ŚwiatWładimir Putin: orędzie w sprawie Donbasu

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Szanowni obywatele Rosji! Drodzy przyjaciele!

Tematem mojego wystąpienia są wydarzenia na Ukrainie i to, dlaczego są one tak ważne dla nas, dla Rosji. Rzecz jasna, jest ono również skierowane do naszych rodaków na Ukrainie.

Mówić będę musiał dokładnie i szczegółowo. Sprawa jest bardzo poważna. Sytuacja na Donbasie znów nabrała cech krytycznych, ostrych. Dziś zwracam się do was bezpośrednio nie tylko po to, by ocenić obecne wydarzenia, ale również poinformować was o podjętych decyzjach, możliwych dalszych krokach na tym odcinku.

Podkreślam jeszcze raz: Ukraina to dla nas nie po prostu sąsiedni kraj. To nieodłączna część naszej własnej historii, kultury, przestrzeni duchowej. To nie tylko bliscy towarzysze, wśród których są koledzy, przyjaciele, koledzy z wojska, ale też krewni, ludzie związani z nami więzami krwi, rodzinnie.

Od dawien dawna mieszkańcy południowo-zachodnich, historycznych ziem staroruskich określali się mianem Rosjan i prawosławnych. Było tak i przed XVII wiekiem, gdy część tych terenów powróciła do Państwa Rosyjskiego, i później.

Wydaje nam się, że wszyscy to wiemy, że to powszechnie znane fakty. Jednak, aby zrozumieć, co się właściwie dziś dzieje, jakie są motywy działań Rosji i zadań, które przed sobą stawiamy, trzeba powiedzieć chociaż kilka zdań o historii problemu.

Zacznę zatem od tego, że współczesna Ukraina została od początku do końca stworzona przez Rosję, a dokładniej – Rosję bolszewicką, komunistyczną. Proces ten rozpoczął się zaraz po rewolucji 1917 roku, przy czym Lenin i jego towarzysze przeprowadzili go w sposób wyjątkowo brutalny wobec samej Rosji – kosztem oddzielenia, oderwania od niej jej własnych, historycznych terenów. Nikt nie pytał o nic milionów mieszkańców tych ziem.

Następnie, zaraz po Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, Stalin przyłączył do ZSRR i przekazał Ukrainie ziemie należące wcześniej do Polski, Rumunii i Węgier. Polska otrzymała od niego jako swoistą rekompensatę część terytoriów rdzennie niemieckich, a w 1954 roku Chruszczow z jakichś przyczyn odebrał Rosji Krym i podarował go Ukrainie. W ten sposób ukształtowało się terytorium Ukrainy radzieckiej.

Chciałbym teraz zwrócić szczególną uwagę na pierwsze lata ZSRR. Sądzę, że to dla nas bardzo ważne. Warto cofnąć się daleko wstecz.

Przypominam, że po przewrocie październikowym 1917 roku i wojnie domowej, która po nim nastąpiła, bolszewicy przystąpili do budowy nowej państwowości i pojawiły się między nimi ostre spory. Stalin, który w 1922 roku łączył stanowisko sekretarza generalnego Komitetu Centralnego Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików) i ludowego komisarza ds. narodowości, proponował budowę kraju na zasadach autonomii, czyli dając republikom przystępującym do wspólnego państwa szerokie kompetencje.

Lenin skrytykował ten plan i zaproponował ustępstwa wobec nacjonalistów, „niepodległościowców”, jak ich określał. I to właśnie koncepcje leninowskie ustroju państwowego, w istocie konfederacyjnego, oraz hasło o prawie narodów do samostanowienia, w tym wystąpienia ze związku, stały się fundamentem państwowości radzieckiej; najpierw zawarto je w Deklaracji Założycielskiej Związku SRR, a następnie, już po śmierci Lenina, w Konstytucji ZSRR z 1924 roku.

Pojawia się tu od razu wiele pytań. Pierwsze z nich, tak naprawdę najważniejsze, brzmi: po co było to uleganie szerokim gestem wszelkim, rosnącym nieustannie ambicjom nacjonalistycznym na skrajach dawnego imperium? Przekazywanie nowopowstałym, często przymusowo nakreślonym jednostkom administracyjnym – republikom związkowym – ogromnych, często nie mających z nimi jakichkolwiek więzi obszarów? Powtarzam: przekazywanie wraz z ludnością Rosji historycznej.

Co więcej, tym jednostkom administracyjnym nadano status i formułę narodowych podmiotów państwowych. Znów zadam pytanie: po co były te szczodre podarki, o których nie marzyli nawet najbardziej zagorzali nacjonaliści i do tego jeszcze przyznawanie republikom prawa do bezwarunkowego opuszczenia wspólnego państwa?

Na pierwszy rzut oka trudno to zrozumieć. To jakieś szaleństwo. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Można to wyjaśnić. Po rewolucji podstawowym celem bolszewików było utrzymanie się u władzy za wszelką cenę. To z myślą o nim gotowi byli godzić się na wszystko; i na poniżające warunki pokoju brzeskiego w czasie, gdy cesarskie Niemcy i ich sojusznicy znajdowali się w beznadziejnej sytuacji militarnej i gospodarczej, a wynik I wojny światowej był już praktycznie przesądzony; i na spełnienie wszelkich żądań, dowolnych zachcianek nacjonalistów wewnątrz kraju.

Z punktu widzenia historycznych losów Rosji i jej narodów leninowskie zasady budowy państwa okazały się nie po prostu błędem, lecz – jak się mówi – czymś znacznie gorszym niż błąd. Stało się to absolutnie oczywiste po rozpadzie ZSRR w 1991 roku.

Oczywiście, przeszłych wydarzeń nie można zmienić, ale powinniśmy przynajmniej powiedzieć o nich wprost i uczciwie, bez wymówek i wszelkiego politycznego pudru. Od siebie mogę tylko dodać, że względy bieżącej koniunktury politycznej, niezależnie od tego, jak efektownymi i korzystnymi mogły się wydawać w określonym momencie, nie powinny w żadnych okolicznościach stanowić fundamentów zasad państwowości.

Nikogo dziś o nic nie oskarżam; sytuacja w kraju wtedy i po wojnie domowej była niewiarygodnie trudna, krytyczna. Chcę dziś tylko powiedzieć, że było to właśnie tak. To historyczny fakt. Właściwie, jak już powiedziałem, efektem polityki bolszewickiej było powstanie Ukrainy radzieckiej, którą w naszych czasach możemy bez wahania nazwać „Ukrainą imienia Władimira Iljicza Lenina”. To on był jej autorem i architektem. Znajduje to w całej rozciągłości i w pełni potwierdzenie w dokumentach archiwalnych, w tym dotyczących bezwzględnych leninowskich wytycznych w sprawie Donbasu, który dosłownie wepchnięto w skład Ukrainy. A dziś „wdzięczni potomkowie” niszczą na Ukrainie pomniki Lenina. Nazywa się to u nich dekomunizacją.

Chcecie dekomunizacji? Nam to w zupełności odpowiada. Ale nie wolno zatrzymywać się w pół drogi. Jesteśmy gotowi pokazać wam, co dla Ukrainy oznacza prawdziwa dekomunizacja.

Wracając do historii, przypomnę, że w 1922 roku na terytorium dawnego Imperium Rosyjskiego powstał ZSRR. Życie pokazało jednak, że utrzymanie tak wielkiego i zróżnicowanego terytorium i zarządzanie nim w oparciu o proponowane, amorficzne, faktycznie konfederacyjne rozwiązania, zwyczajnie nie jest możliwe. Były one bowiem całkowicie oderwane od rzeczywistości i tradycji historycznych.

Jak było do przewidzenia, czerwony terror oraz szybkie przejście do stalinowskiej dyktatury, panowanie ideologii komunistycznej i monopol partii komunistycznej na władzę, nacjonalizacja i system gospodarki planowej – wszystko to sprawiło, że niefunkcjonujące zasady ustrojowe pozostały wyłącznie na poziomie formalnych deklaracji. Republiki związkowe nie otrzymały żadnych suwerennych praw, po prostu ich nie miały. Zamiast tego powstało państwo scentralizowane, o charakterze całkowicie unitarnym.

W rzeczywistości Stalin wcielał w praktyce w życie idee ustrojowe nie leninowskie, lecz swoje własne. Nie wniósł jednak odpowiednich poprawek do zasadniczych dokumentów, do Konstytucji; formalnie nie odrzucił głoszonych wcześniej leninowskich zasad budowy ZSRR. I owszem, wydawało się zapewne, że nie ma takiej potrzeby – w warunkach reżimu totalitarnego i tak wszystko działało, a na zewnętrz wyglądało ładnie, atrakcyjnie i wręcz superdemokratycznie.

Szkoda jednak, że z podstawowych, formalno-prawnych fundamentów, na których zbudowano naszą państwowość, nie usunięto w odpowiednim czasie przedziwnych, utopijnych, narzuconych przez rewolucję i wyjątkowo destrukcyjnych dla każdego normalnego kraju rojeń. Jak to często u nas bywało, nikt nie pomyślał o przyszłości.

Przywódcy partii komunistycznej najwyraźniej sądzili, że udało im się stworzyć system silnych rządów, że dzięki swojej polityce ostatecznie rozstrzygnęli problem narodowościowy. Jednak przekłamania, zamiana pojęć, manipulacja opinią publiczną i kłamstwo słono kosztują. Bakcyl nacjonalistycznych dążeń nie zniknął, a podłożony na samym początku pod odporność państwa na chorobę nacjonalizmu ładunek wybuchowy czekał tylko na odpowiedni moment. Tym ładunkiem wybuchowym było, powtarzam, prawo do opuszczenia ZSRR.

W połowie lat 1980. kryzys narodowościowy, którego istotą były nie jakieś oczekiwania i niespełnione dążenia narodów Związku, lecz wzrastające apetyty miejscowych elit, coraz bardziej się zaostrzał na tle rosnących problemów społeczno-gospodarczych, wyraźnego kryzysu gospodarki planowej.

Tymczasem kierownictwo KPZR, zamiast pogłębionej analizy sytuacji, podjęcia odpowiednich kroków, przede wszystkim w gospodarce, oraz stopniowej, przemyślanej, umiarkowanej transformacji systemu i ustroju politycznego, ograniczyło się do ewidentnego słowotoku o przywróceniu leninowskiej zasady samostanowienia narodów.

Co gorsze, w ramach rozpoczętej walki o władzę wewnątrz partii komunistycznej każda ze zwalczających się stron, próbując poszerzyć bazę swojego poparcia, zaczęła bezmyślnie stymulować, wspierać nastroje nacjonalistyczne, rozgrywać je i obiecywać swoim potencjalnym sojusznikom wszystko, czego mogliby sobie tylko zażyczyć. W warunkach miałkiej i populistycznej gadaniny o demokracji i świetlanej przyszłości, która miała powstać albo na bazie gospodarki rynkowej, albo planowej, przy jednoczesnym rzeczywistym zubożeniu ludności i totalnym deficycie, nikt z trzymających władzę nie myślał o nieuniknionych, tragicznych konsekwencjach dla kraju.

A później już całkiem wkroczyli na przetartą w początkach ZSRR ścieżkę zaspokojenia ambicji nacjonalistycznych elit, wychowanych we własnych partyjnych szeregach, zapominając przy tym, że KPZR już nie ma – dzięki Bogu – takich narzędzi utrzymania władzy i samego państwa, jak terror państwowy, dyktatura typu stalinowskiego. I że nawet żelazna, kierownicza rola partii, znika bez śladu na ich oczach niczym poranna mgła.

I w tych okolicznościach, we wrześniu 1989 roku, na plenum KC KPZR przyjęto będący w istocie śmiertelnym błędem dokument – tzw. politykę narodowościową partii w aktualnych warunkach, platformę KPZR. Zawierała ona następujący zapis, cytuję: „Republiki związkowe posiadają wszelkie prawa odpowiadające ich statusowi suwerennych, socjalistycznych państw”.

I jeszcze jeden punkt: „Najwyższe, reprezentatywne organy władzy republik związkowych mogą oprotestować i wstrzymać wykonanie postanowień i poleceń rządu związkowego na swoim terytorium”.

A na koniec: „Każda republika związkowa ma własne obywatelstwo, które przynależne jest wszystkim jej mieszkańcom”.

Czyż nie było oczywistym, do czego doprowadzą takie sformułowania i decyzje?

Nie czas i nie miejsce, by wnikać teraz w kwestie prawa państwowego i konstytucyjnego, określać samo pojęcie obywatelstwa. Pojawia się jednak pytanie: po co było w tych, i tak wyjątkowo trudnych warunkach, dodatkowe rozchwianie kraju? Fakt pozostaje faktem.

Dwa lata przed rozpadem ZSRR jego los był już faktycznie przesądzony. Dziś radykałowie i nacjonaliści, w tym przede wszystkim na Ukrainie, przypisują sobie zasługi wywalczenia niepodległości. Jak widzimy, było całkiem inaczej. Do rozpadu naszego wspólnego państwa doprowadziły historyczne, strategiczne błędy przywódców bolszewickich, kierownictwa KPZR, popełnione w różnych okresach w sferze ustrojowej, gospodarczej i w polityce narodowościowej. To ich sumienia obciąża rozpad historycznej Rosji występującej pod nazwą ZSRR.

Bez względu na wszystkie te niesprawiedliwości, oszustwa i otwarte rozkradanie Rosji, nasz naród, właśnie – naród, uznał nowe realia geopolityczne powstałe w wyniku rozpadu ZSRR, uznał nowe, niepodległe kraje. Nie tylko uznał, ale do tego Rosja, znajdując się w wyjątkowo trudnej sytuacji, pomagała partnerom ze Wspólnoty Niepodległych Państw, w tym ukraińskim kolegom, którzy od chwili ogłoszenia niepodległości zwracali się z licznymi prośbami o pomoc materialną. I nasz kraj przekazywał takie wsparcie, z szacunkiem dla godności i suwerenności Ukrainy.

Według szacunków ekspertów, które potwierdzają wyliczenia cen naszych surowców energetycznych, kwot kredytów preferencyjnych, preferencji gospodarczych i handlowych, które Rosja oferowała Ukrainie, korzyści dla ukraińskiego budżetu wyniosły w latach 1991-2013 około 250 mld dolarów.

Ale to nie wszystko. Pod koniec 1991 roku zobowiązania ZSRR wobec innych krajów oraz funduszy międzynarodowych wynosiły około 100 mld dolarów. Początkowo zakładano, że kredyty te będą spłacane solidarnie, proporcjonalnie do potencjału gospodarczego, przez wszystkie republiki dawnego ZSRR. Jednak to Rosja wzięła na siebie uregulowanie całego radzieckiego zadłużenia i do końca się z niego rozliczyła. Ostatecznie spłaty te zakończyły się w 2017 roku.

W zamian za to nowe, niepodległe państwa musiały zrezygnować ze swojego udziału w radzieckich aktywach zagranicznych; odpowiednie porozumienia w tej sprawie zostały zawarte w grudniu 1994 roku z Ukrainą. Kijów ich jednak nie ratyfikował, a później po prostu odmówił ich realizacji, zgłaszając do tego roszczenia do funduszu diamentowego, zapasów złota oraz majątku i innych aktywów byłego ZSRR zagranicą.

Mimo wszystko, nie bacząc na te problemy, Rosja zawsze w sposób otwarty, uczciwy i – powtórzę – z szacunkiem dla jej interesów, współpracowała z Ukrainą; rozwijały się nasze kontakty we wszystkich możliwych sferach. W 2011 roku nasze obroty handlowe przekroczyły wartość 50 mld dolarów. Pozwolę sobie zauważyć, że była to wartość wyższa od obrotów handlowych Ukrainy ze wszystkimi krajami Unii Europejskiej w 2019 roku, czyli jeszcze przed pandemią.

Jednocześnie rzucał się w oczy fakt, że władze ukraińskie chciały działać w relacjach z Rosją tak, żeby uzyskiwać wszystkie prawa i przywileje, nie biorąc przy tym na siebie żadnych obowiązków.

Zamiast partnerstwa, dominować zaczęło u władz ukraińskich podejście roszczeniowe, które nieraz przybierało charakter absolutnie bezceremonialny. Wystarczy przypomnieć permanentny szantaż w sferze tranzytu surowców energetycznych i najzwyklejsze w świecie kradzieże gazu.

Dodam jeszcze, że w Kijowie próbowano wykorzystywać dialog z Rosją jako argument w targach z Zachodem, który szantażowano zbliżeniem do Moskwy, uzyskując w ten sposób preferencje pod hasłem, że jeśli ich nie będzie, wzrastać będzie wpływ rosyjski na Ukrainę.

Jednocześnie władze ukraińskie od samego początku, chcę do podkreślić – już od pierwszych swoich kroków, zaczęły budować swoją państwowość na odrzuceniu wszystkiego tego, co nas łączy, dokonywały gwałtu na świadomości i pamięci historycznej milionów ludzi, całych pokoleń żyjących na Ukrainie. Nic dziwnego, że wkrótce ukraińskie społeczeństwo zderzyło się ze wzrostem skrajnego nacjonalizmu, który przybrał formę agresywnej rusofobii i neonazizmu. To stąd wziął się udział ukraińskich nacjonalistów i neonazistów w bandach terrorystycznych na Kaukazie Północnym, coraz głośniej wypowiadane roszczenia terytorialne względem Rosji.

Swoją rolę odegrały tu też i siły zewnętrzne, które przy pomocy swojej rozgałęzionej sieci organizacji pozarządowych i służb specjalnych hodowały na Ukrainie swoją klientelę i promowały jej kandydatów do władz.

Ważne, byśmy rozumieli, że Ukraina w istocie nigdy nie wypracowała trwałej tradycji swojej prawdziwej państwowości. I począwszy od 1991 roku weszła na drogę mechanicznego kopiowania obcych modeli, oderwanych od historii i ukraińskiej rzeczywistości. Instytucje polityczne i państwowe nieustannie modyfikowano w interesach błyskawicznie ukształtowanych klanów posiadających swe własne interesy, nie mające nic wspólnego z interesami narodu ukraińskiego.

Istotą dokonanego przez ukraińskie władze oligarchiczne tzw. prozachodniego wyboru cywilizacyjnego było i jest nie stworzenie lepszych warunków życia dla narodu, lecz to, by – służalczo okazując usługi geopolitycznym przeciwnikom Rosji – uchronić miliardy dolarów ukradzione Ukraińcom i ukrywane na kontach w zachodnich bankach przez oligarchów.

Niektóre grupy przemysłowe i finansowe oraz utrzymywane przez nie partie i politycy opierały się na nacjonalistach i radykałach. Inne werbalnie popierały dobre stosunki z Rosją, różnorodność kulturową i językową, i przychodziły do władzy dzięki głosom obywateli szczerze popierających takie dążenia, w tym milionów mieszkańców Południowego Wschodu. Ale, gdy tylko obejmowali swoje stanowiska, od razu zdradzali swoich wyborców, porzucali swe obietnice wyborcze i realizowali politykę pod dyktando radykałów, nierzadko prześladując swoich niedawnych sojuszników – organizacje społeczne, które działały na rzecz dwujęzyczności i współpracy z Rosją. Korzystali z tego, że ludzie ich popierający byli zazwyczaj praworządni, mieli umiarkowane poglądy, przyzwyczajeni byli do ufności władzom, że – w odróżnieniu od radykałów – nie będą reagować agresywnie, uciekać się do działań nielegalnych.

Tymczasem radykałowie poczynali sobie coraz śmielej, ich ambicje rosły z roku na rok. Bez trudu narzucali swoją wolę słabej władzy, która sama była zarażona wirusem nacjonalizmu, korupcji i w sposób sztuczny zastępowała prawdziwe interesy kulturowe, ekonomiczne i społeczne narodu, prawdziwą suwerenność Ukrainy, rozmaitymi spekulacjami w sferze narodowej oraz zewnętrznymi atrybutami etnograficznymi.

Na Ukrainie nie powstała zatem trwała państwowość, zaś procedury polityczne i wyborcze służyły jedynie za przykrywkę, zasłonę dla dzielenia władzy i własności pomiędzy różnymi klanami oligarchicznymi.

Niespotykanych rozmiarów na Ukrainie nabrała korupcja, która bez wątpienia stanowi wyzwanie i problem dla wielu krajów, w tym dla Rosji. Dosłownie przenikła ona i przeżarła cała ukraińską państwowość, cały system, wszystkie gałęzie władzy. Uzasadnione niezadowolenie ludzi wykorzystali radykałowie, którzy przejęli protest w 2014 roku i doprowadzili Majdan do stadium przewrotu. Cieszyli się oni przy tym bezpośrednim wsparciem ze strony państw obcych. Dostępne dane wskazują, że wsparcie materialne tzw. miasteczka namiotowego na placu Niepodległości w Kijowie przez ambasadę Stanów Zjednoczonych wynosiło milion dolarów dziennie. Dodatkowe, pokaźne kwoty bezczelnie przelewano wprost na konta bankowe liderów opozycji. I były to dziesiątki milionów dolarów. Ile z tego dostali ci, którzy ucierpieli, rodziny tych, którzy zginęli w starciach sprowokowanych na ulicach Kijowa i innych miast? Lepiej o to nie pytać.

Radykałowie, którzy doszli do władzy, zorganizowali prześladowania, prawdziwy terror wobec tych, którzy występowali przeciwko działaniom antykonstytucyjnym. Męczono i publicznie poniżano polityków, dziennikarzy i działaczy społecznych. Ukraińskie miasta zalała fala pogromów i przemocy, seria głośnych i bezkarnych zabójstw. Nie sposób bez dreszczy wspomnieć o strasznej tragedii w Odessie, gdzie uczestnicy pokojowego protestu zostali bestialsko zamordowani, spaleni żywcem w Domu Związków Zawodowych. Przestępców, którzy dokonali tej zbrodni nie ukarano, nikt ich nie poszukuje. Ale my znamy ich nazwiska i zrobimy wszystko, żeby ponieśli karę, znajdziemy ich i oddamy pod sąd.

Majdan nie zbliżył Ukrainy do demokracji i postępu. Po dokonaniu przewrotu nacjonaliści i popierające ich siły polityczne ostatecznie skierowali się na ślepą uliczkę, pchnęli Ukrainę w przepaść wojny domowej. Po ośmiu latach od tych wydarzeń kraj jest podzielony. Ukraina przeżywa ostry kryzys społeczno-ekonomiczny.

Według danych organizacji międzynarodowych, w 2019 roku prawie sześć milionów Ukraińców – zwracam uwagę, że to około 15% nie ludności w wieku produkcyjnym, lecz całej ludności kraju – zmuszonych zostało do wyjazdu zagranicę w poszukiwaniu pracy. Często była to praca tymczasowa, poniżej kwalifikacji. Znamienny jest też inny fakt: od 2020 roku, w warunkach pandemii, kraj opuściło ponad 60 tys. lekarzy i innych pracowników medycznych.

Od 2014 roku ceny wody wzrosły prawie o 1/3, energii elektrycznej – kilkukrotnie, gazu dla gospodarstw domowych – kilkudziesięciokrotnie. Wiele osób nie ma pieniędzy na opłaty komunalne i musi dosłownie wegetować.

Co się stało? Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest oczywista: bo to, co otrzymano w posagu, uzyskano nie tylko w epoce radzieckiej, ale jeszcze w czasach Imperium Rosyjskiego, zmarnowano i rozkradziono do własnych kieszeni. Zlikwidowano dziesiątki, setki tysięcy miejsc pracy istniejących także dzięki bliskiej współpracy z Rosją, dających ludziom stabilny dochód, a budżetowi – podatki. Takie branże jak przemysł maszynowy, narzędziowy, elektryczny, okrętowy, lotniczy, albo leżą odłogiem, albo zostały całkiem zniszczone, a przecież niegdyś stanowiły przedmiot dumy nie tylko Ukrainy, ale i całego Związku Radzieckiego.

W 2021 roku zlikwidowano Czarnomorską Stocznię Okrętową w Nikołajewie, w której pierwsze pochylnie powstały jeszcze za czasów Katarzyny II. Znany niegdyś koncern „Antonow” od 2016 roku nie wyprodukował ani jednego samolotu, a zakłady „Jużmasz” specjalizujące się w produkcji sprzętu rakietowo-kosmicznego stanęły na krawędzi bankructwa, podobnie jak Krzemieńczuckie Zakłady Stalowe. Tą smutną listę można kontynuować.

System przesyłu gazu stworzony w całym Związku Radzieckim uległ takiej degradacji, że jego eksploatacja wiąże się z wielkim ryzykiem i stratami ekologicznymi.

Pojawia się w związku z tym pytanie: czy ten prozachodni wybór cywilizacyjny, którym od tylu lat tumani się i bałwani miliony ludzi, obiecując im rajskie ogrody, to właśnie bieda, bezradność, utrata potencjału przemysłowego i technologicznego?

Tak naprawdę wszystko sprowadziło się do tego, że niszczeniu ukraińskiej gospodarki towarzyszyło okradanie obywateli tego kraju, a Ukrainę oddano pod kontrolę zewnętrzną. Jest ona egzekwowana nie tylko poprzez realizację wytycznych płynących z zachodnich stolic, ale też bezpośrednio, na miejscu – za pośrednictwem całej sieci zagranicznych doradców, organizacji pozarządowych i innych instytucji rozpostartej nad Ukrainą sieci. Mają oni wpływ na wszystkie najważniejsze decyzje kadrowe, wszystkie gałęzie i poziomy władzy, od centralnego aż do miejskiego, na główne firmy państwowe i korporacje, w tym Naftogaz, Ukrenergo, Koleje Ukraińskie, Ukroboronprom, Ukrpocztę, Zarząd Portów Morskich Ukrainy.

Nie ma już na Ukrainie niezależnych sądów. Na żądanie Zachodu władze w Kijowie przekazali prawo wyboru sędziów najważniejszych sądów przedstawicielom organizacji międzynarodowych zasiadających w Radzie Sądownictwa i Sędziowskiej Komisji Kwalifikacyjnej.

Poza tym, ambasada Stanów Zjednoczonych kontroluje bezpośrednio Narodową Agencję Zwalczania Korupcji, Narodowe Biuro Antykorupcyjne, Specjalną Prokuraturę Antykorupcyjną i Najwyższy Sąd Antykorupcyjny. Wszystko to pod szczytnym pretekstem zwiększenia skuteczności walki z korupcją. A gdzie jej efekty? Korupcja, jak kwitła, tak nadal obficie rozkwita.

Czy z tych metod zarządzania zdają sobie sprawę sami Ukraińcy? Czy rozumieją, że ich kraj nie znajduje się już tylko pod protektoratem politycznym i ekonomicznym, lecz sprowadzony został do poziomu kolonii z marionetkowym reżimem? Prywatyzacja państwa doprowadziła do tego, że władza, która określa się mianem „patriotycznej”, utraciła narodowy charakter i konsekwentnie idzie w kierunku całkowitej desuwerenizacji kraju.

Kontynuowana jest polityka derusyfikacji i przymusowej asymilacji. Rada Najwyższa wciąż przyjmuje nowe ustawy dyskryminacyjne, weszło już w życie prawo o tzw. rdzennych narodach. Ludziom, którzy uważają się za Rosjan, którzy chcieliby zachować swą tożsamość, język, kulturę, dano wprost do zrozumienia, że na Ukrainie są obcymi.

Według ustaw o edukacji i ustanowieniu języka ukraińskiego jako państwowego, język rosyjski wypierany jest ze szkół, z całej sfery publicznej, włącznie ze sklepami. Tzw. ustawa lustracyjna pozwoliła zaś na „oczyszczenie” administracji z niewygodnych dla władz urzędników.

Powstają kolejne akty prawne, które dają ukraińskim strukturom siłowym podstawy do twardego zwalczania wolności słowa, myśli, prześladowania opozycji. Świat zna żałosną praktykę nakładania nielegalnych, jednostronnych sankcji przeciwko innym krajom, zagranicznym osobom fizycznym i prawnym. Na Ukrainie prześcignęli swoich zachodnich kuratorów i wymyślili stosowanie sankcji przeciwko własnym obywatelom, przedsiębiorstwom, stacjom telewizyjnym, innym mediom, a nawet parlamentarzystom.

W Kijowie kontynuowane są także działania w sprawie likwidacji Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. I nie jest to jakaś ocena wynikająca z emocji; jest mowa o tym w konkretnych decyzjach i dokumentach. Tragedię podziału cerkiewnego władze Ukrainy cynicznie przekształciły w instrument polityki państwowej. Obecne elity rządzące nie reagują na prośby obywateli Ukrainy, by anulować ustawy naruszające prawa wierzących. Co więcej, do Rady Najwyższej wpłynęły nowe projekty ustaw skierowane przeciwko duchownym i milionom parafian Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego.

Osobno wypowiem się na temat Krymu. Mieszkańcy półwyspu dokonali wolnego wyboru – być razem z Rosją. Władzie w Kijowie nie mogą ich wyraźnej, jasno wyrażonej woli przeciwstawić niczego i dlatego stawiają na działania agresywne, aktywizację komórek ekstremistycznych, w tym radykalnych organizacji islamskich; na przerzucanie grup dywersyjnych mających za zadanie dokonywanie aktów terrorystycznych na obiekty infrastruktury krytycznej, porwań obywateli Rosji. Mamy bezpośrednie dowody na to, że te agresywne działania realizowane są przy wsparciu zagranicznych służb specjalnych.

W marcu 2021 roku Ukraina przyjęła nową strategię wojskową. Dokument ten jest praktycznie w całości poświęcony starciu z Rosją, stawia sobie za cel wciągnięcie innych państw do konfliktu z naszym krajem. Strategia ta zakłada organizowanie na rosyjskim Krymie oraz na terenach Donbasu prawdziwego podziemia terrorystycznego. Zawiera również wytyczne ewentualnej wojny, która powinna zakończyć się – jak marzy się dzisiejszym kijowskim strategom – cytuję: „Dogodnymi dla Kijowa warunkami przy wsparciu społeczności międzynarodowej”. Do tego wszystko ma się odbyć, jak dziś mówi się w Kijowie – tu też przywołam cytat, proszę uważnie posłuchać – „przy wsparciu militarnym społeczności międzynarodowej znajdującej się w konflikcie geopolitycznym z Federacją Rosyjską”. W zasadzie to nic innego, jak przygotowanie działań wojennych przeciwko naszemu krajowi, przeciwko Rosji.

Wiemy również, że pojawiły się już oświadczenia, że Ukraina zamierza uzyskać własną broń jądrową, i to nie są puste słowa. Ukraina rzeczywiście wciąż dysponuje radzieckimi technologiami jądrowymi oraz środkami przenoszenia takiej broni, w tym lotnictwem i rakietami operacyjno-taktycznymi „Toczka-U”, konstrukcji również radzieckiej, których zasięg przewyższa 100 kilometrów. Mogą go powiększyć, to tylko kwestia czasu. Zalążki z czasów radzieckich już tam są.

W ten sposób pozyskanie taktycznej broni jądrowej będzie dla Ukrainy, szczególnie w przypadku wsparcia z zagranicy, prostsze niż dla niektórych innych krajów, nie będę ich teraz wymieniał, które prowadzą takie prace. I tego również nie możemy wykluczać.

Wraz z pojawieniem się na Ukrainie broni masowego rażenia, sytuacja na świecie, w Europie, szczególnie dla nas, dla Rosji, diametralnie się zmieni. Nie możemy nie reagować na to realne zagrożenie, tym bardziej, że – powtórzę – zachodni patroni mogą wesprzeć pozyskanie przez Ukrainę takiej broni, by stworzyć jeszcze jedno zagrożenie dla naszego kraju. Widzimy, jak konsekwentnie pompowany jest militarnie kijowski reżim. Same Stany Zjednoczone, tylko od 2014 roku przeznaczyły na ten cel miliardy dolarów, w tym na dostawy broni, sprzętu, szkolenia specjalistów. W ostatnich miesiącach zachodnia broń trafiała na Ukrainę nieprzerwanym strumieniem, demonstracyjnie, na oczach całego świata. Działalnością ukraińskich sił zbrojnych i służb specjalnych kierują, o czym dobrze wiemy, zachodni doradcy.

W ostatnich latach pod pretekstem ćwiczeń na terytorium Ukrainy praktycznie stale przebywały kontyngenty wojskowe państw NATO. System dowodzenia armią ukraińską jest już zintegrowany z NATOwskim. Oznacza to, że dowodzenie ukraińskimi siłami zbrojnymi, a nawet ich odrębnymi jednostkami i oddziałami, odbywać może się ze sztabów NATO.

Stany Zjednoczone i NATO przystąpiły do ewidentnego przekształcenia terytorium Ukrainy w teatr potencjalnych działań wojennych. Regularne wspólne ćwiczenia mają kierunek jednoznacznie antyrosyjski. Tylko w ubiegłym roku wzięło w nich udział 23 tysiące żołnierzy i ponad tysiąc sztuk sprzętu bojowego.

Przyjęto już ustawę o wyrażeniu zgody na dopuszczenie w 2022 roku sił zbrojnych innych krajów w celu odbycia międzynarodowych ćwiczeń na terytorium Ukrainy. Oczywiście, rzecz dotyczy przede wszystkim wojsk NATO. Na ten rok zaplanowano co najmniej dziesięć takich wspólnych manewrów.

To oczywiste, że przedsięwzięcia tego rodzaju stanowią jedynie przykrywkę dla szybkiego zwiększania zgrupowań wojskowych NATO na terytorium Ukrainy. Szczególnie, że zmodernizowana przy pomocy Amerykanów sieć lotnisk wojskowych – Boryspol, Iwano-Frankowsk, Czugujew, Odessa i inne – umożliwia dokonanie przerzutu oddziałów wojskowych w bardzo krótkim czasie. Przestrzeń powietrzna Ukrainy otwarta jest dla lotów samolotów strategicznych i wywiadowczych Stanów Zjednoczonych, dronów, które wykorzystywane są do prowadzenia obserwacji terytorium Rosji.

Dodam jeszcze, że zbudowane przez Amerykanów Centrum Operacji Morskich w Oczakowie pozwala na umożliwienie działań okrętów NATO, w tym zastosowania broni precyzyjnej, przeciwko rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej oraz naszej infrastrukturze na całym wybrzeżu czarnomorskim.

Swego czasu Stany Zjednoczone zamierzały stworzyć podobne obiekty na Krymie, ale jego mieszkańcy i mieszkańcy Sewastopola pokrzyżowali te plany. Będziemy zawsze o tym pamiętać.

Powtórzę: obecnie mamy już takie centrum w Oczakowie. Przypomnę, że o miasto to walczyły w XVIII wieku żołnierze Aleksandra Suworowa. To dzięki ich męstwu weszło ono w skład Rosji. To właśnie wtedy, w XVIII wieku, ziemie czarnomorskie przyłączone do Rosji w wyniku wojen z Imperium Osmańskim, otrzymały nazwę Noworosji. Dziś te momenty historii mają być zapomniane, tak jak nazwiska polityków i dowódców wojskowych Imperium Rosyjskiego, bez których wysiłków współczesna Ukraina nie miałaby szeregu wielkich miast, a nawet dostępu do Morza Czarnego.

Niedawno w Połtawie zniszczono pomnika Aleksandra Suworowa. Cóż można powiedzieć? Odcinacie się od własnej przeszłości? Od tzw. kolonialnego dziedzictwa Federacji Rosyjskiej? Jeśli tak, bądźcie konsekwentni.

Idźmy dalej. Zauważę, że art. 17 Konstytucji Ukrainy nie dopuszcza na stacjonowanie na jej terytorium obcych baz wojskowych. Okazało się jednak, że to tylko zapis umowny, który można bez trudu obejść.

Na Ukrainie funkcjonują bazy szkoleniowo-ćwiczeniowe misji krajów NATO. To w rzeczywistości są właśnie bazy obcych wojsk. Po prostu nazwali je „misjami” i problem z głowy.

W Kijowie dawno już ogłosili strategiczne dążenie do członkostwa w NATO. Zgadza się, każdy kraj ma prawo wyboru własnego sposobu zagwarantowania sobie bezpieczeństwa, zawierania sojuszy wojskowych. Wszystko się zgadza, gdyby nie jedno „ale”. W dokumentach międzynarodowych ustanowiono wprost zasadę równego i niepodzielnego bezpieczeństwa, która – jak wiadomo – polega na zobowiązaniu, że żaden kraj nie może wzmacniać swego bezpieczeństwa kosztem bezpieczeństwa innych krajów. Mogę tu przywołać i Europejską Kartę Bezpieczeństwa OBWE przyjętą w 1999 roku w Stambule, i Deklarację OBWE z Astany z 2010 roku.

Innymi słowy, wybór metody zapewnienia bezpieczeństwa nie powinien stwarzać zagrożeń dla innych państw, a wstąpienie Ukrainy do NATO jest bezpośrednim zagrożeniem dla bezpieczeństwa Rosji.

Przypomnę, że jeszcze w kwietniu 2008 roku, na szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w Bukareszcie, Stany Zjednoczone przeforsowały decyzję o tym, że Ukraina i, nawiasem mówiąc, Gruzja zostaną członkami NATO. Wielu europejskich sojuszników Stanów Zjednoczonych zdawało sobie już wówczas dobrze sprawę z ryzyka podobnej perspektywy, ale zmuszone były do pogodzenia się z wolą starszego partnera. Amerykanie najzwyczajniej wykorzystali ich do prowadzenia ewidentnie antyrosyjskiej polityki.

Szereg krajów członkowskich Sojuszu do dziś sceptycznie odnosi się wobec członkostwa Ukrainy w NATO. Jednocześnie otrzymujemy z niektórych europejskich stolic sygnały, żeby „nie martwić się, przecież to się nie stanie jutro”. Mówią też o tym właściwie również nasi amerykańscy partnerzy. – Dobrze. – odpowiadamy – jeśli nie jutro, to pojutrze. Co to zmienia w ujęciu historycznym? Tak naprawdę – nic.

Co więcej, znane jest nam stanowisko i słowa władz Stanów Zjednoczonych o tym, że aktywne działania wojenne na wschodzie Ukrainy nie przekreślają możliwości wejścia tego kraju do NATO, jeśli tylko będzie on odpowiadał kryteriom Sojuszu Północnoatlantyckiego i zdoła przezwyciężyć korupcję.

Jednocześnie starają się nas nieustannie przekonywać, że NATO jest sojuszem pokojowym i wyłącznie obronnym. Że nie stanowi żadnego zagrożenia dla Rosji. Chcą, żebyśmy znów uwierzyli im na słowo. Znamy rzeczywistą wartość takich słów. Gdy w 1990 roku dyskutowaliśmy o zjednoczeniu Niemiec, Stany Zjednoczone obiecywały przywódcom radzieckim, że jurysdykcja i obecność wojskowa NATO nie przesunie się nawet o jeden cal w kierunku wschodnim. Że zjednoczenie Niemiec nie doprowadzi do rozszerzenia militarnych struktur NATO na Wschód. To cytat.

Naopowiadali, nadawali ustnych zapewnień, a wszystko to okazało się pustosłowiem. Później zaczęli nas zapewniać, że wstąpienie do NATO krajów Europy Środkowej i Wschodniej doprowadzi do poprawy ich relacji z Moskwą, zniweluje lęki tych krajów związane z ich historią, co więcej – doprowadzi do powstania pasa przyjaznych Rosji państw.

Wszystko wyszło dokładnie odwrotnie. Władze niektórych krajów wschodnioeuropejskich, handlując swą rusofobią, wniosły do Sojuszu swoje kompleksy i stereotypy o rosyjskim zagrożeniu, nalegały na wzmocnienie wspólnego potencjału obronnego, który miał być skierowany w pierwszej kolejności przeciwko Rosji. Działo się to w latach 1990. i 2000., kiedy dzięki naszej otwartości i dobrej woli, stosunki między Rosją z Zachodem znajdowały się na bardzo wysokim poziomie.

Rosja zrealizowała wszystkie swoje zobowiązania, w tym wycofała swoje wojska z Niemiec oraz krajów Europy Środkowej i Wschodniej, wnosząc tym samym swój wkład w przezwyciężenie dziedzictwa zimnej wojny. Wciąż proponowaliśmy różne opcje współpracy, w tym w formule Rady Rosja – NATO i OBWE.

Co więcej, powiem teraz coś, o czym nigdy nie mówiłem publicznie, powiem o tym po raz pierwszy. W 2000 roku, podczas wizyty odchodzącego z urzędu głowy państwa prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona zadałem mu pytanie: – Jak Stany Zjednoczone ustosunkowałyby się do wstąpienia Rosji do NATO?

Nie będę ujawniał wszystkich szczegółów tej rozmowy, ale widoczna reakcja na moje pytanie wyglądała, powiedzmy, bardzo wstrzemięźliwie, a to, jak Amerykanie w rzeczywistości ustosunkowali się do tej możliwości, widać było w ich realnych krokach wobec naszego kraju. To otwarte poparcie terrorystów na Kaukazie Północnym, lekceważący stosunek wobec naszych postulatów i obaw w sferze bezpieczeństwa w związku z rozszerzeniem NATO, wypowiedzenie Układu o obronie przeciwrakietowej itd. Ciśnie się na usta pytanie: po co, po to wszystko, w jakim celu? Nie chcecie w nas widzieć przyjaciół i sojuszników – wasza sprawa, ale po co robić z nas wrogów?

Jest tylko jedna odpowiedź: rzecz dotyczy nie naszego reżimu politycznego, czy czegoś jeszcze innego, ale tego, że im nie jest potrzebny tak wielki i samodzielny kraj, jak Rosja. To odpowiedź na wszystkie pytania. To źródło tradycyjnej polityki amerykańskiej wobec Rosji. Stąd bierze się stosunek do wszystkich naszych propozycji w sferze bezpieczeństwa.

Wystarczy dziś jedno spojrzenie na mapę, żeby zobaczyć, jak kraje zachodnie „dotrzymały” obietnicy nierozszerzania NATO na wschód. Po prostu oszukały. Mieliśmy pięć kolejnych fal rozszerzenia NATO. W 1999 roku do Sojuszu przyjęto Polskę, Czechy i Węgry; w 2004 roku – Bułgarię, Estonię, Łotwę, Litwę, Rumunię, Słowację i Słowenię; w 2009 roku – Albanię i Chorwację; w 2017 roku – Czarnogórę; w 2020 roku – Macedonię Północną.

Wskutek tego infrastruktura militarna Sojuszu znalazła się bezpośrednio u rosyjskich granic. Stało się to jedną z podstawowych przyczyn kryzysu bezpieczeństwa europejskiego, w najbardziej negatywny z możliwych sposobów wpłynęło na cały system stosunków międzynarodowych, doprowadziło do utraty wzajemnego zaufania.

Sytuacja ulega dalszej degradacji, również w sferze strategicznej. W Rumunii i w Polsce, w ramach realizowanego przez Stany Zjednoczone projektu stworzenia globalnego systemu obrony przeciwrakietowej powstają stałe stanowiska antyrakietowe. Dobrze znany jest fakt, że wyrzutnie mogą być wykorzystywane również przez rakiety „Tomahawk” – ofensywne systemy uderzeniowe.

Poza tym, w Stanach Zjednoczonych trwają prace nad uniwersalną rakietą „Standard-6”, która obok przeznaczenia do obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, może być również wykorzystana przeciwko celom naziemnym i nawodnym. Tym samym, rzekomo obronny system amerykańskiej obrony przeciwrakietowej ulega rozszerzeniu i zyskuje nowe, ofensywne możliwości.

Posiadane przez nas informacje wskazują, że są podstawy, by przypuszczać, że wstąpienie Ukrainy do NATO i w konsekwencji rozmieszczenie na jej terenie obiektów Sojuszu Północnoatlantyckiego jest przesądzone i stanowi tylko kwestię czasu. Doskonale rozumiemy, że przy takim scenariuszu poziom zagrożenia militarnego dla Rosji diametralnie, wielokrotnie wzrośnie. I zwracam szczególną uwagę, że wielokrotnie wzrośnie ryzyko niespodziewanego uderzenia przeciwko naszemu krajowi.

Wyjaśnię, że w amerykańskich dokumentach planowania strategicznego (w dokumentach!) dopuszcza się możliwość tzw. uderzenia wyprzedzającego skierowanego w kompleksy rakietowe przeciwnika. Wiemy też, kto jest dla Stanów Zjednoczonych i NATO tym głównym przeciwnikiem. To Rosja. W dokumentach NATO nasz kraj oficjalnie i wprost przedstawiany jest jako największe zagrożenie dla bezpieczeństwa euroatlantyckiego. Przyczółkiem do pierwszego natarcia przeciwko niej ma stać się Ukraina. Jeśli o czymś takim usłyszeliby nasi przodkowie, zapewne by w to nie uwierzyli. Nam też trudno w to uwierzyć, ale tak jest. Chcę, żeby zrozumiano to i w Rosji, i na Ukrainie.

Wiele ukraińskich lotnisk wojskowych znajduje się niedaleko od naszych granic. Stacjonujące tam jednostki taktyczne sił powietrznych NATO, w tym zdolne do przenoszenia pocisków precyzyjnego uderzenia, mają w zasięgu nasze terytorium aż do linii Wołgograd – Kazań – Samara – Astrachań. Utworzenie na terytorium Ukrainy ośrodków wywiadu radiolokacyjnego pozwoli NATO na kontrolowanie przestrzeni powietrznej Rosji aż do Uralu.

Wreszcie, po wypowiedzeniu przez Stany Zjednoczone Układu o rakietach średniego i mniejszego zasięgu Pentagon otwarcie pracuje nad szeregiem pocisków uderzeniowych z wyrzutni naziemnych, w tym rakiet balistycznych, o zasięgu rażenia do 5500 km. W przypadku rozmieszczenia takich systemów na Ukrainie będzie można uderzyć w obiekty znajdujące się w całej europejskiej części Rosji, a także za Uralem. Czas przelotu pocisków „Tomahawk” do Moskwy wyniesie mniej niż 35 minut, rakiet balistycznych z okolicy Charkowa – 7-8 minut, a pocisków ponaddźwiękowych – 4-5 minut. To, jakby przyłożono nam nóż do gardła. I nie mam wątpliwości, że oni chcą realizacji tych planów, podobnie jak robili to wielokrotnie w minionych latach, rozszerzając NATO na wschód, przesuwając infrastrukturę i sprzęt wojskowy w kierunku granic rosyjskich, całkowicie ignorując nasze obawy, protesty i ostrzeżenia. Przepraszam, ale oni po prostu na nie pluli i robili wszystko, co chcieli, co uważali za stosowne.

I oczywiście zamierzają w dalszym ciągu tak się zachowywać, zgodnie ze znanym przysłowiem „psy szczekają, karawana jedzie dalej”. Powiem od razu: my się na to nie godziliśmy i nigdy się nie zgodzimy. Jednocześnie Rosja zawsze opowiadała się i opowiada za tym, by najtrudniejsze nawet problemy rozwiązywać metodami politycznymi i dyplomatycznymi, za stołem negocjacyjnym.

Doskonale zdajemy sobie sprawę z naszej olbrzymiej odpowiedzialności za stabilność regionalną i globalną. Jeszcze w 2008 roku Rosja wystąpiła z inicjatywą podpisania Układu o bezpieczeństwie europejskim. Jej istota polegała na tym, by żadne z państw europejskich i żadna organizacja międzynarodowa na przestrzeni euroatlantyckiej nie mogła wzmacniać własnego bezpieczeństwa kosztem bezpieczeństwa innych. Nasza oferta została jednak z góry odrzucona: podobno, nie wolno pozwolić Rosji na ograniczanie aktywności NATO.

Co więcej, powiedziano nam wprost, że prawnie obowiązujące gwarancje bezpieczeństwa mogą posiadać wyłącznie członkowie Sojuszu Północnoatlantyckiego.

W grudniu ubiegłego roku przekazaliśmy naszym zachodnim partnerom projekt układu o gwarancjach bezpieczeństwa pomiędzy Federacją Rosyjską a Stanami Zjednoczonymi, a także projekt porozumienia o zapewnieniu bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej i państw członkowskich NATO.

W odpowiedzi usłyszeliśmy od Stanów Zjednoczonych i NATO wiele pustych słów. Były wśród nich i racjonalne ziarna, ale dotyczyły wyłącznie spraw drugorzędnych i wyglądało to na próbę zagadania problemu, sprowadzenia dyskusji na boczny tor.

Zareagowaliśmy na to w odpowiedni sposób, podkreśliliśmy, że jesteśmy gotowi do negocjacji, jednak pod warunkiem, że wszystkie sprawy rozpatrywać będziemy w komplecie, w pakiecie, bez odrywania się od podstawowych elementów naszych propozycji. Składają się one z trzech punktów. Pierwszy to niedopuszczenie do dalszego rozszerzenia NATO. Drugi – rezygnacja z rozmieszczania przez Sojusz systemów broni ofensywnej w pobliżu granic rosyjskich. Wreszcie – powrót do potencjału militarnego bloku w Europie z 1997 roku, gdy podpisano Akt założycielski Rosja – NATO.

Nasze propozycje w tych zasadniczych kwestiach zostały zignorowane. Zachodni partnerzy, powtarzam, po raz kolejny wygłosili wyuczone formułki o tym, że każde państwo ma prawo swobodnego wyboru sposobów zapewnienia swojego bezpieczeństwa i zawierania dowolnych sojuszy i koalicji wojskowych. Czyli w ich stanowisku nic się nie zmieniło, wciąż brzmią te same argumenty o konsekwentnej polityce „otwartych drzwi” do NATO. Co więcej, znów próbują nas szantażować, znów grożą sankcjami, które – nawiasem mówiąc – i tak będą wprowadzać wraz z umacnianiem się suwerenności Rosji i wzrostem potencjału naszych sił zbrojnych. Pretekst do kolejnej agresji w formie sankcji zawsze można znaleźć lub po prostu sfabrykować, zresztą niezależnie od sytuacji na Ukrainie. Cel jest jeden – powstrzymanie rozwoju Rosji. I będą to robić tak, jak robili to już wcześniej, nawet bez jakichkolwiek formalnych pretekstów, tylko dlatego, że istniejemy, i że nigdy nie wyrzekniemy się swojej suwerenności, narodowych interesów i naszych wartości.

Chcę wyraźnie, wprost powiedzieć, że w zaistniałej sytuacji, gdy nasze propozycje równoprawnego dialogu na temat podstawowych kwestii pozostały faktycznie bez odpowiedzi ze strony Stanów Zjednoczonych i NATO, gdy poziom zagrożeń dla naszego kraju wyraźnie wzrasta, Rosja ma pełne prawo podejmować działania odpowiednie do zapewnienia jej własnego bezpieczeństwa. I tak właśnie będziemy postępować.

Jeśli chodzi o sytuację na Donbasie, to widzimy, że rządzące w Kijowie elity ciągle publicznie oznajmiają, że nie zamierzają realizować Mińskiego zestawu środków uregulowania konfliktu, że nie są zainteresowane rozwiązaniem pokojowym. Przeciwnie, próbują znów zorganizować na Donbasie Blizkrieg, taki jak w 2014 i w 2015 roku. Pamiętamy, czym skończyły się tamte awantury.

Obecnie nie ma praktycznie dnia bez ostrzałów zamieszkałych terenów Donbasu. Sformowane duże zgrupowanie wojskowe ciągle używa dronów szturmowych, ciężkiego sprzętu, rakiet, artylerii i zestawów wyrzutni rakietowych. Zabójstwa na ludności cywilnej, blokady, męczenie ludzi, w tym dzieci, kobiet i starców, nie mają końca. Jak mawiają u nas, nie widać końca i kresu.

A tzw. cywilizowany świat, którego jedynym przedstawicielem samozwańczo ogłosili się nasi zachodni koledzy, woli tego nie zauważać, jakby nie było całego tego koszmaru, ludobójstwa, którym zagrożone są 4 miliony ludzi; tylko dlatego, że ludzie ci nie zgodzili się na wspierany przez Zachód przewrót na Ukrainie w 2014 roku, że wystąpili przeciwko ewolucji państwa w kierunku jaskiniowego nacjonalizmu i neonazizmu. I walczą o swoje podstawowe prawa – do życia na swojej ziemi, do mówienia we własnym języku, do utrzymania swojej kultury i tradycji.

Jak długo trwać może ta tragedia? Jak długo jeszcze można to tolerować? Rosja zrobiła wszystko dla utrzymania integralności terytorialnej Ukrainy, przez wszystkie te lata zdecydowanie i cierpliwie walczyła o realizację rezolucji 2202 Rady Bezpieczeństwa ONZ z 17 lutego 2015 roku zatwierdzającej Miński zestaw środków z 12 lutego 2015 roku w sprawie uregulowania sytuacji na Donbasie.

Wszystko nadaremnie. Zmieniają się prezydenci i deputowani Rady Najwyższej, ale nie zmienia się istota, agresywny, nacjonalistyczny charakter reżimu, który przejął władzę w Kijowie. Jest on całkowicie i w pełni zrodzony przez przewrót 2014 roku i tych, którzy wybrali wówczas drogę przemocy, przelewu krwi, bezprawia, którzy nie uznawali i nie uznają żadnego, poza militarnym, rozstrzygnięcia kwestii Donbasu.

W związku z powyższym uważam za niezbędne podjęcie dawno już dojrzałej decyzji – niezwłocznego uznania niepodległości i suwerenności Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej.

Proszę Zgromadzenie Federalne Federacji Rosyjskiej o poparcie tej decyzji, a następnie ratyfikację układów o przyjaźni i pomocy wzajemnej z obiema republikami. Te dwa dokumenty zostaną przygotowane i podpisane w najbliższym czasie.

Od tych, którzy przejęli i utrzymują władzę w Kijowie. Żądamy natychmiastowego przerwania działań wojennych. W przeciwnym wypadku cała odpowiedzialność za dalszy przelew krwi spoczywać będzie na sumieniach rządzącego na terytorium Ukrainy reżimu.

Ogłaszając dziś podjęte decyzje, jestem przekonany o poparciu obywateli Rosji, wszystkich patriotycznych sił w kraju.

Dziękuję Państwu za uwagę.

Władimir Putin

Orędzie wygłoszone 21 lutego 2022 r., źródło: http://kremlin.ru/events/president/transcripts/67828 .

Tłumaczenie: M. Piskorski

Redakcja