ŚwiatCzechy: nowy rząd i stare sprawy

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Kiedy pisałem poprzedni tekst o Czechach sprawa powołania nowego rządu Petra Fiali (na zdjęciu) nie była jeszcze przesądzona. Prezydent Milos Zeman próbował sprzeciwiać się powołaniu rządu w składzie przedstawionym przez Fialę. Ostatecznie, 10 grudnia ub.r. wystąpił z zastrzeżeniami w stosunku tylko do jednego kandydata (na ministra Spraw Zagranicznych), Jana Lipavskiego, reprezentującego lewicowo-progresywna Partię Piratów.

Kilka dni później Zeman powołał rząd w proponowanym składzie, włącznie z Lipavskym. Być może zastrzeżenia jakie podniósł wcześniej nie były obliczone na utrącenie kandydatury, ale zostały upublicznione, aby nikt nie powiedział, w razie sprawdzenia się pesymistycznych prognoz Zemana, że prezydent nie ostrzegał.

Jednym z zarzutów wobec Lipavskiego było to, że ten zaproponował, aby Dni Niemców Sudeckich odbyły się w 2022 r. po raz pierwszy w Czechach. Z krytyką tego pomysłu wystąpił również były prezydent Czech Vaclav Klaus, który poparł stanowisko Zemana. Jak się okazuje, sprawa powrotu do dyskusji o tzw. dekretach prezydenta Edwarda Benesza, dotyczących właśnie głównie Niemców Sudeckich (ale również Węgrów, zamieszkujących słowacką część byłej Czechosłowacji), znowu rozpala opinię publiczną w Czechach. Przypomnijmy, że ogromna większość z tych dekretów obowiązuje do dzisiaj i jest uważana przez zwolenników ich utrzymania za rzecz fundamentalną dla interesów państwa czeskiego (również i Słowacji). Podstawowym problemem jaki powstałby po ich zniesieniu, jest kwestia restytucji mienia przez Niemców Sudeckich i ich spadkobierców, co biorąc pod uwagę liczbę wysiedlonych (ok. 3 miliony), daje wyobrażenie o rozmiarze problemu.

Tymczasem rząd Petra Fiali, który wystąpił z bardzo interesującym nawiasem mówiąc, programem generalnego przeglądu prawodawstwa czeskiego i usunięcia z niego zbędnych przepisów (jakże by się taki przegląd przydał w Polsce, gdzie sejm produkuje tysiące stron nowych przepisów rocznie), przygotował już listę ok. 8 tysięcy (!) takich przepisów, to jednak nie umieścił pośród nich beneszowskich dekretów. To spotkało się z krytyką byłej opozycjonistki i emigrantki z 1968 r., a później pracownicy Radia Wolna Europa w Monachium (jednocześnie głównej siedziby ziomkostw Niemców Sudeckich), a obecnie komentatorki Czeskiego Radia Lidy Rakusanovej, która wyraziła żal, że dekretów nie ma na liście i określiła je jako zmorę odziedziczoną po czasach komunizmu.

Rakusanova dodała, że „od trzydziestu lat, z chwalebnym wyjątkiem Partii Ludowej, wielu polityków nadużywa dekretów do bezwstydnej manipulacji wyborcami”.  Jest przekonana, że obawy czeskich polityków dotyczące międzynarodowych implikacji, jakie mogą wyniknąć po uchyleniu dekretów, są całkowicie bezpodstawne, ponieważ – jak twierdzi – dekrety nie powinny być uchylone z mocą wsteczną, ale z konsekwencjami obowiązującymi dopiero od momentu uchylenia, a zatem nie można będzie wysuwać roszczeń majątkowych przeciwko Czechom za wysiedlenia i konfiskaty powojenne.

I chociaż  z upływem lat w sondażach maleje liczba Czechów uważających, że dekrety Benesza powinny nadal obowiązywać (od 71 % w 2002 r. do 43% w 2017 r.), to jednak równocześnie w 2017 r. tylko 12% uznało, że należy je uchylić. A ankieta przeprowadzona na stronie ParlamentniListy.cz przy okazji wypowiedzi Rakusanovej przy ponad 9300 głosach, które wzięły udział w ankiecie „Czy jesteś za zniesieniem dekretów Benesza?”, 98% odpowiedziało „nie”, a po 1% „tak” i „nie wiem”.

Bardzo ostro zareagował na wypowiedzi Rakusanovej Jiri Weigl, niegdyś szef gabinetu prezydenta Vaclava Klausa, a obecnie dyrektor wykonawczy Instytutu Vaclava Klausa. W oświadczeniu z 6 stycznia br. Weigl stwierdził: „Próba ponownego ożywienia w obecnym czasie debaty nad tzw. dekretami Benesza jest przykładem absolutnej politycznej ślepoty i ignorancji ze strony tych, którzy forsują ten pomysł. To nie tylko dobrze znany fakt, że tragiczna historia już dawno się stała i w żaden sposób się nie odstanie, nie da się jej przeżyć na nowo, że możemy tylko pogodzić się z historią, a nie próbować ją odtworzyć w inny i lepszy sposób. Przyczyn i skutków tragedii nie da się oddzielić, nie można tworzyć nowych krzywd. Wiemy, ile zła i problemów przyniósł nieustający spór o interpretację historii, pamiętamy zarówno jednostronne przeprosiny, jak i naiwne gesty i wynikające z tego roszczenia drugiej strony w stosunkach czesko-niemieckich aż do podpisania czesko-niemieckiej deklaracji przez Václava Klausa i Helmuta Kohla.

Niezrozumiałe jest podejmowanie prób wznowienia tego niebezpiecznego tematu właśnie teraz, kiedy stosunki czesko-niemieckie stoją przed fundamentalną próbą i być może kryzysem. Ten test jest związany z bezwzględnym i bezkompromisowym egzekwowaniem przez nowy rząd niemiecki tzw. Zielonego Ładu i innych powiązanych projektów, które mają druzgocący negatywny wpływ na czeską gospodarkę i poziom życia naszych obywateli. Uważam za skrajnie nieodpowiedzialne próby wzbudzania w tej sytuacji namiętności w stosunku do przeszłości.

Petr Fiala składa wieniec na grobie Tomasza Masaryka

Same Niemcy sprzeciwiają się próbom ponownego otwarcia wątków II wojny światowej i związanych z nią zbrodni w przypadku pojawiających się polskich roszczeń o reparacje. Niewskrzeszanie tragicznej przeszłości powinno być również naszym priorytetem. Dzisiejsza wszechstronnie złożona sytuacja wokół nas wymaga z naszej strony silnej i racjonalnej postawy, by bronić czeskich interesów, ale nie przez wyciąganie starych krzywd i wywoływanie waśni, czy poprzez kapitulancką służalczość protektoratu.”

27 stycznia br. Vaclav Klaus był gościem telewizji internetowej XTV. Wypowiedział się m.in. na temat sprawy ukraińskiej. Na pytanie – „czy według prezydenta powinniśmy bać się wojny i czy obecna sytuacja na Ukrainie jest naprawdę niebezpieczna? – Vaclav Klaus odpowiedział: „Cóż, jeśli ulegasz fanatyzmowi niektórych osób w naszym Senacie, ministra obrony i ministra spraw zagranicznych, to bój się. Ale jeśli jesteś normalną osobą z własnym rozsądkiem, to myślę, że nie ma powodu do obaw (…) Powinniśmy zrobić wszystko, aby jastrzębie, które chcą wojny, z nami nie wygrali (…) To, co dzieje się wokół Ukrainy, uważam za sztuczną kampanię. Wciąż brakuje mi najmniejszego dowodu czy wyjaśnienia tego, w jaki sposób Putin eskaluje sytuację. (…) Ukraina to tylko instrument. Ukraina jest narzędziem nadużywanym w toczącym się obecnie w polityce światowej sporze”.

Kiedy polski czytelnik czyta podobne słowa, chcąc nie chcąc, odczuwa pozytywnie ukierunkowaną zazdrość, że w bliskim nam kraju czeskim są poważne środowiska skupione wokół wybitnej postaci Vaclava Klausa, które z tak jednoznacznym przekazem są w stanie oddziaływać na rzeczywistość. Jakiż to kontrast w porównaniu ze stadną postawą polskiego Sejmu przyjmującego niemal jednogłośnie kompletnie irracjonalną uchwałą w sprawie poparcia dla Ukrainy. 456 posłów było „za”. Ilu z nich wierzy w to, co robi, a ilu to najzwyklejsi oportuniści, konformiści i tchórze?

Pomimo takich potknięć wizerunkowych jak sprawa Vrbetic, czy obecna obawa, w jakim kierunku pójdzie rząd Petra Fiali, to jednak czeski i polski dyskurs publiczny dzielą lata świetlne i to oczywiście na naszą, polską niekorzyść. Oświadczenie Weigla ws. dekretów Benesza, czy wypowiedź Klausa o Ukrainie, pokazują, jak powinna wyglądać polityka, co prawda niewielkiego, ale nowoczesnego państwa narodowego, jakim są Czechy. Polska w tym porównaniu wypada niemal wyłącznie negatywnie. Polityka polskich tzw. elit, rządu i opozycji, jakkolwiek byśmy ją nazwali, czy postsolidarnościową, czy postgiedroyciowską, czy postpiłsudczykowską, jest całkowicie zatopiona w przeszłości, żyje wyłącznie przeszłością, nawet jeśli mówi o teraźniejszości czy  o przyszłości, to przez pryzmat przeszłości – przede wszystkim – przez pryzmat kompleksów i klęsk z przeszłości.

Dlatego jest w istocie swej sparaliżowana, do bólu przewidywalna, pozbawiona elastyczności, rozumienia współczesności i wyzwań, jakie rodzi współczesność. Dlatego Polska sama siebie stawia w pozycji przedmiotu rozgrywki i pionka sceny międzynarodowej. Brak nam tak silnego – odmiennego od panującego konsensusu politycznej paranoi – ośrodka jak think tank w postaci Instytutu Vaclava Klausa. Kiedyś Klaus był na spotkaniu w Łodzi, które miałem okazję opisać dla „Myśli”. Uważałem wówczas, że przyjechał nie tylko na wykład, ale i rozeznać się w możliwościach współpracy w ramach racjonalnego i realistycznego kierunku w polityce wewnątrzeuropejskiej. W sposób oczywisty nie było odzewu, nie znalazł partnerów w naszym kraju. Polityka jaką prowadzi dziś Klaus i jego Instytut powinna być dla nas drogowskazem i zachętą od utworzenia ośrodka, który mógłby dla Klausa być jego polskim partnerem.

Adam Śmiech

fot. Profil fb Petra Fiali

Redakcja