WywiadyAndrzej Czechowicz: „Największa tajemnica Jana Nowaka-Jeziorańskiego” (2)

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Przypomnijmy, w poprzednim odcinku mówił Pan o próbach Jana Nowaka-Jeziorańskiego zamknięcia ust świadkom, przede wszystkim  Kassnerowi. Czynił to także – jak Pan mówił – wobec Herberta Czai za pośrednictwem swego zausznika – ankietera Biura Terenowego RWE w Wiedniu Andrzeja Chileckiego.

– Myślę, że Nowak mógł to łatwo uczynić dysponując sumą 200 tys. dolarów rocznie ze swego funduszu reprezentacyjnego. W obydwu przypadkach sprawy zakończyły się kompletnym fiaskiem, gdyż Czaja, doktorant UJ, nie dość że odrzucił propozycję Chileckiego (pisał o tym Stefan Wysocki w swojej „Polsce w oddali – prawdzie z bliska” z 2001 r.), to jeszcze w swoich uprzednio wymienionych artykułach („Volksbote” z 21 marca 1975 i „Rheinisher Merkur” z 11 lipca 1975 r.) oskarżył Nowaka wprost o wykonywanie specjalnych zadań dla Niemców.

W tej skomplikowanej i wielce podejrzanej sytuacji Kassner poczuł się zagrożony i stał się bardzo ostrożny w obawie o własne życie. Opierał się wszelkim czynionym mu propozycjom, także finansowym. Skierował natomiast naszych ludzi do mieszkającej w USA swojej byłej żony – Barbary Szubskiej, córki kniazia Wasilija Koczubeja, dyrektora personalnego w ZKZN i jednocześnie agenta wywiadu brytyjskiego w okupowanej Warszawie. Na polecenie Centrali współpracujący z nami w USA polscy emigranci nawiązali z nią kontakt, występując wobec niej pod wspomnianą już uprzednio obcą flagą. Spotkali się z jej strony z przychylnym przyjęciem i wyrażoną gotowością wpłynięcia na Kassnera, by ten złożył odpowiednie oświadczenie notarialne. W tym celu przyleciała specjalnie do Monachium by dopilnować sporządzenia przez Kassnera owego aktu. Tak też się wkrótce stało 22 kwietnia 1970 r., gdyż pałała ona żądzą zemsty na Nowaku, za to, że ten gdy zgłosiła się do niego w 1950 r. z prośbą o zatrudnienie jej w Sekcji Polskiej RWE wyrzucił ją za drzwi i kazał ochronie wyprowadzić ją z budynku. Wróciła do Stanów z oryginałem i kilkoma kopiami, oświadczając, że jako pierwsza doprowadzi do jego upublicznienia dzięki posiadanym kontaktom. Znając dobrze Alexa Ostoję-Starzewskiego także z jego wrogości do Nowaka i szerokich znajomości w najwyższych kręgach władz Partii Republikańskiej w USA, przekazała mu wiosną 1972 r. kopię owego oświadczenia Kassnera. Ten z kolei odbył odpowiednie rozmowy z senatorami Cliffordem Casem i Jamesem Buckleyem wręczając im kopie oświadczenia Kassnera. Obydwaj senatorowie już w lipcu 1972 r. zwrócili się do Komitetu Wolnej Europy z prośbą o wyjaśnienie tej bulwersującej sprawy, załączając do swoich pism kopie owego oświadczenia. Zostały one wkrótce przekazane dyrekcji amerykańskiej RWE i Nowakowi osobiście, wywołując bardzo dla niego niekorzystne komentarze i pogłoski. Jego wrogowie z Trościanką, Ptaczkiem i Zadrożnym na czele, zaczęli głosić, że niewytoczenie przez niego sprawy żyjącemu jeszcze wtedy Kassnerowi (zmarł dopiero w czerwcu 1973 r.), jest równoznaczne z przyznaniem się do winy.

I mieli rację, żywy i pozwany Kassner mógł jeszcze bardziej Nowaka pogrążyć swoimi zeznaniami w sądzie. Np. o celu jego częstych wizyt w Getcie Warszawskim, do którego „można było wejść z pustymi rękami i wyjść z walizką”, jak napisała potem Szubska w swoim liście do dr Ludwika Frendla z RWE z 28 lutego1979 r. i załączonym doń jej oświadczeniem notarialnym na Florydzie, również z 8 lutego1979 r. o pełnieniu przez Nowaka funkcji Komisarza (Unter lub Vizetreuhandera) czyli jednego z zastępców niemieckiego szefa ZKZN, zwanego Treuhӓnderem, gdyż każdy z nich w taki sposób był traktowany w tej instytucji. Pierwszym szefem Nowaka w niej był Hermann Eitner – oficer Abwehry, a drugim Flemming (imienia nie udało mi się ustalić) oficer SS.

I tu pojawia się postać Wiktora Trościanki, znanego działacza Stronnictwa Narodowego, pracownika RWE.

– Tak, Zadrożny przyjaźnił się w rozgłośni z Wiktorem Trościanką i Józefem Ptaczkiem oraz kilkoma zwolennikami gen. Moczara, tworzącymi kilkunastoosobową grupę zwaną „Partyzantami”. To właśnie on z Trościanką i Ptaczkiem dwukrotnie (w 1968 i 1969 r.) domagali się od Nowaka, by ten w imieniu Sekcji Polskiej zaprotestował przeciwko brutalnej, szowinistycznej nagonce lobby Żydów amerykańskich na Polskę i Polaków a nie rządzących nimi komunistów. To także oni zagrozili Nowakowi, że jeśli zacznie on jeszcze przyjmować do pracy w RWE znanych Żydów, przybywających z Polski po marcu 1968 r. „to wszyscy weźmiemy się za ręce przed wejściem i nie wpuścimy ich do radia, bo mają oni polską krew na rękach”.

Wiktor Trościanko

A ponadto, tenże Trościanko, skrajny przecież antykomunista, wielce zaniepokojony stale rosnącą siłą gospodarczą i polityczną RFN oraz jednocześnie nabrzmiewającą wrogością Chin do ZSRR, zwrócił się – za zgodą władz kierownictwa Stronnictwa Narodowego na emigracji – na rozmowy z naszym wywiadem wojskowym, faktycznie zaś z wywiadem MSW (o czym nie wiedział). Podkreślał przy tym, że będzie to czynił wyłącznie na bazie ogólnonarodowego interesu, a nie działalności agenturalnej. Obawiał się bowiem bardzo, że zagrożona przez Chiny Rosja, aby zabezpieczyć sobie tyły na zachodzie, zawrze jakieś porozumienie z Niemcami kosztem Polski. Aby się przed tym uchronić, uważał za słuszne i korzystne takie ułożenie stosunków nawet z komunistyczną Rosją, by ta była pewna, iż Polska stanie się niezawodnym antyniemieckim buforem i jej prawdziwym sojusznikiem nie z przymusu lecz woli całego narodu.

Tu muszę wtrącić i podkreślić, że źródłem ciągłych konfliktów Nowaka z Edwardem Moskalem było antypolskie, szowinistyczne i wręcz rasistowskie nastawienie Żydów amerykańskich do Polski i Polaków, któremu stale przeciwstawiał się właśnie Moskal jako szef Kongresu Polonii Amerykańskiej. Jednak bynajmniej nie z pozycji rasistowskich, lecz wyłącznie polityczno-moralnych, apelujących do nich o zaprzestanie owej ciągłej nagonki na wszystko co polskie, obarczając naród polski współodpowiedzialnością za niemiecki Holocaust. Podczas gdy Nowak ciągle straszył Polonię Amerykańską, iż jakakolwiek krytyka Żydów tylko jeszcze bardziej pogłębi ich wrogość i przyniesie fatalne dla Polaków skutki. Podobnie zachowywał się wobec sprawy Jedwabnego, domagając się przeprosin od narodu polskiego, rządu i prymasa Józefa Glempa, grożąc że w przeciwnym razie cały naród zostanie obarczony winą przez Zachód. Przemilczał przy tym prawdziwe przyczyny mordów Żydów przez Polaków w tej i innych miejscowościach po zajęciu tych terenów przez ZSRR w 1939 r. A były nimi: spontaniczne powitania przez nich wkraczających Rosjan udekorowanymi bramami powitalnymi, czerwonymi flagami i plakatami z wiernopoddańczymi hasłami. A następnie masowe wstępowanie przez nich do milicji i NKWD, denuncjacja polskich patriotów, ukrywających się wojskowych i policjantów, pomoc w sporządzeniu przez NKWD list Polaków do likwidacji, aresztowań i deportacji na Sybir. Był to więc polski odwet i zemsta za śmierć i męczeństwo swoich bliskich. Tyle że niestety przy zastosowaniu odpowiedzialności zbiorowej. Podobne zresztą mordy – z tych samych powodów, lecz na nieporównywalnie większą skalę odbywały się na Ukrainie, Litwie, Łotwie, Mołdawii i Rumunii. Również późniejsze mordy na bezbronnych i często ocalałych z Holocaustu Żydach odbywały się w Polsce w 1945 i po 1945 r. Z haniebnym mordem w Kielcach w 1946 r. na czele. Wiązało się to już wtedy nie tylko z ich zachowaniem we wrześniu 1939 r. i po 1939 r. na Kresach. Doszedł bowiem jeszcze do tego fakt ich nadmiernych wpływów w rządzącej partii oraz dominującej roli jaką odgrywali w polskich organach bezpieczeństwa i w związku z tym w zbrodniach popełnianych na polskich patriotach z antykomunistycznego podziemia z żołnierzami AK na czele. To właśnie wówczas słowo „Żydzi” stało się równoznaczne z pojęciem „komuniści”. A więc ciało obce i wrogie w oczach większości społeczeństwa polskiego, wysługujące się zaborczym planom Rosji. Nie rozgrzesza to nas bynajmniej z popełnionych na Żydach zbrodni, wskazuje wszakże na prawdziwe przyczyny tego niegodnego zjawiska.

Wróćmy do Nowaka, nie ufali mu również Anglicy…

– Nowak i jego zwolennicy zatajają fakt, że był on podejrzany o współpracę z Gestapo i wywiadem SS (SD), nie tylko przez naszych ówczesnych emigrantów w Londynie i nie tylko tam, w tym wojskowych. Lecz co gorsza przez samego majora Desmonda Mortona, przyjaciela i osobistego doradcę Winstona Churchilla ds. wywiadu. Morton Nowaka ciągle o coś podejrzewał, szykanował i intrygował przeciwko niemu. Domagał się od niego ciągłych wyjaśnień, składał jakieś wrogie memoriały na ręce Churchilla i to już podczas jego pierwszego pobytu w Londynie w 1943 r. Szczególnie zaś po jego drugiej i ostatniej wyprawie do Anglii zimą z 1944 na 1945 r., – i to wraz z żoną – co łamało wszelkie zasady konspiracji. Spowodował też, że ambasada USA w tym kraju odmówiła wydania Nowakowi wizy wjazdowej.

Ta obsesyjna – według Nowaka – niechęć Mortona do niego, przerodziła się w jawną wrogość po głośnej w Anglii aferze z porucznikiem AK Ronaldem (Ronem) Jeffery w 1944 r. Przyjacielem Nowaka z podziemia w Polsce, który powierzył Nowakowi swoje obszerne opracowanie dla prasy brytyjskiej o niemieckich zbrodniach popełnianych na Polakach i Żydach, gdy ten udawał się do Londynu w 1943 r. Jeffrey został przerzucony przy pomocy Niemców przez agenta SS płk. Borisa Smysłowskiego, szefa sztabu Rossijskoj Oswoboditielnoj Armii (ROA) w mundurze Sonderführera SS pod nazwiskiem Felix Botkin. Najpierw do Norwegii, a następnie w cywilu przez Szwecję do Anglii (Ron Jeffery „Wisła jak krew czerwona”, Bellona, Warszawa 2000 r. str. 205-369). Po wielotygodniowych przesłuchaniach – także przez Mortona – został on uznany za podwójnego agenta (również po zaczerpnięciu opinii o nim w dowództwie AK), zdegradowany do stopnia szeregowca i musiał czyścić latryny w karnej jednostce. Morton zaś stał się w Londynie – oprócz naszych emigrantów – głównym źródłem pogłosek o współpracy Nowaka z wywiadem SS (Pisałem o tym w swoich „Siedmiu trudnych latach” z (1973 i 1974 na str. 150) tuż po jego przybyciu do Anglii w początkach 1945 r.

Na początku lat 2000. zwrócił się Pan do IPN, by zbadał sprawę. Jak na to zareagowała ta instytucja, która w wielu przypadkach nikomu nie odpuszcza? 

– 31 października 2001 r. złożyłem w IPN wniosek o podjęcie dochodzenia w dwóch skrywanych przez Nowaka i jego przyjaciół sprawach. Jego tytuł brzmiał „Wniosek o przeprowadzenie – zgodnie z przepisami ustawy o IPN – postępowania w sprawie kolaboracji Jana Nowaka-Jeziorańskiego z okupantem hitlerowskim na stanowisku nadkomisarza w Zarządzie Komisarycznym Zabezpieczonych Nieruchomości w Warszawie w latach 1940-1942, podejrzanego także o współpracę z Gestapo i wywiadem SS”. Postępowanie to zostało umorzone przez prokuratora IPN Marka Traczyka pismem z 29.07.2002 r. powołującego się na „uchylenie z dniem 1.09.1998 r. przepisu art. 2 dekretu z dnia 31.08.1944 r., o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy wojennych oraz zdrajców Narodu Polskiego”. Prokurator nie powoływał się jednak przy tym na niewinność Nowaka, przyznając mi w ten dyplomatyczny sposób rację. Przebił go jednak w tym wszystkim Prokurator Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Tadeusz Krysicki w swoim piśmie do mnie Sn/126/03/Zn/Wa z 12.09.2003 r. oskarżając w nim Nowaka o znacznie straszniejsze niż ja rzeczy, W tym m. in. o spowodowanie wsypy i aresztowania członków „Gryfa Pomorskiego”. A także o „skierowanie go przez Gestapo do polskiego podziemia w celu jego rozpracowania i pełnienia przez ww. pod kontrolą SS służby kurierskiej”.

Wielce zastanawiający jest przy tym wszystkim fakt, iż Nowak w swoim „Kurierze z Warszawy” z 1979 r. (wznowionym w wyd. „Res Publica”, Warszawa i „Znak”, Kraków) i wszędzie indziej unikał wzmianek o udziale wywiadu brytyjskiego w zorganizowaniu jego przerzutu do Szwajcarii na przełomie 1944/45 r., chociaż pisali o tym inni, w tym. J. Ślaski („Polska Walcząca”, wydanie II, PAX, Warszawa 1990 str. 204.) Twierdził natomiast, że zajmowała się tym jakaś tajemnicza „szajka szpiegowska (sic!!!), składająca się z Niemców działających na rzecz wywiadu szwajcarskiego?!” Prawdziwą łamigłówkę i wielce tajemniczą zagadkę stanowi najpierw „istnienie” a po ponad roku „nieistnienie” teczki osobowej Nowaka w IPN.

Otóż natychmiast po udostępnieniu przez IPN w 2001 r. do wglądu posiadanych teczek, w naszych wszystkich czołowych gazetach ukazały się zdjęcia zadowolonego Nowaka z teczką pod pachą, z podpisami „Jan Nowak-Jeziorański odbiera w IPN swoją teczkę” lub „Jan Nowak-Jeziorański ze swoją teczką”. Potem zapadła ponad roczna cisza, po której „rycerski człowiek honoru”, jak gdyby nigdy nic, nagle oświadczył, że jego teczka została zniszczona przez „bezpiekę”. I nikt, nawet największe autorytety moralne, na to nie zareagował, podobnie jak na wszystkie jego krętactwa i matactwa, nie stawiające mu żadnych pytań i udając, że nic się nie stało. Było to tym bardziej dziwne i niezwykłe, skoro Nowak wraz z szefem IPN prof. Leonem Kieresem gromko i wszem zapowiadali jeszcze w tymże 2001 r., iż po zbadaniu oskarżeń go o kolaborację z Niemcami i fabrykowanych przez „bezpiekę” fałszywek, zostanie wydane specjalne oświadczenie, mające go oczyścić z tych zarzutów. Komunikat taki nigdy się jednak nie ukazał. Co nie przeszkodziło prof. Kieresowi w początkach 2005 r. gołosłownie stwierdzić w Polskim Radiu i TVP (tu w rozmowie z red. B. Czajkowską), iż IPN udało się go jakoby oczyścić z zarzutu kolaboracji. Chyba, że do dziś fabrykowanymi przez ówczesnego szefa BEP-uw IPN oszustwami, a obecnie dr Pawła Machcewicza zatrudnionego obecnie w charakterze profesora w PAN. I w tym przypadku znowu żaden autorytet moralny ani urzędowy miłośnik prawdy się nie „wychylił” i nie zapytał o owe „dowody” i zapowiadany komunikat.

Powstaje więc pytanie, kto, kiedy, na czyje polecenie i w czyim interesie zniszczył lub schował teczkę Nowaka? A jeśli to ostatnie, to gdzie się ona obecnie znajduje? Otóż ów naukowo utytułowany „historyk” Paweł Machcewicz stał się czołowym blagierem i fałszerzem w produkowaniu i szerzeniu bajek o nigdy nieistniejących fałszywkach „bezpieki” na temat kolaboracji Nowaka z hitlerowcami, nadużywając swoich stanowisk w IPN, Collegium Civitas, a obecnie w PAN.

Zwrócił on się do mnie w liście z 21października 2005 r. z propozycją „spotkania i rozmowy na temat Pana działalności w RWE oraz z roli jaką Pan odegrał po swoim powrocie do kraju w marcu 1971 r. […] Moja propozycja rozmowy stwarza Panu szansę przedstawienia historykowi własnej wizji wydarzeń. Do Pana należy decyzja, czy Pan z niej skorzysta”. Zgodziłem się na tę rozmowę jednak pod warunkiem nagrania jej na dwóch jednocześnie działających dyktafonach po jednym dla każdego z nas. Na moją zgodę wpłynęło też jego zapewnienie w liście z 17.11.2005 r., iż „jeśli Pan uzna, że przytaczam czy omawiam Pana wypowiedzi w sposób niezgodny z relacją przez Pana mi udzieloną, może mnie Pan pozwać do sądu (np. zarzucając mi naruszenie dóbr osobistych). Taśma z nagraniem naszej rozmowy będzie dla Pana dostatecznym zabezpieczeniem i ewentualnym dowodem dla sądu”. Ba, gdybym ja tylko wtedy wiedział i w ogóle mógł przypuszczać jak podłym, pozbawionym honoru, własnej godności i etosu naukowca mógł być Machcewicz i jak straszliwie przekupne, łamiące prawo, sprzedajne, upolitycznione i stronnicze mogą być nasze sądy. Gdy mu pod koniec wręczyłem ksero Wyroku Sądu Krajowego z Köln z 02.07.1975 r. wraz z przykładowymi odbitkami zdobytych przeze mnie najbardziej tajnych szpiegowskich raportów RWE oraz kilku kart osobowych informatorów rozgłośni, oświadczył bezczelnie, że posiada jakoby zupełnie inny wyrok tego sądu i obiecał mi go przysłać. Czego nie doczekałem się do dziś.

Ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Najpierw w „Rzeczypospolitej” z 7-8 stycznia 2006 r. ukazał się jego ordynarny paszkwil t. „Kapitan Czechowicz wykonał zadanie”, w którym sfałszował on treść całej naszej rozmowy, w tym, że: – zostałem rzekomo zwerbowany przez „bezpiekę”; – posługiwałem się fałszywkami „bezpieki” w tym oświadczeniem Kassnera, kupionym od niego przez „bezpiekę”; – nie zdobyłem właściwie żadnych tajnych dokumentów, ani nie zdekonspirowałem nikogo z informatorów RWE; – mój opis bezśladowego otwierania specjalnie zabezpieczonych kopert z ich nazwiskami nazwał Machcewicz propagandowym humbugiem; – moją książkę „Siedem trudnych lat” napisała mi właściwie „bezpieka” bez mojego udziału w jej powstawaniu i redagowaniu.

Jak się orientuję, to był dopiero początek Pana pojedynku z Machcewiczem?

– Ten prostacki paszkwil stanowił zaledwie preludium do tego, co ów „historyk” napisał w swoim dziele pt. „Monachijska menażeria. Walka z Radiem Wolna Europa 1952-1989”, wydanym wspólnie przez IPN i PAN w 2007 r. Zawarte w nim „złote bajki” Nowaka rozwinął on „twórczo” do absurdalnych rozmiarów i fałszerstw. Starając się przy tym „naukowo” uzasadnić i podeprzeć autorytetem tych instytucji. Swoją liczącą 22 strony odpowiedź – analizę z 28 lutego 2008 r. przesłałem prezesowi PAN prof. M. Kleiberowi i prezesowi IPN dr hab. J. Kurtyce bez żadnej reakcji z ich strony.

Wytoczyłem jednak uprzednio w 2006 r. proces „Presspublice” – wydawcy „Rzeczypospolitej”, który pod różnymi pretekstami i oszukańczymi wybiegami był ciągle przesuwany i ciągnął się przed Sądem Okręgowym a następnie Apelacyjnym w Warszawie aż do 2011 r. i skończył się moją przegraną. Był to prawdziwy szczyt bezprawia, arogancji i bezczelności połączonych z poczuciem pełnej bezkarności popełnionych przez te obydwa sądy. Bowiem żadne moje dokumenty, materialne dowody, wnioski dowodowe, sprostowania fałszywych zeznań składanych przez Machcewicza w ogóle nie zostały wzięte pod uwagę. Zaś wyroki obfitowały w obelżywe dla mnie stwierdzenia, z których wynikało, że jestem wyjętym spod prawa wrogiem państwa i narodu, a nawet właściwie nie jestem obywatelem RP. Słowem z oskarżyciela zostałem zamieniony w oskarżonego. Pod wyrokiem Sądu Okręgowego podpisała się sędzia Renata Latosińska, a pod Apelacyjnym Ksenia Sobolewska Filcek, Ewa Zalewska i Małgorzata Kuracka. I nie mogło być inaczej w istniejącej u nas do dziś rzeczywistości. Przyznanie mi bowiem chociażby tylko częściowo racji oznaczałoby klęskę i kompromitację nie tylko dla Nowaka, ale także dla wszystkich jego, wymienionych uprzednio wielbicieli i zauszników. Cały przebieg owych haniebnych rozpraw jest opisany w II tomie „Straceńca”, zaś szczegółowo zostanie przedstawiony w wydawanym wkrótce trzecim tomie.

W rezultacie owe „dzieło” Machcewicza nosi wszelkie znamiona politycznej publikacji propagandowej, przystrojonej w pozory pracy naukowej, napisanej pokrętnym, ezopowym językiem. Stanowi jedno wielkie, z góry, z premedytacją zaplanowane i skoncentrowane koniunkturalne kłamstwo i oszustwo. Jedną wielką fałszywkę, pseudonaukowy gniot i bubel, spreparowaną na aktualne zapotrzebowanie polityczne.

Machcewicz tak się zaplątał w swoich łgarstwach, iż w końcu wyszło na to, że rzekomą fałszywkę „bezpieki” Kassner sprzedał tejże „bezpiece!!!

Co gorsze „dzieło” to spotkało z entuzjastycznymi, pełnymi zachwytu recenzjami profesorów IPN – Andrzeja Paczkowskiego i Jerzego Eislera. Ten pierwszy napisał: „Książka jest świetna, oparta na obfitych źródłach perfekcyjnie wykorzystanych i zinterpretowanych, nowatorska pod względem faktograficznym, bardzo dobrze i spokojnie napisana (…) Wiele fragmentów czyta się jak kryminał. Uderza obiektywizm w przedstawianiu wydarzeń – i przede wszystkim postaci”. Zaś Eisler dodał: „Jedna z najważniejszych i najlepszych monografii dotyczących Polski Ludowej jakie dotychczas opublikowano (…) Na podkreślenie zasługuje profesjonalne podejście do niezwykle „delikatnych” dokumentów wytwarzanych przez centralne i terenowe struktury aparatu bezpieczeństwa. Towarzyszy temu stosunkowo rzadko – niestety – wśród badaczy wrażliwość, z jaką Autor podchodzi do skomplikowanych losów opisywanych przez siebie osób”.

Jak nisko musiał upaść „historyk” Machcewicz, by w ogóle móc spreparować taki urągający faktom i prawdzie koniunkturalny gniot? Depcze takie wartości jak rzetelność naukowa i etos badacza, nie mówiąc o jego braku honoru i poczucia własnej godności. I jak ci dwaj niby poważni historycy z IPN, występujący publicznie w mass-mediach w roli autorytetów naukowych i moralnych mogli wypisywać na jego cześć takie załgane, pełne obłudy i hipokryzji brednie. Przecież owi wszyscy trzej – pożal się Boże – naukowcy powinni dobrze znać opinię wybitnego polskiego historyka i humanisty – prof. Marcelego Handelsmana (cytuję z pamięci i w skrócie), że „z grona ludzi nauki wypisują się wszyscy ci, którzy dla korzyści osobistych i robienia kariery posługują się kłamstwem i oszustwem”.

Słowa te dedykuję nie tylko tym trzem panom, ale także innym pseudointelektualistom, samozwańczym autorytetom moralnym i sprzedajnym dziennikarzom. Którzy fabrykowali paszkwilanckie napaści zarówno na mnie, jak i na innych byłych pracowników RWE: na Kazimierza Zamorskiego, Wiktora Trościankę, Stefana Wysockiego, Józefa Ptaczka, dodatkowo jeszcze na prezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej – Edwarda Moskala.

Rozmawiał: Jan Engelgard

Część trzecia w numerze następnym

Myśl Polska, nr 25-25 (19-26.06.2022)

 

Redakcja