OpinieJankowski: Marksizm jako publicystyczny potworek

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Z radością przeczytałem polemikę kol. Ronalda Laseckiego, do mojego tekstu „Zrozumieć Specyfikę Rosyjskiego Resentymentu”. To bardzo dobrze, że „Myśl Polska” staje się już nie tylko trybuną wolnego słowa, ale że na jej łamach prowadzimy badania obszarów, które albo w polskiej przestrzeni informacyjnej są nieodkryte, albo pozostają zakłamane.

Zacząć jednak muszę od kwestii technicznej: wieloaspektowość wypowiedzi kol. Laseckiego zmusiła mnie do odniesienia się do nich nie według chronologii stawianych przez mojego adwersarza tez, ale dokonałem ich strukturyzacji, przypisując każdą z nich do jednego z trzech głównych wątków. Jeżeli w niniejszym tekście nie pada odpowiedź na którykolwiek z akapitów, należy uznać, że zwyczajnie się z Ronaldem zgodziłem.

Idea, czyli dlaczego do ZSRR w ogóle doszło​

Przede wszystkim nie mogę się zgodzić ze zbyt spersonalizowaną diagnozą upadku Imperium Romanowów. Ronald sugeruje, że to Mikołaj II jako osoba okazał się niezdolny do korzystania z narzędzi, jakie dawała mu władza. Ja jednak pozostanę przy tezie, że to samodzierżawie było po prostu przestarzałą formą zarządzania (tak wielką) przestrzenią. I kluczowy jest tu aspekt ekonomiczny, z którym – jak rozumiem – kol. Lasecki się zgodził, tj. to, że carska administracja nie była w stanie pojąć, iż penetracja Rosji przez zachodni kapitał jest tworzeniem podwalin pod zanegowanie całego systemu władzy. I rzecz nie w tym, że należało powstrzymać rozwój kapitalizmu. Nie, jego przewaga nad feudalizmem wynikała z organizacji produkcji, to dawało burżuazji większe majątki niż arystokracji, a za możliwościami ekonomicznymi zawsze idą polityczne. Przyczyna rewolucji była więc ta sama co we Francji – brak instytucjonalnej możliwości zapanowania nad rzeczywistością ze strony władzy państwowej.

Mój adwersarz dokonuje krytyki marksizmu na gruncie jego zachodniego pochodzenia, niepotrzebnie pomijając wkład Władimira Lenina w marksizm jako taki. Późniejszy lider rewolucji rezygnuje przecież całkowicie z „młodego Marksa”, który szuka głównie „wyzwolenia jednostki”, na rzecz wspólnotowości. Wzmacnia klasowość samej idei. Po drugie, twórczo rozwija koncepcję „dyktatury proletariatu”, konstatując, że klasa robotnicza ma narzuconą świadomość przez oddziaływanie wrogich idei, a więc jako taka nie nadaje się do sprawowania władzy. Taką użyteczność miała wykreować dopiero władza radziecka. No i po trzecie (choć to nie wszystkie różnice) Lenin odwraca marksowskie przewidywania o konieczności wybuchu rewolucji w rozwiniętym kraju kapitalistycznym. Nie, Rosja w jego myśli jest najsłabszym ogniwem tego łańcucha, więc to tam władzę przejąć powinno być najłatwiej i to poprzez politykę państwa radzieckiego stworzy się klasa robotnicza z marzeń marksistów. To zresztą pewien paradoks marksizmu jako „wytworu myśli zachodniej”, że w swojej (przypisywanej przez Ronalda) ojczyźnie, pozostał on najwyżej w katedrach uniwersytetów, gdzie jego reprezentanci pilnują się, by nie powiedzieć czegoś dobrego o ustroju radzieckim (i tym samym nie stracić etatów) i wymyślają coraz to nowe „rewolucje” (ale nie klasowe), a sukcesy odnosi on aż do dzisiaj (po dostosowaniu do lokalnych warunków) poza tzw. „wolnym światem”.

Kol. Lasecki zarzuca jednakże marksizmowi także rozwój narodowej świadomości, w domyśle będącej postawą idei demokratycznych. Rzeczywiście, można ująć problem w ten sposób. ZSRR faktycznie w swoich pierwszych latach rozwija nawet najmniejsze kultury narodowe wchodzące w skład tego „imperium po rebrandingu”. Tyle, że nie wynika to z idei, a z faktów. Jako baczni obserwatorzy europejskich ruchów narodowych, marksiści, i za nimi także bolszewicy, doszli do wniosku, że w warunkach zorganizowanej produkcji (uparcie do tego wracam i będę wracać) w oparciu o wspólnoty językowe czy terytorialne, rodzą się świadomości narodowe. Wynikać to miało głównie z tego, że klasy pracujące zaczęły przebywać ze sobą w większym gronie. Leninizm więc akceptuje to, co nieuchronne, ale jednak nie twierdzi, że obligatoryjnie musi to służyć rozbiciu na więcej organizmów państwowych. Przeciwnie, samo utworzenie Związku Radzieckiego jest przecież kontrprzykładem. Pamiętać jednak należy, że dotyczy to także narodu rosyjskiego. W tekście O dumie Wielkorusów Lenin przecież nie tylko nie neguje, ale wręcz afirmuje rosyjskość.

Wreszcie rzecz ostatnia w tej kwestii – Ronald dokonuje słusznego w moim przekonaniu wstępu o potrzebie silnej, pionowo zorganizowanej władzy w Rosji. Część z tego, co opisałem powyżej, sprzyjało przecież tej koncepcji w samym ZSRR. Nie należy odrywać idei od faktów, rozpad tej struktury podług szwów narodowościowych następuje przecież w tym samym momencie co załamanie ustroju socjalistycznego, a nie na odwrót. O tym, jak dziś interpretują to w Rosji i jaki błąd popełnia tu Władimir Putin, nieco dalej.

Praktyka komunizmu

Dość ryzykowna jest teza, iż idea komunizmu została negatywnie zweryfikowana. Nie chcę się tu bawić w kreatywną dialektykę, ale trzeba pamiętać, że ZSRR to była dopiero pierwsza próba wprowadzenia tego ustroju w skali świata. Sam ustrój kapitalistyczny przecież też nie zwyciężył od razu. Właściwie w samej Europie rodził się w bólach różnych prób około 500 lat. Statyczny opis rzeczywistości nie jest w stanie wyczerpać tematu, choćby dlatego że podstawy wskazywane przez marksistów nadal istnieją, a może są nawet mocniejsze niż kiedyś.

Nie znaczy to, że ustrój radziecki nie zasługuje na krytykę. Przede wszystkim nie udało się w tym okresie osiągnąć przerostu podaży nad popytem, co byłoby przecież podstawą wprowadzenia komunistycznej zasady dystrybucji dóbr. Notabene, właśnie dlatego nie określam się jako „komunista”, bo uważam, że w związku z postępem technologicznym nigdy nie będzie to możliwe. Ale też i druga dygresja – pokonawszy ten problem, na podstawowym poziomie, prezydent Aleksandr Łukaszenko, z powodzeniem wprowadza podobny (bo nie identyczny) ustrój w Republice Białoruś.

Kol. Lasecki powraca w swoich myślach do marksistowskiego demokratyzmu, który miał stworzyć podwaliny pod rozpad Rosji jako przestrzeni tożsamościowej, wskazując, iż od samego początku bolszewicy rozbijali jego społeczną strukturę. Ale przecież na jej miejsce zaoferowali coś trwałego i na ówczesne warunki atrakcyjnego. Rozwój kultur narodów ZSRR w żaden sposób nie podważał jego jedności. Nikt chyba nie postawi tezy, że to była jakaś „czarna dziura” w historii. Wystarczy przejrzeć choćby sztukę okresu ZSRR, by docenić ogrom pracy, jaką w tej materii wykonała władza radziecka. Do tego aspektu wrócimy jeszcze raz, w ostatniej części repliki.

Znów Ronald jednak przeprowadza bardzo potrzebny przegląd idei „pasujących do rosyjskości”, stawiając wszakże tezę o „westernizacji” dokonanej przez radziecki komunizm. Teza – moim zdaniem – ryzykowna. Już sama budowa Sankt Petersburga była przecież (także w zamierzeniach) próbą recepcji Zachodu na Rosję. Generalicja armii carskiej z kolei germanizowała się z pokolenia na pokolenie. Kapitał produkcyjny – albo zachodni, albo oparty o tamtejsze kredyty. Co tymczasem dzieje się w ZSRR? Powstaje (w szerokim tego słowa znaczeniu) kultura klasy robotniczej. Wtórnie rosyjska, bo pierwsza taka na świecie. To ona jest dziś śladem rosyjskości, pośród przeszklonych wieżowców stawianych w Rosji na wzór Nowego Jorku. W tym ujęciu to jednak ZSRR pozostaje okresem względnej odporności na zachodnie wpływy – tak w odniesieniu do Imperium Romanowów jak i Federacji Rosyjskiej.

Problemy współczesnej rosyjskiej tożsamości

Dzisiejszy kłopot Rosji z Ukrainą nie polega na odrębności narodu jako takiego. Federacja Rosyjska sama składa się przecież z wielu tożsamości niesłowiańskich czy niechrześcijańskich, a nawet niebiałych. O dużo większych różnicach niż te, które istnieją między Rosjanami, a Ukraińcami. Sama Rosja zresztą bardzo pilnuje tej „jedności w różnorodności”, instytucjonalnie zwalczając rasizm i inne niemądre postawy zmierzające do rozbicia wspomnianej mozaiki. Problem z Ukrainą to problem polityczny, można nawet rzec „podwójnie polityczny”. Jego podstawą jest odrębność Ukrainy jako organizmu państwowego, ale, co pokazuje przykład Białorusi – wcale nie musiałoby to być tak strasznym wyzwaniem. Rzecz jednak w tym, że dzisiejsza Rosja nie ma Ukrainie zbyt wiele do zaoferowania. Tu nakłada się aspekt ekonomiczny z ideowym. Ten drugi dosyć dobrze zobrazował całkiem niedawno Aleksandr Dugin, ten pierwszy zaś wynika z historycznej (a nie ustrojowej) przewagi anglosaskiego Zachodu, posiadającego nieporównywalne zasoby, które na Ukrainie przez 30 lat inwestował. I tak, gdy Zachód skutecznie wpływał na podświadomość Ukraińców, obiecując im złote góry w Unii Europejskiej czy poczucie bezpieczeństwa w NATO, Moskwa marnowała miliardy rubli na sprzyjającą im część ukraińskich oligarchów, którzy zwyczajnie kradli te środki na własne potrzeby. Na tym tle dopiero widać o ile bardziej atrakcyjny, w kwestii relacji rosyjsko-ukraińskich, był projekt radziecki.

Ronald pisząc o rozpadzie Imperium Romanowów, wymienił separację Finlandii i krajów bałtyckich, ale zgrabnie pominął tu Polskę. Niepotrzebnie. Przecież to naprawdę wyszło nam na dobre. Polakom i Rosjanom. I to miał na myśli właśnie Lenin, polemizując z Różą Luksemburg, która przeceniała tu aspekt ekonomiczny nad ideowym. Świadomość narodowa istnieje, rozwija się i jeżeli koniecznym warunkiem do „uleczenia” relacji między narodami jest utworzenie przez nie odrębnych organizmów państwowych to lepiej, by to się stało. Lenin uważał wszelki ucisk narodowy za hamulec postępu. Owszem, w świetle badań historii XIX wieku przez historyków nie ziejących nienawiścią do Rosji, możemy się dowiedzieć, że w gruncie rzeczy Polacy potrafili robić kariery w warunkach zaborów, ale to przecież niewiele zmienia. Nawet współczesna rosyjska historiografia uznaje zabór Polski za największy swój błąd. Zasoby angażowane w utrzymanie panowania nad narodem polskim przewyższały korzyści, jakie z tego miały wynikać.

I tu dochodzimy do Ukrainy po rozpadzie ZSRR. Problemem nie jest jej odrębność, ale nadmierna zachłanność, zresztą świadomie rozbudzona przez neokonserwatystów, w tym słusznie tu przytoczoną przez kol. Laseckiego Anne Applebaum. Ukraina wyszła z projektu ZSRR z „Programem Niepodległość +”, gdzie do dyspozycji miała ludność w większości rosyjskojęzyczną, a na wschodzie i południu kraju wręcz nawet nieodczuwającą żadnej odrębności od rosyjskości. Kijów z różnym natężeniem próbował ją ukrainizować. Przesadził w 2014 roku, przerażając tych ludzi na tyle, że chwycili oni za broń. Dopiero to stworzyło przychylny klimat do instalacji wojskowego potencjału NATO na Ukrainie i to też zmusiło Moskwę do reakcji, którą cały czas obserwujemy. Znów powracam do wcześniejszego pytania – dlaczego to się nie wydarzyło na niepodległej Białorusi?

Władimir Putin krytykuje Lenina zdecydowanie za wcześnie. Podważa podstawy, dla których w ramach projektu radzieckiego postawiono na rozwój ukraińskiej tożsamości, ale zdaje się zapominać, że to właśnie w tym okresie nie było problemów z integracją Ukraińców z Rosjanami. Dowody? Przewrotnie choćby tzw. „rozstrzelane odrodzenie”, pojęcie popularne w dzisiejszej ukraińskiej nacjonalistycznej historiografii. Ale to przecież ludzie, którzy zdecydowali się wrócić z Zachodu na Ukrainę Radziecką! Pod wpływem polityki Lenina właśnie. Tworzyli ukraińskość w ramach ZSRR i w pełnej integracji z Moskwą. Mieszkańcy radzieckiej Ukrainy w ogóle nie uważali banderowców za swoich reprezentantów. Ich oddziaływanie na terenach ZSRR, podczas marszu Adolfa Hitlera na wschód, było praktycznie żadne. Putin, w spadku po projekcie radzieckim dostał w relacjach z Ukrainą naprawdę cieplarniane warunki do rozwoju tych relacji, choćby w postaci mieszanych ukraińsko-rosyjskich rodzin. W postaci wielkiej wspólnoty języka rosyjskiego. Owszem, można uparcie stawiać tezę, że gdyby nie korienizacja, to ukraińskość nigdy by nie zaistniała, ale to teza zupełnie nieuprawniona. Podstawy odrębności Ukraińców stworzyliśmy najpierw my, Polacy (wówczas chodziło o aspekt religijny), a potem twórczo rozwinęli je Niemcy, chcąc ją skierować przeciwko Rosji na gruncie etnicznym. Tymczasem Lenin ją po prostu wygrał, wyrywając z rąk wrogów Rosji, pokazując Ukraińcom że mogą spokojnie żyć obok Rosjan w jednym państwie. Moment, w którym to piszę jest oczywiście dość niestosowny; nie wiemy jeszcze, jak historia oceni Putina w odniesieniu do Ukrainy, ale już samo to, że Moskwa musi tam używać siły militarnej jest przecież porażką. Owszem, bolszewicy też jej używali, ale po Traktacie Brzeskim startowali przecież z dużo gorszego pułapu niż współczesne władze rosyjskie po rozpadzie ZSRR.

Last but not least

Reasumując, na marksizm, leninizm i na cały projekt radziecki, należy spojrzeć bez ideologicznych uprzedzeń i jednak krytycznie przepracowując wyobrażenia na temat Rosji, które umiejętnie są podsycane przez siły wrogie Polsce i tym samym polsko-rosyjskiemu pojednaniu. Dlatego właśnie warto wyrwać wszystkie te zagadnienia ze szponów Karoniów, Zychowiczów czy Ziemkiewiczów.

Jednakowoż pragnę podziękować koledze Ronaldowi Laseckiemu za pochylenie się nad moim tekstem. Tak właśnie wyobrażam sobie debatę publiczną i możemy tylko żałować, że to jeden z nielicznych tego przykładów, ale też życzmy sobie, by na łamach „Myśli Polskiej” nadal odbywały się takie wymiany zdań.

Tomasz Jankowski

Redakcja