OpinieGorlicka: realizm nadal potrzebny

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Wraz z inwazją Federacji Rosyjskiej na Ukrainie rozpoczęła się w naszym kraju wręcz histeria proukraińska o silnie antyracjonalnym charakterze. Od podmiotów państwowych, przez społeczne, po prywatne wszyscy zaangażowali się w zbiórki przedmiotów, pieniędzy i usług dla Ukraińców uciekających ze swej ojczyzny.

Próżno było szukać podobnych inicjatyw w przeszłości dla Polaków mieszkających na Wschodzie, okazało się, jak zawsze, że kochamy obcokrajowców bardziej niż własnych Rodaków. Nie o tym jednakże niniejszy tekst

Atak Moskwy zaskoczył szereg ekspertów, komentatorów, dziennikarzy i uczonych, kojarzonych ze zdroworozsądkowym podejściem do polskiej polityki wschodniej. Oskarża się obecnie owe osoby o złe intencje, a przede wszystkim pomyłkę odnośnie rosyjskich planów krótkoterminowych. Otóż nie przychylam się do takiego poglądu. Podobnie jak nie podzielam opinii osób bliskich mi światopoglądowo, że właśnie nadszedł koniec środowiska, repezentującego realistyczne podejście do rozważania stosunków międzynarodowych, a w sposób złośliwy i niezgodny z prawdą nazywany „opcją rosyjską”.

Wedle prognoz oraz zaleceń „realistów”, nie należało prowadzić polityki jawnie antyrosyjskiej i uzależnionej od jednego (nawet jeśli dominującego w danym momencie) ośrodka oddziaływania międzynarodowego. Zachęcaliśmy do kreowania dobrych stosunków z każdym możliwym państwem, pod warunkiem, iż ono również taką wolę wykazywało. Pamięć historyczna wprawdzie jest elementem naszej tożsamości narodowej, ale nie powinna przesłaniać nam celu, jakim jest prowadzenie korzystnej polityki zagranicznej, zgodnej z polską racją stanu. W przypadku Ukrainy nie mogliśmy w żadnym aspekcie wymóc na Kijowie zaprzestania popularyzowania kultu Stepana Bandery wśród narodu ukraińskiego, ani powstrzymania wykonywania obraźliwych dla polskiej strony gestów. Mimo to, obserwowaliśmy jako środowisko z poczuciem zażenowania ingerowanie naszej ojczyzny w kolorowe rewolucje u naszych wschodnich sąsiadów oraz niemającego sensu przekazywania środków finansowych skrajnie oligarchicznemu, ustanowionemu za pomocą zamachu stanu rządowi ukraińskiemu. W rezultacie ośmieszaliśmy się jako państwo, drażniliśmy Moskwę i wcale nie pomagaliśmy statystycznemu Ukraińcowi, bowiem pieniądze trafiały do kieszeni żerujących na bogactwach tego kraju oligarchów.

Potrzeba konsekwencji

Mieliśmy rację aby tego nie czynić. Podobnie dobrze przewidywaliśmy, iż po jakimś czasie dojdzie do zaognienia sytuacji, która niczym beczka prochu tliła się 8 lat we wschodniej części Ukrainy. Nikomu z naszych obecnie najgłośniejszych kontrkomentatorów nie było wówczas żal niehumanitarnego ostrzeliwania Ługańska i Doniecka przez siły ukraińskie. Nikt z nich nie pochylał się nad ich losem, podobnie jak nad losem całej masy innych napadniętych narodów świata.

Jedyne czego oczekuję, to konsekwencji: albo potępiamy i Amerykanów okupujących kilkanaście lat Irak i Afganistan, i naloty naszych europejskich sojuszników na Libię czy destabilizację państw Afryki Północnej w równym stopniu co napaść rosyjską, albo skupiamy się na cynicznej grze największych podmiotów politycznych i rozważamy ich postępowanie bez tła etyczno-moralnego.

Fatalny błąd Putina?

Sytuacja rozwinęła się – zgodnie z naszymi ostrzeżeniami – w kierunku siłowej ochrony interesów rosyjskich w ich strefie oddziaływania politycznego. Można bowiem mniemać, iż – podobnie jak USA – Rosja posiada swoją „doktrynę Monroe`a”, wedle której, bez względu na naszą ocenę moralną, będzie próbowała reintegrować poradziecki obszar. Ingerencja państw zachodnich w układy rosyjskiej bliskiej zagranicy musiały skończyć się odpowiedzią Kremla, gdyż od tego zależy jego prestiż i zachowanie statusu chociaż mocarstwa regionalnego (podobnie rzecz miała się z wojną w Gruzji w 2008 roku).

Inną kwestią jest konieczność zastanowienia się czy Władimir Putin nie popełnił największego błędu politycznego jaki mógł dokonując otwartej napaści na drugie państwo. Osobiście sądzę, że rozwój wydarzeń świadczy o tym, że możemy być świadkami nie tylko ogromnego konfliktu zbrojnego na naszym kontynencie, ale również końca ery rządów tego polityka. Nie jest jednakże obiektem mej troski kariera nie mojego prezydenta.

Polityka otwartych drzwi

Większym niepokojem napawa mnie skutek polityki zagranicznej Kremla, tj. masowa emigracja Ukraińców na Zachód. Polska zdecydowała się przyjąć każdą ich liczbę jeszcze przed nastąpieniem rosyjskiej interwencji zbrojnej na Ukrainie. Polacy prawdopodobnie nie rozumieją, iż kilkumilionowa imigracja obcego żywiołu zmieni nieodwracalnie strukturę narodowościową naszego społeczeństwa.

Jednolitość etniczna naszego kraju po II wojnie światowej, zaprowadzona decyzjami tzw. Wielkiej Trójki, zapewniła nam na kilkadziesiąt lat spokój. Historia Polski pokazuje bowiem, iż nie potrafimy z dobrym rezultatem dzielić państwa z Ukraińcami. Wina zawsze leży po obu stronach, jednakże abstrahując od przytaczania minionych wydarzeń, z których zaistnienia zdajemy sobie sprawę, podchodzimy po raz kolejny do budowy wieloetnicznego narodu, co może skończyć się tragicznie.

Tak, jak sprzeciwiałam się niezwykle nierozważnym uwagom o „polskim Lwowie”, tak sprzeciwiam się polityce otwartych drzwi dla milionów ukraińskich migrantów bez jakiejkolwiek kontroli kontrwywiadowczej, zdrowotnej i dotyczącej tożsamości osób, które tu przyjeżdżają. Przy całym zrozumieniu dla trudnego położenia ukraińskich migrantów, największą troską otaczam los swój oraz swych Rodaków (bez względu na różnice światopoglądu etc.). Zgodnie bowiem z modelami zaobserwowanymi w naukach społecznych migracja w krótkim czasie, jednolitej etnicznie, dużej grupy ludzi posiada niski potencjał asymilacyjny.

Ukraina wszędzie

Zanim Ukraińcy z postulatami politycznymi wyszli w naszym kierunku, Polacy już poczęli dokonywać swoistej autocenzury. I tak, na protestach studenckich w Lublinie pojawiły się w rękach ukraińskich studentów transparenty z hasłami „Nasz ojciec – Bandera, Ukraina – matka”, na pojawienie się których władze uczelni nie zareagowały. Sama miałam okazję uczestniczyć w gali bokserskiej w Żyrardowie, transmitowanej przez polski kanał telewizyjny głównego nurtu, podczas której poproszono publiczność o powstanie do ukraińskiego hymnu, co też uczyniono (jako jedna z niewielu osób nie wstałam). Zaznaczam, iż hymn nie miał związku z wygraną jakiegokolwiek z zawodników (nie pojawił się żaden reprezentant Ukrainy), jak również okazał się jedynym, jaki odtworzono w czasie trwania imprezy. Z moim zrozumieniem spotkałaby się minuta ciszy dla ofiar wojny na Ukrainie, ale nie wysłuchanie obcego hymnu w pozycji „up”!

Możemy spodziewać się z czasem coraz częściej pojawiających się tego typu elementów, co zwiastuje np. zawieszenie flagi ukraińskiej obok naszej narodowej u bram Uniwersytetu Warszawskiego w geście solidarności z napadniętą przez Rosję Ukrainą. Owa pomoc i solidarność okazywana jest niestety w sposób często histeryczny, a nawet uderzający w naszą dumę narodową (z jaką nienawiścią spotkało się umieszczenie polskich flag na naszych profilach w mediach społecznościowych!). To bardzo smutna i niebezpieczna tendencja.

Obowiązki mamy polskie

Cenzura miałaby dotyczyć naszego środowiska. Obwieszcza się, iż nadszedł definitywny koniec opcji proponującej budowanie dobrych relacji z Rosją. Czy był to jednakże nasz jedyny postulat? Czy pragniemy obecnie „dla odmiany” konfrontacji z największym państwem na świecie? Analitycy i komentatorzy, którzy stronili od szkodliwych w istocie, „narodowowyzwoleńczych” narracji „antyrosyjskich” byli i są nadal potrzebni. Szczególnie teraz, gdy wzrasta niebezpieczeństwo powstania konfliktu etnicznego między Polakami a przybyłymi do naszego kraju Ukraińcami. Niezbędni są dla dalszego objaśniania zaistniałych zjawisk nawet, jeśli zaskoczyły ich swoją skalą czy brutalnością.

Nikt z naszego środowiska nie pochwala napaści jednego kraju na drugi, niezależnie od osobistych fascynacji, zainteresowań i gustów, do których mamy prawo, jak każdy inny człowiek. Jakże moglibyśmy pochwalać rosyjską inwazję, jeśli zawsze pragnęliśmy, aby nigdy więcej nasza ojczyzna nie stała się gospodarzem jakiejkolwiek wojny? Jesteśmy jednakże dalecy od wchodzenia w histeryczne egzaltacje ukraińskością (nawet w polskim radio pojawia się repertuar ukraińskojęzyczny, choć nowe rozporządzenia ministerialne zalecają parytet większościowy dla muzyki polskiej). Chcemy nadal przyglądać się i analizować sytuację na świecie w celu zapobieżenia naszym, polskim tragediom. Mamy bowiem obowiązki przede wszystkim polskie.

Sylwia Gorlicka

Redakcja