ŚwiatWojna czy Pokój?

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Cały świat czeka na pokojowe zakończenie wojny Rosji i Ukrainy. Mimo toczących się walk, trwają rozmowy obu stron, najpierw na Białorusi, a ostatnio (29 marca) w Stambule, na zaproszenie prezydenta Recepa Erdogana.

Czy istnieje jakakolwiek szansa na szybkie zakończenie rozmów? Optymiści, a tych jest mniejszość, twierdzą, że tak, pesymiści lub jak kto woli realiści – że nie. Po rozmowach w Stambule najbardziej optymistyczne sygnały wysyła Dawyd Arachamija, Gruzin kierujący ukraińską grupą negocjacyjną. W rozmowie z ukraińską agencją  UNIAN powiedział, że strony są bliskie porozumienia, ale nie zgadzają się w sprawie Krymu. Rosja zaakceptowała ukraiński projekt, ale „na razie tylko ustnie” i z wyłączeniem kwestii okupowanego półwyspu. Mimo to w sobotę obwieścił, że spotkanie prezydentów Ukrainy i Rosji z dużym prawdopodobieństwem odbędzie się w Turcji. Według niego strona rosyjska potwierdziła, że projekty porozumienia pokojowego są na tyle zaawansowane, że możliwe są bezpośrednie konsultacje prezydentów Ukrainy i Rosji, w Stambule lub w Ankarze.  Jak wskazuje portal Ukraińska Prawda, Arachamija podkreślił, że Ukrainie „zależy na gwarancjach państw posiadających broń jądrową – Francji, USA, Wielkiej Brytanii i Chin” (ciekawe, że nie wymnie Polski). Minimum, którego oczekujemy, to gwarancje ze strony pięciu państw – by móc powiedzieć, że to jest dobra konstrukcja, by ochronić Ukrainę przed agresją w przyszłości – cytuje Arachamiję Interfax-Ukraina.

Tymczasem Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla amerykańskiej stacji Fox News pytany o warunki zakończenia wojny z Rosją powiedział: „Nie handlujemy naszym terytorium, nie zgodzimy się na naruszenie integralności terytorialnej Ukrainy. Zaakceptujemy tylko zwycięstwo”.  Zełenski skarżył się też, że Stany Zjednoczone nie zgodziły się na udzielenie gwarancji bezpieczeństwa w formie wnioskowanej przez Kijów. „Chciałbym podziękować Stanom Zjednoczonym i administracji prezydenta [prezydenta USA Joe] Bidena za wsparcie obu partii, za wszystko, co dla nas robią. Jednak Stany Zjednoczone nie zapewniły nam gwarancji bezpieczeństwa”.

Ostry ton, daleki od tego, jaki prezentuje Dawyd Arachamija, prezentuje pochodzący z Sum – Dmytro Kułeba, którego wypowiedzi dalekie są od tego, czego można oczekiwać od dyplomaty. W nawiązaniu do rzekomej masakry w Buczy, powiedział, że Rosja jest „gorsza niż ISIS”, dodając: „Jeżeli kiedyś mówiłem, że dołożę wszelkich starań, aby postawić sprawców przed wymiarem sprawiedliwości, to teraz jestem przekonany, że to sprawa mojego życia, co będę robił do ostatniego tchnienia, dopóki wszyscy nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności”. To tylko jedna z jego tyrad. Trudno je uznać za wyraz poparcia dla rozmów z Moskwą.

Po stronie rosyjskiej za gołębia uchodzi główny negocjator Władimir Medyński. Po bardzo optymistycznych enuncjacjach złożonych przez niego w Stambule, gdzie uznał gotowość strony ukraińskiej do kompromisu za bardzo daleko idącą, na jego głowę spadły oskarżenia w samej Rosji. N przykład na łamach dziennika „Izviestia” pojawiły się takie opinie: „Medyński wielokrotnie mówił o planach zawarcia traktatu pokojowego z reżimem w Kijowie. Porozumienie z Zełenskim oznacza, po pierwsze, kapitulację Rosji wobec Zachodu, a po drugie, że wysiłki rosyjskich sił zbrojnych są daremne, poświęcenia są daremne, a nasz kraj znajdzie się w pozycji przegranej strony ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami, reparacjami itp. (ekspert wojskowy Konstantin Siwkow) oraz taka: „Celem Zachodu jest teraz zachowanie reżimu w Kijowie wszelkimi możliwymi środkami. Aby to zrobić, mogą nam obiecać wszystko: Krym, Donbas, neutralny status Ukrainy, itp. Ale kto zagwarantuje, że za 5-10 lat sytuacja się nie zmieni i konflikt się nie powtórzy. Jedyną gwarancją są rosyjskie bazy wojskowe na Ukrainie i przyjazny prorosyjski rząd. Niemożliwe jest przeprowadzenie denazyfikacji bez zmiany reżimu Zełenskiego” (Konstantin Błochin z Rosyjskiej Akademii Nauk). Przeciwko rozmowom i ustępstwom opowiedział się także Ramzan Kadyrow.

Nic więc dziwnego, że ostatnie wypowiedzi Medyńskiego są już ostrożniejsze. Agencji Interfax powiedział: „Niestety, nie podzielam optymizmu jaki roztacza Arachamija”. Podkreślił, że stanowisko Rosji w sprawie Krymu i Donbasu „pozostaje niezmienne”. Moskwa żąda, by Ukraina zrezygnowała z kandydowania do członkostwa w NATO i uznała separatystyczne regiony na wschodzie Ukrainy jako odrębne państwa oraz zaanektowany w 2014 roku Półwysep Krymski jako część Rosji. Strona ukraińska ponoć zgodziła się na to, ale pod warunkiem referendum, co nie wzbudziło entuzjazmu Rosji, ale były też głosy, że się na to zgodziła.

Bez wątpienia mamy do czynienia z grą. Obie strony owszem prowadzą rozmowy, ale nie da jeszcze gotowe do ostatecznego porozumienia. Rosja musiałaby uznać, że Ukraina nadal będzie rządzona przez siły jej wrogie, do których nikt nie ma zaufania. Nie wiadomo też, czy zgodzi się ewentualnie tylko na wzięcie Donbasu i akceptacją rosyjskości Krymu, czy też będzie chciała zabezpieczyć Krym i oderwać od Ukrainy jej ziemie na południu (otwarta kwestia Odessy).  Wiadomo, że jeden z celów wojny, czyli zmiana władzy w Kijowie nie powiodła się. Nie wybuchł żaden bunt, wojsko nie wzięło władzy, a ludność zachowuje się biernie. Rosja zdecydowała się na opuszczenie rejonu Kijowa, bo perspektywa szturmu stolicy, z jego cennymi prawosławnymi zabytkami – była nie do zaakceptowania. Prawdopodobnie więc cele wojny zostały mocno zredukowane. Na ile? Tego nie wiemy.

Z kolei na Ukrainie nastroje hurraoptymizmu i oczekiwania na rychłe zwycięstwo przeplątają się z przebłyskami realnego spojrzenia, przy czym na razie dominuje ta pierwsza postawa. Ukraina prowadzi intensywną wojnę informacyjną mająca na celu całkowite zdyskredytowanie Rosji. Przybiera ona często groteskowy charakter, ale nikt na świecie nie śmie na razie (przynajmniej oficjalnie) zakwestionować wielu rewelacji preparowanych m.in. przez SBU. Czy ma to na celu wykluczenie możliwości rozmów? Niewykluczone. Jak bowiem uzasadnić potem własnej opinii publicznej, że rozmawia się ze zbrodniarzem i mordercą?

Ale trzeba widzieć, że o tym, czy Ukraina i sam Zełeński  zdecydują się na poważne rozmowy i ustępstwa zadecyduje nie Kijów, tylko Waszyngton.  Jakie sygnały płyną z Waszyngtonu? Sprzeczne. Z jednej strony Joe Biden nazywa Wladimira Putina „rzeźnikiem”, a na drugi dzień Antony Blinken prostuje to i łagodzi. Ten sam Blinken w kontekście prowadzonych rozmów ukraińsko-rosyjskich mówi: „Zobaczymy, co Ukraina zrobi i co chce zrobić. (…) Celem sankcji nie jest nieskończoność, ale zmiana zachowania Rosji. Jeśli będą wyniki rokowań, sankcji, presji, wsparcia dla Ukrainy – osiągniemy to, to (…) do pewnego stopnia sankcje znikną”.

Oczywiście jako żart należy traktować zdanie, że „zobaczymy, co Ukraina zrobi”, bo o tym co zrobi zadecydują sami Amerykanie. A co zadecydują? Wszyscy obserwatorzy, także na Zachodzie, uważają, że przedłużająca się wojna jest w interesie Ameryki, więc nie należy liczyć na jej rychłe zakończenie. Nie po to przez lata USA szkoliły armię ukraińską  i wysyłały jej instruktorów, pieniądze i broń, żeby teraz tak szybko oddać pole. Chyba, że dojdą do wniosku, że wojnę jednak trzeba przerwać. Na razie wszyscy grają na czas i umacniają swoje pozycje. Główną ofiarę tej gry jest jak zawsze ludność cywilna – czyli zwyczajni Ukraińcy.

Scriptor

Redakcja