RecenzjeOpowiadania historyczne Bogusława Wołoszańskiego

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Pewnego dnia zobaczyłem na facebookowym profilu Kolegi zdjęcie ułożonej na podłodze sterty książek „do oddania”, wśród których walały się też tomy autorstwa Bogusława Wołoszańskiego.

Gdy dorastałem w latach 1990., głównie pod wpływem Mamy, będącej zagorzałym widzem telewizyjnych audycji B. Wołoszańskiego, zakupiłem większość jego wydanych wówczas książek. Kilka z nich przeczytałem, do innych nie zabrałem się nigdy, wszystkie jednak do dziś zalegają u mnie na jednej z półek, zastawione z zewnątrz innymi książkami. Przywołane przez zdjęcie wspomnienie skłoniło mnie do nadrobienia zaległości i przeczytania zapomnianych pozycji z kompletu.

Na początek sięgnąłem po drugi tom cyklu „Ten okrutny wiek”, wydany w 1996 roku. Składają się na niego cztery rozdziały poświęcone odpowiednio działalności i śmierci przywódców radzieckich służb specjalnych od Feliksa Dzierżyńskiego po Ławrentija Berię, przedwojennej działalności „Kima” Philby’ego, zamachowi na Reinharda Heydricha oraz lotowi Rudolfa Heßa do Anglii. Książka opatrzona została bogatym materiałem zdjęciowym i wartościową dla laika bibliografią pozycji wydanych głównie w języku angielskim w UK w drugiej połowie XX wieku – kilka ujętych w niej prac zostało zresztą od czasu ukazania się „Tego okrutnego wieku” udostępnionych polskiemu czytelnikowi, często za sprawą wydawnictwa samego B. Wołoszańskiego.

Tym, co można z całą stanowczością powiedzieć o omawianej tu pozycji jest, że się ona zestarzała. W niektórych swoich warstwach szlachetnie, w innych obnażając swoje wady. Zacznijmy od tego, że liczne fotografie ilustrujące książkę w dobie wszechobecnego i niemal wszechogarniającego Internetu nie robią już takiego wrażenia, jak w czasach gdy Internet był mniej rozwinięty i i mniej popularny. W latach 1990. to właśnie jednak z książek Wołoszańskiego dowiedziałem się, jak wyglądały jankeskie „superfortece” i to z nich najlepiej zapamiętałem wizerunki kluczowych postaci II wojny światowej. Niewątpliwie na uznanie w tym miejscu zasługuje, że wiele zdjęć – jak deklaruje Autor – pochodzi z jego prywatnego archiwum.

Warto zwrócić też uwagę na świetnie opracowane przypisy, przybliżające historię rozwoju i parametry różnych rodzajów broni oraz biografie postaci wspominanych w książce. W dobie Wikipedii nie są już może one „oknami na epokę” jak było to w 1996 roku, wciąż jednak zachowują wartość opracowania quasi-encyklopedycznego, stojącego, mimo popularnego charakteru książki, jednak o szczebel wyżej na skali wiarygodności niż traktowane dziś jako encyklopedia wspomniane wyżej forum obrazkowe Fundacji Wikimedia, kompilując zaś w syntetycznej postaci informacje niezamieszczane choćby w podręcznikach historii (nawet tych akademickich).

Szlachetnie zestarzała się też narracja Autora – reportersko dynamiczna i „niezaangażowana” zarazem. Ta pierwsza cecha czyni lekturę „Tego okrutnego wieku” przyjemną, ta druga bardzo korzystnie odbija się na tle ulegającej systematycznej degeneracji (głównie pod wpływem IPN) kulturze prowadzenia wywodu historycznego w dzisiejszej Polsce. Wołoszański nie nasyca swojej książki moralniackimi uniesieniami ani „oburzeniem”, w zasadzie całkowicie unikając wartościowania. Jego”niezaangażowanie” idzie nawet tak daleko, że o Polsce pisze jak o państwie nie „swoim” lecz „trzecim” – analogicznie jak np. o ZSRR czy o Rzeszy Niemieckiej.

Nie ma również zatem w wywodach Wołoszańskiego groteskowej rusofobii i mającego ją nakręcać obsesyjnego antykomunizmu. Związek Radziecki występuje tam pod swoją właściwą nazwą a nie pod publicystycznymi kliszami „Związku Sowieckiego”czy „Sowietów”. Rosjanie opisywani są tak samo jak Niemcy, Anglicy czy jankesi, a nie jak banda „mongolsko-kałmuckich gwałcicieli”. Widać wyraźnie, że Wołoszański pisał swoją książkę, zanim rzetelność intelektualna i poziom moralny polskiej historiografii padły ofiarą PiS-owskich „dworskich” historyków pokroju Wojciecha Roszkowskiego, Andrzeja Nowaka czy Jana Żaryna oraz funkcjonariuszy IPN.

Ta cecha wywodu Wołoszańskiego jest o tyle warta docenienia, że Autor nie jest przecież historykiem ani w ogóle uczonym lecz dziennikarzem, standardów obiektywizmu historycznego trzyma się jednak nieporównanie surowiej niż większość dzisiejszych historyków (nie wspominając już o publicystach historycznych), co i rusz katujących czytelnika a to „słusznym moralnie” potępianiem rzeczy które dziś wypada potępiać a to kiczowatymi „patriotycznymi” uniesieniami, a to przynajmniej wyraźną identyfikacją z jedną ze stron opisywanych konfliktów czy z określonymi uczestnikami opisywanych wydarzeń .

Pamiętajmy też, że Wołoszański nie należał bynajmniej do kategorii politycznych „nonkonformistów”, poglądy mając raczej nie odbiegające od głównego nurtu establishmentu „przedkaczystowskiej” III RP. Umiejętność wzniesienia się ponad nie i ograniczenia się do samego opisania faktów, zamiast w inteligenckiej manierze pouczać i „umoralniać” czytelnika w zakresie tego, jak fakty owe „powinien” interpretować i wartościować, świadczy mimo wszystko o Autorze pozytywnie.

Mniej korzystnie wypadają w dzisiejszym świetle osiowe tezy historyczne Autora „Tego okrutnego wieku”. Nieobecna jest w dzisiejszej historiografii postawiona przez Wołoszańskiego hipoteza, jakoby „Kim” Philby był potrójnym agentem tzn. agentem angielskim zakamuflowanym jako agent radziecki w angielskim wywiadzie. Nie znalazła również po latach potwierdzenia kategorycznie postawiona przez Autora teza, jakoby mężczyzna przetrzymywany po wojnie w berlińskim więzieniu Spandau nie był prawdziwym Rudolfem Heßem, lecz sobowtórem podstawionym w Holandii przez Himmlera chcącego zastąpić u władzy Hitlera – badania genetyczne przeprowadzone w 2019 r. wykazały 99,99% zgodności markerów chromosomu Y więźnia i żyjących męskich krewnych R. Heßa.

Wspomniane tu tezy Wołoszańskiego są osiami organizacyjnymi drugiego i czwartego (dwóch najobszerniejszych) rozdziałów pracy, co powinno w zasadzie przekreślić dziś jej wartość. Moim zdaniem jednak, tak nie jest. Wołoszański sypie bowiem w swoim wywodzie mnóstwem historycznych szczegółów i ciekawostek, które – nawet jeśli angażowane są jako argumenty na poparcie jego karkołomnych spekulacji – zachowują samoistną wartość faktograficzną.

Prócz tego, wątki Phliby’ego, Heydricha czy Heßa bynajmniej nie dominują poświęconych im rozdziałów: osoby te stają się dla Wołoszańskiego raczej pretekstem do nakreślenia szerszego historycznego tła działalności służb radzieckich, walki toczonej w aparacie władzy hitlerowskich Niemiec czy wojny niemiecko-angielskiej, ginąc przy tym w gruncie rzeczy na tle tych szerzej zakrojonych wywodów. Czytając stustronnicowy rozdział o „Kimie” Philbym, relatywnie szybko o nim zapominamy, by śledzić egzekucyjne działania NKWD w całej Europie czy walkę dyplomatyczną wokół Czechosłowacji w 1938 roku, wracając do tej postaci dopiero pod koniec rozdziału.

Warto też podkreślić, że – wbrew zarzutom powtarzanym przez niektórych dzisiejszych pośledniejszych publicystów – w narracji Wołoszańskiego o zwycięstwie w wojnie nie decydują bynajmniej szpiedzy i komandosi, tylko zachowanie przez państwo bazy przemysłowej, zdolność i wielkość produkcji uzbrojenia, parametry techniczne produkowanych myśliwców, posiadanie (lub nie) bombowców strategicznych itp. Nie jest to zatem literatura zniekształcająca ogląd historii, dostarczając zarazem mnóstwa interesujących faktów. Konstrukcja wywodu zdaje się też sugerować, że przynajmniej część z przytaczanych dialogów jest cytatami lub przynajmniej parafrazami zachowanych stenogramów, wspomnień lub notatek.

Książkę Wołoszańskiego zaliczyłbym zatem do kategorii „opowiadań historycznych” – z akcentem chyba jednak na element faktograficzny a nie fabularyzację. Sam osobiście, czytając w rytmie jedna książka z literatury faktu – jedna z literatury pięknej lub popularnej, zaklasyfikowałem ją do „literatury popularnej”. Jest to jednak literatura posiadająca wartość poznawczą, analogicznie jak choćby powieści Fredericka Forsytha czy Johna le Carré. Jak tamci dwaj, Wołoszański dość skutecznie pobudza wyobraźnię w przedmiocie działań służb specjalnych i tajnej dyplomacji. Tak jak Forsyth, swoje wykształcenie dziennikarskie wykorzystał do stworzenia dynamicznego wywodu i sensacyjnej stylizacji, nieco przypominającej niegdysiejsze tomiki „Ekspresu Reporterów”.

Wbrew komunałom powtarzanym choćby na niektórych forach historycznych, książki Wołoszańskiego nie poleciłbym dziś laikowi chcącemu dopiero zapoznać się z przedmiotem historii XX wieku. Prawdą jest, że sensacyjna stylizacja i dynamiczny (oraz w dobrym tego słowa znaczeniu „oschły”) styl przyciągają uwagę, ucząc równocześnie chłodnego dystansu, tak więc poniekąd usposabiając do podejścia analitycznego. Ta sama reporterska pogoń za sensacją każde jednak Wołoszańskiemu snuć karkołomne spekulacje, dziś już kompletnie sfalsyfikowane przez naukową historiografię.

Wołoszański stanowi natomiast całkiem przyjemną „odskocznię”od rzeczonej naukowej historiografii, przedstawiając mnóstwo interesujących faktów i zgrabnie podsumowując ważne wydarzenia i procesy, nie przytłaczając jednak czytelnika ciężarem „ciężkiego”stylu i aparatu naukowego. Czyta się Wołoszańskiego niczym „Akta Odessy”, „Czwarty protokół” lub „Polowanie na Czerwony Październik”, z tym że postaci i historie są w jego książkach autentyczne.

Jest to zatem „godziwa” rozrywka dla osób zajmujących się „zawodowo” tematyką polityki międzynarodowej i działań wywiadów, będąc przy tym oczywiście na spektrum historiografia-sensacyjna literatura szpiegowska znacznie bliżej tej pierwszej. Kogoś uformowanego już w kulturze dojrzałego myślenia o polityce i historii, „odloty” Wołoszańskiego pojawiające się w jego wywodach nie powinny zwieść w stronę „szurii”, jego sprawnie i beznamiętnie poprowadzona narracja dostarczy zaś przyjemności a opisywane tajne działania i intrygi pobudzą wyobraźnię i kreatywność myślenia.

Ronald Lasecki

(B. Wołoszański, Ten okrutny wiek. Część druga, Warszawa 1996, s. 340).

Redakcja