baltazar Gracjan i w swoim dziele „Wyrocznia podręczna” zawarł myśl, iż bożka nie stwarza ten, kto go lepi, lecz ten, kto się doń modli. Papież Jan Paweł II zyskał status bożka już za życia, a szczytem lepienia go w tym kształcie stało się zawołanie „Santo subito!” w dniu pogrzebu. A teraz zagrzmię niczym starotestamentowy prorok. Ten, kto wznosi wielki pomnik pospiesznie z niesprawdzonego materiału i nie dba, by osadzić go na mocnym fundamencie, powinien liczyć się, że albo czas i warunki atmosferyczne mogą go zniszczyć, albo znajdą się śmiałkowie, których słabość takiej konstrukcji zachęci, by ją raz za razem naruszać, a w końcu obalić. I powiadam wam, to się dzieje!

Zburzenie takiego pomnika – bożka, jest przede wszystkim szokiem dla tych, którzy się doń modlili. Tracą punkt odniesienia, są zdezorientowani. Zaczynają się zastanawiać nie tylko czy bożek był prawdziwy, ale również czy nie stali się ofiarą manipulacji ze strony tych, którzy bożka ulepili. Ma to bezpośrednie odniesienie do sytuacji politycznej w Polsce. Przekonanie z jednej strony o ziemskich zasługach i na tym tle o wielkości papieża Wojtyły, a z drugiej religijna wiara w jego świętość, były i są potężnym oparciem, a jak trzeba to i skutecznym orężem w zdobywaniu i sprawowaniu władzy w Polsce. Trzymając się określeń z dawnych wojen, to wygląda to tak, jakby wrogowie nie tyle Jana Pawła II, co Polski, w której jego postać jest wykorzystywana jako niepodważalny symbol i ostateczny autorytet w pospolitej i brutalnej rywalizacji politycznej, zrobili podkop pod najważniejszy bastion, podłożyli materiały wybuchowe i podpalili lont. Czy te „rewelacje” ujawnione ostatnio o tym, jakoby Wojtyła jeszcze jako kardynał chronił księży pedofilów i był obojętny na los ich ofiar, to już eksplozja i wysadzenie tego najważniejszego bastionu, czy to jeszcze palący się lont, który za chwilę spowoduje gigantyczny wybuch? Nie wiem tego.

Przewróciłem się na lewy bok i przypomniałem sobie jak to przed laty biskup sandomierski poprosił mnie – wówczas prezydenta Stalowej Woli – o reprezentowanie diecezji na konferencji inteligencji katolickiej w Budapeszcie. Na nic zdały się moje wyjaśnienia, że jestem obojętny religijnie i do kościoła nie chodzę, więc to nie ma sensu. Biskup wiedział lepiej, a ja uległem i pojechałem. Moje wystąpienie było rozwinięciem hasła o tym, że Polacy Jana Pawła II kochają, ale go nie słuchają. Obecni polscy i węgierscy księża przyjęli moje wystąpienie z kwaśnymi minami (woleli lepić bożka?). Z kolei węgierscy katoliccy inteligenci nie ukrywali zdziwienia, zdumienia, ale i ciekawości.

Po tym wspomnieniu zacząłem się zastanawiać czego tak na prawdę w osobie papieża broni się w obecnym sporze? W zasadzie ważne i doniosłe nauczanie Jana Pawła II choćby co do zasad urządzenia państwa czy systemu gospodarczego, jest całkowicie nieobecne w polskim życiu publicznym. Jest niczym wypisz, wymaluj sytuacja w sejmiku podkarpackim, której jestem świadkiem co miesiąc. Oto przed każdą sesją radni PiS-u z wielkim namaszczeniem odmawiają modlitwę za Ojczyznę, ułożoną przez księdza Piotra Skargę, po czym bez mrugnięcia powieki przyklepują różne draństwa. Jaką wiarygodność ma większość sejmowa, zaciekle sprzeciwiająca się posądzeniom Wojtyły, że chronił pedofilów, skoro sami bez mrugnięcia powieki dokonują złodziejstwa i innych niegodziwości? Być może będzie to wiarygodne dla milionów modlących się do bożka, którego zrobili z Karola Wojtyły. Niestety im nie chodzi o prawdę o jego czynach. Nie obchodzi ich, co miał istotnego do powiedzenia jako papież Jan Paweł II. Im chodzi o postać Jana Pawła II jako użyteczne narzędzie do mobilizowania milionów modlących się do bożka, by nadal gwarantowali im władzę i bezkarność.

Osobiście mam całkiem inne wyobrażenie zasług Karola Wojtyły/Jana Pawła II. Niestety te zasługi nie są w polu widzenia obu stron sporu. Tu chodzi o polityczny spór i polityczny jego cel, którym jest próba obalenia albo podtrzymania wizerunku bożka, w który przyobleczono Karola Wojtyłę. Jak zwykle w takich razach prawda nie ma tu nic do rzeczy.

Andrzej Szlęzak

Redakcja