HistoriaOd Narutowicza do Wojciechowskiego

Redakcja1 rok temu
Wspomoz Fundacje

Mijająca 100. rocznica zabójstwa pierwszego prezydenta odrodzonej Polski – Gabriela Narutowicza, stała się okazją do politycznej rozgrywki pomiędzy opozycją a PiS. W tej ahistorycznej farsie PiS ma grać rolę endecji (ND), a opozycja Narutowicza i centro-lewicy. 

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że te wciskane na siłę analogie pomiędzy tragedią roku 1922 a obecną sytuacją są całkowicie chybione. Już sam fakt, że za endecję „robi” dzisiaj PiS jest farsą. Po pierwsze, PiS nigdy nie nawiązywało do tradycji ND, tylko do Piłsudskiego, który podczas kryzysu 1922 roku stał po tej stronie  barykady, z którą obecnie utożsamia się opozycja. Po drugie, zawsze tego typu analogie są naciągnę, oderwane od ówczesnych realiów i służą wyłącznie bieżącej grze politycznej. Są ahistoryczne.

Czy wobec tego to co się stało 100 lat temu ma jakieś znaczenie? Kogo obciąża śmierć Gabriela Narutowicza? Czy rzeczywiście ówczesny obóz Narodowej Demokracji, jak niemal powszechnie z pewnością siebie wypowiadają się ignoranci polityczni i historyczni – odpowiada za zabójstwo Narutowicza? Postanowiliśmy w tej sytuacji oddać głos świadkowi historii – senatorowi Związku Ludowo-Narodowego Juliuszowi Zdanowskiemu, który już gościł na naszych łamach. Zdanowski był jednym z najbardziej wnikliwych obserwatorów życia politycznego, zostawił niezwykłe źródło – wielosetstronicowy dziennik pisany nieraz codziennie. Reprezentował on główny nurt polityczny ówczesnej ND, czyli kierownictwo Związku Ludowo-Narodowego.

Nie ulega wątpliwości, że w czasie tej rozgrywki jaką był wybór przez Sejm i Senat pierwszego prezydenta – ND popełniła błędy, i o tym Zdanowski pisze. Według niego lepszym kandydatem niż Maurycy Zamoyski był Wojciech Trąmpczyński, co on sam proponował niemal w ostatniej chwili. Nie dlatego, że Zamoyski był gorszy, ale dlatego, że był łatwiejszy do przełknięcia przez posłów z innych klubów, głównie PSL Piasta, którzy na ordynata nie chcieli w żaden sposób głosować.

Po drugie, wybory odbywały się „po omacku”, bez pewności, kto jak zagłosuje, np. PSL Piast. Uznano, że „wyrwie się”, jak pisał Zdanowski, tu i tam parę brakujących głosów. No i stało się. Na pewno Trąmpczyński był kandydaturą bezpieczniejszą, choć biorąc pod uwagę późniejsze wypadki – trzeba było kandydaturę wspólnie ustalić od samego początku z PSL Piast i mógł to być już wtedy Stanisław Wojciechowski. Wywodził się on co prawda z PPS, ale w czasie wojny identyfikował się z antyniemiecką orientacją Romana Dmowskiego i nie poparł Piłsudskiego. Zresztą, już od 1905 praktycznie wystąpił z PPS nie akceptując napływu w jej szeregi Żydów, a potem terroru, jaki stosowała PPS-Frakcja Rewolucyjna. Poza tym, z PPS wywodził się także jeden z czołowych wtedy polityków ND, czyli Stanisław Grabski, a i kilku innych też miało „socjalistyczne rodowody”.

Tak czy inaczej, wybór Narutowicza na pewno był dla ND szokiem, ale nie jest prawdą twierdzenie, że wzywała ona do rozruchów. Takiej dyrektywy Klub Związku Ludowo-Narodowego nie wydawał, dlatego obraz przedstawiony w wybitnym skądinąd filmie Jerzego Kawalerowicza „Śmierć prezydenta”, gdzie widzimy ludzi mających wyjść na ulicę czekających na sygnał z Sejmu jest całkowicie fałszywy. Wręcz przeciwnie, posłowie i senatorowie ND byli zaniepokojeni skalą i radykalizmem demonstracji, starali się łagodzić sytuację, robił to także gen. Józef Haller przedstawiony w filmie jako główny podżegacz. Tuż przed zabójstwem – Stanisław Głąbiński w imieniu Klubu ZLN przeprowadził rozmowy z Gabrielem Narutowiczem, które wypadły dobrze i uspokoiły sytuację (pisze o tym Zdanowski).

Kto wobec tego organizował demonstracje i nakręcał emocje? Były to organizacje społeczne typu „Rozwój” Tadeusza Dymowskiego, była to młodzież akademicka i kombatanci. Robili to samorzutnie, bez inspiracji z zewnątrz. Wystarczy poczytać wspomnienia Jana Pękosławskiego, późniejszego twórcy tzw. Pogotowia Patriotów Polskich, by zrozumieć, że żywioł ten był poza jakąkolwiek kontrolą ND, a w sytuacji gdyby Józef Piłsudski rzucił hasło dyktatury – poparliby jego a nie ND. Zresztą sam Niewiadomski był długo zapatrzony w Piłsudskiego, a endeków uważał za „mięczaków”.

I wreszcie kwestia oceny. Najpierw praktycznie wszyscy ważni politycy ND potępili zbrodnię i odcięli się od Niewiadomskiego, z którym zresztą żadnych kontaktów wtedy nie mieli, choć znali go z wcześniejszego okresu, kiedy otarł się o Ligę Narodową, ale kiedy proponował żeby w 1904 wysadzać rosyjskie transporty wojskowe – uznano, że jest szalony. Z zapisków Zdanowskiego wynika, że z czasem uznano, że z politycznych względów od Niewiadomskiego nie można się całkowicie odciąć. Tak uważał też Roman Dmowski. Przyczyną tego była postawa Niewiadomskiego w czasie procesu – oraz rosnący oddolny kult jego osoby (w pogrzebie wzięło udział ok. 10 tys. ludzi). Jednak spora część „starych endeków” przyjmowała to zjawisko z dezaprobatą. Był wśród nich prof. Władysław Konopczyński, pisząc, że Niewiadomski „zaszkodził narodowi,  a zwłaszcza narodowemu obozowi”.

Jan Engelgard

Poniżej fragment dziennika Juliusza Zdanowskiego z grudnia 1922 roku:

9 XII 1922, sobota

Mróz.

Przegrana! Witos rojąc o swej kandydaturze, której nadzieje niezgrabnie wzbudził w nim Korfanty, zwodził nas do ostatniej chwili. Pod wpływem zgorączkowania Seydy i Korfantego, którym się roiło, że nazwisko Zamoyskiego raczej wyrwie parę głosów od lewicowców jakoby niechętnych Narutowiczowi i od Witosa niezadowolonego ze swego upadku, cofnęliśmy niepotrzebnie Trąmpczyńskiego, cofając w gorączce rano decyzję wczoraj chłodno przeze mnie powziętą. Niepotrzebnie, bo upaść było lepiej z Trąmpczyńskim. Stwierdziło się, w co ja niechybnie wierzyłem, że outsiderstwo klubowe jest rzeczą wyjątku, na którą rachować nie można.

16 XII 1922, sobota

Deszcz.

W atmosferze napięcia i zdenerwowania całego tygodnia katastrofa zamachu. Gdyby ktoś chciał wymyślić coś podcinającego nam sytuację, nic by lepszego nie znalazł. Wczoraj wieczorem w pogodnej rozmowie z Głąbińskim Narutowicz dał wyraźne zapewnienie, że w razie trudności z utworzeniem rządu zrzeknie się. A przecież wiadomo, że wbrew połowie sejmu rządu utworzyć niepodobna. Grabski Wł[adysław] i Ponikowski, którym teki proponował, także żądali jego zrzeczenia się. Było zatem pewne, że nie robił z siebie zapory. W piątek wieczór wysłał pismo do Skirmunta, proponując mu tworzenie gabinetu. Układało się wszystko tak, że zamach, który nastąpił, wygląda wprost na straszne przekreślenie normujących się już stosunków. Dziwni są i łajdaccy ci ludzie z lewicy, którzy prawicy zarzucają ojcostwo duchowe zamachu. Jakżeby człowiek czterdziestoparoletni i inteligentny potrzebował artykułów dziennikarskich czy wieców dla swego postanowienia? Zdaje się tym panom, że tylko organizacyjnie mogą takie czyny powstawać. Nie rozumieją, że rozpacz o los państwa i narodu może być jeszcze silniejszym motorem dla indywidualnego czynu.

19 XII 1922, wtorek

Śnieg.

Nastrojowa uroczystość. Biało, śnieg dużymi płatami spadający, Belweder z bliska jakby za mgłą. Rondo belwederskie puste, otoczone tylko szeregiem żołnierzy. Wśród czarnego aparatu pogrzebu czerwony sztandar pokrywający trumnę i czerwona postać kardynała i długi sznur ludzi wychodzących z belwederskiego dziedzińca. Muzyka gra Jeszcze Polska w tempie żałobnego marsza, cicho, długo. Śnieg pada i ta czerwona plama! Zapomina się o całej wściekłej nagonce tych paru dni, o całej nienawiści, którą zieją lewicowe organy. A tu cały ten zamach raczej na jakąś piekielną prowokację wygląda. W czasach Borgiów na pewno by go można włożyć na karb tych quibus prodes. Nie nam w każdym razie.

20 XII 1922, środa

Po ogłoszeniu nowego terminu zgromadzenia narodowego znowu zwróciliśmy się do Piasta o naradę nad wspólnym wyborem nowego prezydenta. Znowu mimo oficjalnych rozmów z lewicą Piast nie chciał oficjalnej rozmowy z nami, a wszak jasnym jest, że albo sejm trzeba rozwiązać, albo musi nastąpić kombinacja 8 plus 1, jak się już utarło w mowie. Tymczasem Piast ma w swym łonie „jaczejkę” belwederską, która go wiąże z lewicą. Witos boi się rozłamu, a druga jaczejka masońska tkwiąca u niego, aczkolwiek z tamtą się kłócą, nie śmie otwarcie do walki z tamtą stanąć. A do nas ma też odrazę. Te wiązadła robią porozumienie wciąż nieaktualne, dopóki nie dojdziemy do wyraźnego porozumienia z jedną z tych jaczejek.

Juliusz Zdanowski

Dwaj kandydaci, których nam Piast podsuwał, każdy jedną z tych grup reprezentował. Sikorski, ewentualny kontrkandydat Wojciechowskiego, próbował z nami nawiązać kontakt, ale tyle narobił głupstw w dniach ostatnich i chcąc pozyskać lewicę tyle napastliwości popełniał w stosunku do nas, że poparcie go było dla nas niemożliwe. Można z takim człowiekiem wejść w stosunki, ale nie można go wprowadzać na stanowisko, gdzie by został zupełnie niezależny. Łatwo się takim typom przewraca w głowie. Skąd temu człowiekowi nagle przyszła nawet śmiałość rojenia o prezydenturze? Sprawilibyśmy sobie drugą edycję bajecznego karierowicza z zaciemnionymi chorą ambicją oczami. Historia ostatnich 8 lat w Polsce jest walką lewicy z prawicą, przy czym masoneria pod różnymi nazwiskami i firmami w centrum robi swoje kariery. Robi je zwykle dotąd oparta o lewicę. Rozumiem, że byłoby cenne doprowadzić do rozszczepienia tej spółki. Teraz w tej chwili, kiedy nie ma jawnej politycznej reprezentacji tej organizacji w sejmie, a pośrednim jej organem robi się Piast, nie będzie innej rady, jak starać się dać tej grupie pewne ustępstwa, ale można je dać tylko w formie, którą można każdego czasu wymówić, i tak, aby w pewnym uzależnieniu tego niepewnego sojusznika trzymać. Jeśli do tego rozszczepienia nie dojdzie, cały nasz parlamentaryzm zbankrutuje. Piłsudski na to tylko czeka. Na pożegnalnym obiedzie nadworni pochlebcy obliczali to oczekiwanie na 4-6 miesięcy.

A może Piłsudski już obecnie, korzystając z zamieszania, zamyślał o powrocie. Po zabójstwie Narutowicza nie wiadomo z jakiego tytułu znalazł się od razu na Radzie Ministrów, gdzie głos zabierał i charakterystyczną rzecz powiedział: „Było tyle nagromadzonej elektryczności, że wyładowanie musiało nastąpić. Myślałem, że trafi we mnie, mogło trafić w Pana (mówił do Darowskiego), trafiło w tego niewinnego człowieka”.

W 4 godziny po zabójstwie był już Piłsudski szefem sztabu. Właśnie to stanowisko omawiał dla niego z Zamoyskim w lecie Szpotański, gdy Zamoyskiemu proponował prezydenturę. Zamoyski się przeciw szefostwu Piłsudskiego zastrzegał, więc też prezydentury nie dostał, a Piłsudski przy pierwszym zamęcie w szefostwo sztabu wskoczył. Okazało się też, że pokoje w gmachu na Saskim placu już były dawno przygotowywane, a w dzień śmierci Narutowicza właśnie zamianowany Piłsudski już się na plac Saski wprowadził. Bardzo się temu człowiekowi wszystko układa.

23 XII 1922, sobota

Słońce, ciepło, wilia.

Wczoraj przed odjazdem był Głąbiński zaproszony do Wojciechowskiego. Wojciechowski zaznaczył, że chciał najpierw z nim mówić, że ponieważ się dotąd nie znali musi mu się przedstawić. Zaczął od tego, że jest człowiekiem religijnym, że dotąd nie praktykował, ale teraz będzie. Uważa, że prezydent i pod tym względem w narodzie tak katolickim jak polski powinien świecić przykładem. Wojciechowski jest zdecydowany co do tego, że naród musi być gospodarzem w państwie. W warunkach takich, jak był wybrany, wyboru byłby za pierwszym razem nie przyjął. Teraz nie mógł odmówić, raz że mogłoby to być poczytane za lęk, a po wtóre, że byłoby to zdezawuowaniem poprzednika. Na przyszłość dążyć będzie bezwzględnie do stworzenia większości polskiej.

Od 1905 r., kiedy socjalizm poszedł na drogę rewolweru, rozstał się z nim i stał z dala od partyjnego życia. Z Piłsudskim łączy go dawna przyjaźń, ale w wielu sprawach różnił się z nim i różni zasadniczo. Za bardzo ważne uważa wpojenie w społeczeństwo wiary w nasz parlamentaryzm. Twierdzi, że wśród wielu posłów widzi nawet dążenie do rozwiązania sejmu i akcję obliczoną już na wyborców, a nie myślącą o realnej pracy. Pod tym względem swoje stanowisko kategorycznie będzie zaznaczać. Przyznaje się, że nie jest dostatecznie umysłowo przygotowany do stanowiska, które zajął, i że w wielu razach wypadnie mu się kierować uczuciem, ale będzie chciał jak najdokładniej się informować i wszelkich zdań wysłuchać. W tej chwili uważa za najważniejsze ratowanie finansów państwa. Jeszcze przed wejściem tej sprawy do izb będzie chciał na towarzyskim raczej jak na oficjalnym gruncie umożliwić porozumienie szeregu rzeczoznawców w tych sprawach, by sprawa była przemyślana i nie ze względu na efekt zewnętrzny przedyskutowana.

29 XII 1922, piątek

Wilgoć.

W czasie świąt był Zygmunt Chrzanowski u Wojciechowskiego (są w dawnej przyjaźni). Wojciechowski wyraził zadowolenie z rozmowy z Głąbińskim i zadowolenie, że go prawica z pewną przychylnością traktuje. Ponowił i wobec Chrzanowskiego oświadczenie o swym dążeniu do większości polskiej i o tym, że widzi konieczność współdziałania centrum z prawicą. Mówił, że z ludowcami ma tylko luźne stosunki, zasadniczo uważa istnienie centrum chcącego wszystkie korzyści swej ważności dla siebie zdyskontować za nieszczęście. Wszędzie na świecie pozostają właściwie stronnictwa skrajne i one lepiej się godzą czy zwalczają, czy zastępują, jak przy korzystaniu z pośrednictwa narzuconego. O Piłsudskim wyraził się, że on właściwie przegrał i że on jego błędy zna i będzie się ich wystrzegał.

Sikorskiego zostawił, uważając za niewskazane pozostawanie przez czas dłuższy, przy wakacjach sejmu, rządu w stanie dymisji. Wojciechowski chce urządzać u siebie co 2 tygodnie narady ekonomiczne. Prosi o dostarczenie sekretarza referenta. Chrzanowski zaproponował na organizatora Rybarskiego, przy czym można by do technicznej pracy wziąć kogoś młodszego. Wychodząc od Wojciechowskiego Chrzanowski natknął się na Sikorskiego, któremu Wojciechowski zaprezentował go jako swego przyjaciela. Sikorski zaraz potem zapytał Wojciechowskiego, czy Chrzanowski był u niego na wezwanie i czy może mu proponował tekę finansów, bo on właśnie ma mu zamiar zaproponować. Rzeczywiście nazajutrz zwrócił się z tym do Zygmunta. Zygmunt był dość tym zdziwiony, bo zetknięcie się z czasów okupacji raczej pozostało niemiłym wspomnieniem, a Sikorski zaczął nie wiadomo skąd od wielkiej jakoby szczerości, że tylko on zrobił, że Piłsudski nie skorzystał z zamieszania dla jakiegoś zamachu i ograniczył się do czasowego szefostwa sztabu. W dalszym ciągu rozmowy zrobił na Chrzanowskim wrażenie naiwnego człowieka, bawiącego się rzeczami, na których się nie zna. W najlepsze snuje projekty o długiej swojej prezydenturze w gabinecie. Chciałby zostawić Makowskiego jako uśmiech na lewo, Kiernika jako podporę od Piasta, a Chrzanowskim i Seydą nawiązać kontakt z prawicą. Nie zdaje sobie sprawy, że w polityce człowiek nie jest punktem, a co najmniej płaszczyzną. Chrzanowski odmówił, do czasu wyjaśnienia się sprawy układu sił. Ciekawe i wbrew prostolinijnym koncepcjom idące jest, że są tarcia między Sikorskim a Jastrzębskim, który chciał już z gabinetu wyjść i dopiero odmowa Chrzanowskiego spowodowała pozostanie.

Dziś miałem dłuższą rozmowę z Sikorskim z domaganiem się uwolnienia zaaresztowanych wobec stanu wyjątkowego 5 uczestników manifestacji z XII i z żądaniem zniesienia tego stanu. Dziwnie role zmienione, że właśnie dla prawicy stan ten [jest] niedogodny. Sikorski wygłaszał mocno reakcyjne zdania o konieczności twardych rządów, zdecydowanej walki z bolszewizmem i nawet z kiereńszczyzną, którą ciągle dotąd widzi w metodach rządzenia. Mówił tonem mocnym, szukając w naszych twarzach, czy to nam się podoba. Za pół godziny, jestem przekonany, może równie przekonująco mówić rzeczy wprost odwrotne na lewo. Patrząc na tego młodego generała, znowu z „bajeczną karierą”, przypominały się owe liczne generały z czasów wojny, z którymi często miałem do czynienia, a którzy nadymali się przeświadczeniem, że ostrogi, epolety i szpicruta to są główne elementy mądrego rządu. Oświadczył mi Sikorski, że wybiorą się w tych dwu dniach pomówić z Seydą w Zakopanem.

31 XII 1922, niedziela

Wiosna.

Silne wrażenie z procesu Niewiadomskiego. Co za przemówienie! Żąda dla siebie śmierci za śmierć. „Chcę uczciwie spłacić dług”. Licho przy tej jego postawie wygląda nasza polityka kompromisu, nazywanie jego czynu szaleństwem itp. Ściska się coś w człowieku na myśl o wrażeniu, jakiego ten człowiek doznawać musiał, słysząc cytowane przez prokuratora potępiającego czyn jego słowa marszałka. 30 lat socjaliści mieli monopol męczeństwa i wielkie słowa rzucali o przyszłości, dla której krew przelewali. Wiedzcie teraz, że są ludzie, którzy jeszcze nowszy świat chcą budować i za jego idee giną. W obliczu wyroku wypowiedziany wielki akt oskarżenia, skierowany właściwie przeciw Piłsudskiemu, dostarczy temu ciekawych rozmyślań noworocznych. I jaką pyszną odpowiedzią jest mowa skazańca tym ludziom z lewicy, którzy nie mogą zrozumieć, by ktoś gotów był ginąć za pojęcie i ideał Polski bez nakazu partyjnego i partyjno-organizacyjnych kadr. A wreszcie jest ten strzał jasnym postawieniem przed oczy, że państwo, rząd, kierunki polityczne to nie tylko manewry lub sztuka w teatrze, a sama powaga życia.

Pamiętam przed 3 laty, gdy pisałem: Kiedyś się znajdzie ten człowiek, co pierwszy przeciwstawi się złu, rozumiejąc, że to jest zło szkodzące istocie życia, a nie teatralne jego wyobrażenie. Ten strzał padł. I my sami nie byliśmy na wysokości, żeby wagę tej chwili ocenić. Rwaliśmy sami nici, które bądź co bądź wiązały duchowo Niewiadomskiego z nami. Prosty chłop Janek Szczepański z Miechowa tak jednak subtelnie odczuł nazajutrz po wypadku sytuację, pisząc w liście: „Czuję się współwinnym jakby tej zbrodni, bo jej właściwie za zbrodnię nie uważam”.

Myśl Polska, nr 51-52 (18-25.12.2022)

Na zdjęciu: prezydent Stanisław Wojciechowski z wizytą na Śląsku w 1923 roku (fot. Muzeum Niepodległości w Warszawie)

Redakcja