PublicystykaBiałoruski klucz polityki polskiej

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Libertariańsko-katolicki polityk Grzegorz Braun od dawna lansuje w swojej publicystyce i wypowiedziach tezę o „białoruskim kluczu do polityki polskiej”. Z kluczowym znaczeniem przypisywanym Białorusi wypada się zgodzić, nawet jeśli konkretyzować będziemy je odmiennie niż przywódca Konfederacji Korony Polskiej.

Zacząć wypada od najbardziej ogólnego poziomu geopolityki. Prekursor tego kierunku myślenia na gruncie polskim Wacław Nałkowski (1895-1911) opisywał ziemie dawnej Rzeczypospolitej, obejmujące terytoria dzisiejszych państw polskiego i białoruskiego, przez pryzmat ich przejściowości. Według autora pierwszej syntezy geograficznej naszego kraju „Polska” (1887), ziemiom polskim brakuje specyfikującej odrębności, gdyż stanowią kompozycję geograficznych, etnograficznych, religijnych i ekonomiczno-cywilizacyjnych elementów wschodnich i zachodnich. Powoduje to, że w sensie geopolitycznym stanowią one korytarz ze Wschodu na Zachód.

Równie pesymistyczna była diagnoza twórcy geopolityki białoruskiej Arkadzia Smolicza (1891-1938). Autor „Geografii Białorusi”(„Географія Беларусі”, 1919) również wskazywał na przejściowy charakter ziem białoruskich, będących pomostem z Polski do Rosji, wśród walorów obronnych swego kraju i zaleceń strategicznych dla Białorusinów wskazywał zaś na możliwość chronienia się przed najeźdźcami na bagnach Polesia i w puszczach centralnej Białorusi. Jego prace były zresztą drukowane w latach 1920. w radzieckiej Białorusi a zawarte w nich zalecenia spełniła radziecka partyzantka w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Przykład II wojny światowej wskazuje nam jednak także na podstawowe zagrożenie, w równym stopniu odnoszące się do dzisiejszych ziem polskich jak i białoruskich. Pamiętajmy, że nasze kraje najbardziej ucierpiały podczas ostatniej wojny. Podczas toczonych głównie na ziemiach naszych obydwu krajów działań zbrojnych zginęło najprawdopodobniej ok. 7,5 mln. Polaków i 2,2 mln Białorusinów. W porównaniu do przedwojennej populacji, ubytek ludności w Polsce wynosił 1/3 (spadek z 35 mln. w 1939 r. do 24 mln. w 1945 r.), choć wielkości tych strat nie należy utożsamiać z ofiarami śmiertelnymi, bowiem swoją rolę odegrały też zmiany granic i przemieszczenia ludności. Śmiertelne ofiary wojny w przypadku Białorusi stanowiły zaś 1/4 całości jej przedwojennej populacji, co stawia Białoruś na pierwszym miejscu na świecie wśród krajów o największych wojennych stratach ludzkich.

Podobnie wskaźniki przedstawiają się w odniesieniu do zniszczeń materialnych. W Polsce były one najwyższe na świecie w przeliczeniu na jednego mieszkańca spośród odrębnych w sensie prawnomiędzynarodowym państw, sięgając globalnej kwoty wysokości 258 mld. zł. według parytetu z 1927 r., tak więc 13-krotności dochodu narodowego z 1938 r. Zniszczeniu na ziemiach Polski z 1945 r. uległo 65% wszystkich zakładów przemysłowych i 22% zagród wiejskich; produkcja przemysłowa w 1945 r. wyniosła w Polsce 70% produkcji z 1938 r., zaś rolna 40%. Pogłowie koni w Polsce spadło podczas wojny o 57%, bydła rogatego o 67%, trzody chlewnej o 83%. W 1946 r. ugorowano 40% gruntów. Zniszczeniu uległo 33% torów kolejowych, 65% mostów kolejowych, 80% parowozów i wagonów. Warszawa zniszczona była 44%, w tym jej śródmieście w 72%. W 1945 r. 39% majątku produkcyjnego na ziemiach polskich było zniszczone.

W przypadku Białorusi straty koni wyniosły 61%, bydła 69%, trzody chlewnej 89%. Na Białorusi spalonych zostało 9,2 tys. wsi i 1,2 mln. domów. Zniszczenia w infrastrukturze miejskiej Mińska i Witebska sięgnęły 80-90%. W całym kraju istnieć przestało prawie 7 000 szkół. Produkcja przemysłowa Białorusi w 1944 r. wyniosła jedynie 10% produkcji przedwojennej, energetyka zaś jedynie 2%, choć już w 1945 r. wielkość produkcji przemysłowej osiągnęła 20% wielkości przedwojennej. Wartość ogółu strat materialnych Białorusi w czasie II wojny światowej szacowano na 75 mld. rubli.

Tak wysokie wskaźniki spowodowane są faktem, że każda prowadzona z zachodu wojna przeciw Rosji toczyć się musi na jej przedpolu – na ziemiach polskich i białoruskich. Również każda wojna przeciw Niemcom z udziałem Rosji toczyć się musi na ziemiach polskich i białoruskich, co wiemy od czasów wojny siedmioletniej (1756-1763) i III wojny północnej (1700-1721).

Gdyby zatem w drugiej połowie XX wieku Zimna Wojna przerodziła się w III wojnę światową, najbardziej ucierpiałyby również Polska i Białoruś, na co wskazują wszystkie projektujące jej możliwy przebieg gry wojenne. Zagrożeniem była zatem dla naszych krajów opracowana w 1961 r. strategia elastycznego reagowania USA, pod naciskiem Waszyngtonu przyjęta w 1967 r. przez NATO. Zakładała ona, w przypadku wojny z blokiem radzieckim, wobec ilościowej przewagi tego ostatniego w broni konwencjonalnej, mający ją równoważyć atak nuklearny bloku atlantyckiego. Uderzenia nuklearne NATO nie miałyby być jednak wymierzone w terytorium samej Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, by nie wywołać eskalacji konfliktu do poziomu totalnej wojny nuklearnej, lecz być „ostrzegawczymi” atakami na terytoria europejskich satelitów ZSRR i jego zachodnie republiki pograniczne (Białoruską i Ukraińską).

Scenariusz III wojny światowej w wariancie „elastycznego reagowania” zakładał zatem „nuklearny ping-pong” Waszyngtonu i Moskwy na polu pomiędzy Atlantykiem a Bugiem.
Polska była wskazywana jako główny cel uderzeń nuklearnych w Samodzielnych Zintegrowanych Planach Operacyjnych (SIOP) NATO. Polski potencjał odstraszania konwencjonalnego obniżyła dodatkowo zdrada „atomowego szpiega” Ryszarda Kuklińskiego, co każe zupełnie inaczej niż kreuje to panujący atlantycki reżym oceniać postępek tego agenta USA.

Planom USA przekształcenia ewentualnego konfliktu konwencjonalnego w Europie w limitowaną wojnę nuklearną służyć miał lansowany w latach 1960. przez Waszyngton projekt MLF NATO, czyli mających się znajdować pod dowództwem USA wielostronnych sił nuklearnych Sojuszu. Realizacja tego planu oznaczałaby rozmieszczenie jankeskiej broni nuklearnej w zachodniej Europie na koszt samych zachodnich Europejczyków. W latach 1960. realizację tego planu zablokował ówczesny przywódca Francji gen. Charles de Gaulle. W roku 1983, pomimo masowych protestów ruchu pacyfistycznego – szczególnie w najbardziej zagrożonych zachodnich Niemczech – USA rozmieściły jednak w Europie zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych rakiety średniego zasięgu pershing II i cruise.

Odpowiedzią ówczesnej Polski na nuklearne zagrożenie z USA, podobnie jak Francji, były działania na rzecz deeskalacji. Projekt przekształcenia środkowej Europy w strefę bezatomową przedstawił po raz pierwszy na XII sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ 2. października 1957 r. ówczesny polski minister spraw zagranicznych Adam Rapacki, powtórzono go zaś w memorandum przedstawionym przez Polskę 14. lutego 1958 r. Plan Rapackiego został jednak odrzucony przez państwa NATO. 29. lutego 1964 r. Władysław Gomułka przedstawił, również później odrzucony przez Zachód, projekt zamrożenia zbrojeń jądrowych w środkowej Europie. Wojciech Jaruzelski przedstawił z kolei 8. maja 1987 r. projekt zmniejszenia zbrojeń i zwiększenia zaufania w Europie. Propozycję powtórzono w memorandum rządu polskiego z 17. lipca 1987 r. i w oświadczeniu z 15. czerwca 1988 r., wszystkie jednak propozycje zostały odrzucone przez USA i ich zachodnioeuropejskich satelitów.

Po 1989 r. została niestety w tym aspekcie zerwana ciągłość polskiej polityki zagranicznej a w polskim kodzie geopolitycznym zaczęły przeważać idee „przedmurza”, „międzymorza”, „kordonu sanitarnego”, „wysuniętej szpicy” czy wreszcie „trójmorza”, sprowadzające się do traktowania Polski jako bufora Zachodu w jego konfliktach ze Wschodem. W ostatnich latach w polskiej publicystyce pojawiły się nawet głosy za rozmieszczeniem w Polsce sił nuklearnych USA, co w oczywisty sposób było odrzuceniem całej perspektywy strategicznej poprzednich kilkudziesięciu lat, widzącej w konflikcie nuklearnym zagrożenie egzystencjalne, nie zaś szansę na zniszczenie przez USA znienawidzonej Rosji.

Obecna polska perspektywa strategiczna nawiązuje natomiast do perspektywy liczących na wybuch III wojny światowej i szpiegujących dla wywiadów Zachodu członków powojennego zbrojnego podziemia antykomunistycznego i tych wszystkich „bardziej nienawidzących Rosji, niż kochających Polskę”, którzy w latach powojennych powtarzali słowa popularnej wówczas rymowanki „Truman, Truman, spuść ta bania, bo tu nie do wytrzymania!”.

W stosunkach polsko-białoruskich postawa ta przekłada się na eskalację napięcia przez stronę polską. Początek datuje się już na 18. listopada 1992 r., gdy ówczesna premier rządu RP Hanna Suchocka, podczas swojej wizyty w Mińsku wyraziła niezadowolenie z powodu – jej zdaniem – zbyt dużej ilości umów podpisanych przez stronę białoruską z Rosją, a także życzenie by „Białoruś stała się wreszcie niepodległym państwem”. Słowa te wywołały oburzenie białoruskich gospodarzy, nie chcących mierzyć niepodległości swojego kraju poziomem jego zantagonizowania z Rosją, jak robi to Polska.

Ówczesna wizyta premier Suchockiej zakończyła się niepowodzeniem, w jej następstwie podpisano bowiem jedynie trzeciorzędne umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, o współpracy naukowo-technicznej, oraz deklarację współpracy naukowo-oświatowej. Strona białoruska była natomiast wówczas zainteresowana możliwością tranzytu swoich towarów na zachód Europy przez terytorium Polski, budową szerokotorowej linii kolejowej do portu w Gdańsku oraz dzierżawą kilku polskich statków handlowych, w dalszej zaś kolejności – budową własnej floty handlowej cumującej w Gdańsku.

Kwestia ta poniekąd nabiera dziś nowej aktualności w kontekście chińskiego projektu Jednego Pasa i Jednej Drogi. W jego ramach Nowy Eurazjatycki Pomost Lądowy biec miał z Chin, przez Rosję, Białoruś i Polskę do Niemiec i zachodniej Europy. Działania rządu PiS zmierzały do zablokowania tego projektu i promowania integracji północ-południe, zmierzającej do zbudowania wokół Polski jankeskiego klina wbitego między Niemcy i Rosję oraz ogradzającego Chiny od Europy.

W pierwszej kolejności ucierpiała na tym Białoruś, która z planowanego centrum tranzytowego zdegradowana została do niewiele znaczącej peryferii, a inwestycje chińskie w tym kraju, których symbolem stał się ośrodek Wielki Kamień pod Mińskiem, uległy wyhamowaniu. W dalszej kolejności dokonała się jednak również marginalizacja znaczenia i samoizolacja Polski, bowiem gazowe połączenia Rosji z Zachodem zostały przeprowadzone nie przez Białoruś i przez nasz kraj, lecz przez morza Bałtyckie i Czarne, chińskie szlaki transportowe przekierowano zaś do rosyjskich portów w Sankt-Petersburgu i Kaliningradzie.

Ostatnie próby wywołania przez Polskę demoliberalnej rewolucji na Białorusi oraz późniejszej izolacji tego państwa na Zachodzie zaowocowały z kolei przekierowaniem również eksportu białoruskiego z portów w Elblągu i Gdańsku do portów łotewskich i rosyjskich. Późniejsza eskalacja na granicy polsko-białoruskiej z udziałem imigrantów z Bliskiego Wschodu grozi wręcz całkowitym zamknięciem granicy ze strony polskiej, na co odpowiedzią zapewne stałoby się zamknięcie przez Białoruś szlaków handlowych Polski z Rosją.

Rozwijany przez Polskę od 1989 r. trend w polityce wobec Białorusi wymaga więc natychmiastowego odwrócenia. W doraźnym wymiarze gospodarczym skutkuje bowiem izolacją naszego kraju od Wschodu i komunikacyjną oraz infrastrukturalną fragmentacją przestrzeni wschodnioeuropejskiej. Na dłuższą metę skutkiem ubocznym tego trendu będzie już dziś galopująca rusyfikacja odciętych od macierzy za naszą wschodnią granicą i poddanych wzmożonym naciskom władz w Mińsku białoruskich Polaków. W wymiarze bardziej pośrednim tendencja eskalującego napięcia zagraża zaś kolejną wschodnioeuropejską wojną, która toczyłaby się jeszcze raz na terytoriach Polski i Białorusi.

Alternatywą byłoby oczywiście zbliżenie polsko-białoruskie. W interesie Warszawy i Mińska leży bowiem materializacja osi Berlin-Moskwa i jak największe zbliżenie niemieckiego i rosyjskiego ośrodka siły a także materializacja projektu jednego Pasa i Jednej Drogi, co fundamentalnie zmieniłoby geopolityczny status ziem polskich i białoruskich – przestałyby one być pogranicznymi peryferiami odpowiednio przestrzeni atlantyckiej i eurazjatyckiej i ich „płonącym przedmurzem”, a zaczęły spełniać rolę tranzytową, rozwijając się gospodarczo i cywilizacyjnie, oraz podnosząc swe znaczenie polityczne.

Polska i Białoruś, jak dziś widzimy, nie są niezbędne dla zbliżenia niemiecko-rosyjskiego i chińsko-europejskiego, zbliżenie to byłoby jednak dla jego uczestników dużo łatwiejsze i tańsze, gdyby odbywało się przez terytoria naszych krajów. Znaczenie bezpieczeństwa i spokoju w Polsce i na Białorusi byłoby wówczas bardzo wysokie dla kluczowych graczy eurazjatyckich (Niemiec, Rosji, pośrednio też Chin), którzy staliby się ich gwarantem. Z peryferii nasze kraje przesunęłyby się do centrum światowego systemu cywilizacyjnego i gospodarczego.

Rozważania te posiadają również swój wymiar ekonomiczny. Polska gospodarka uległa po 1989 r. znacznej dezindustrializacji, gdy przemysły wytwarzające produkty złożone zastąpiono zakładami wytwarzającymi półprodukty dla przemysłu niemieckiego. Na płaszczyźnie ekonomicznej wciąż aktualna pozostaje klasyczna analiza Romana Dmowskiego, który wskazywał że większym zagrożeniem są bliższe nam cywilizacyjnie i bardziej nadające się dla nas na wzór rozwoju Niemcy, niż relatywnie ustępujący nam cywilizacyjnie ruski świat, będący dla nas raczej potencjalnym polem ekspansji. W ostatnich miesiącach komentator i historyk Mariusz Świder wskazał nam w swojej pracy „Jak budowaliśmy Rosję”, że cywilizacyjnie i gospodarczo górująca nad wschodnią Słowiańszczyzną Polska, znajduje w niej naturalne pole dla swojej narodowej i gospodarczej penetracji.

Na tym tle Niemcy – najbardziej uprzemysłowione i najlepiej zorganizowane gospodarczo państwo Europy, są dla nas konkurentem, dążąc do podporządkowania wschodniej Europy swoim interesom gospodarczym. Projekt ten miałby zresztą swoje zalety, biorąc pod uwagę wysoką kulturę organizacyjną Niemiec, gdyby nie niósł ze sobą coraz bardziej ostentacyjnej treści aksjologicznej. Powojenne Niemcy stały się bowiem rozsadnikiem dekadencji i postmodernistycznego liberalizmu, zagrażając tożsamości cywilizacyjnej Słowiańszczyzny i całej Europy. Niemiecka gospodarka i niemiecki przemysł nie są dziś przezroczyste ideologicznie, ani tym bardziej nie niosą treści konserwatywnych, lecz wyraźnie relatywistyczne, dekadenckie i nihilistyczne.

Na tle cywilizacyjnego zagrożenia z Niemiec przenoszonego kanałami gospodarczymi, inspirującego znaczenia nabiera białoruski model gospodarczy, sprowadzający się do państwowej ochrony kluczowych gałęzi gospodarki (z przemysłem i rolnictwem) oraz miejsc pracy. W realiach białoruskich oznacza to zmniejszony dostęp do kapitału i mniejszą rynkową konkurencyjność towarów, a zatem mniejszą dynamikę gospodarczą i niższe dochody. Z drugiej strony, oznacza zachowanie substancji technologicznej i zasobów pracy.

Polska, decydując się na odbudowę własnej substancji przemysłowej i rolnej oraz zasobów pracy, również musiałaby częściowo zamknąć rynek dla kapitału zachodniego, co spowodowałoby skutki podobne do tych na Białorusi. Gospodarka polska jest jednak silniejsza niż białoruska, tak więc zamknięcie zasilania z kierunku zachodniego, w większym stopniu można by neutralizować otwarciem pola na Wschodzie, tak jak opisuje to w swojej książce Mariusz Świder. Wracamy też tu do czynnika chińskiego i stopniowo dokonującego się przebiegunowania światowej gospodarki i cywilizacji z systemu zbudowanego wokół Oceanu Światowego ku kontynentalnemu systemowi eurazjatyckiemu, w którym to wnętrze Lądu będzie w centrum, kraje dotychczasowego centrum z Japonią, Ameryką, Wielką Brytanią, Holandią i Francją, znajdą się zaś na peryferiach.

Białoruski model gospodarczy: znacjonalizowanych strategicznych gałęzi przemysłu, państwowego protekcjonizmu, ochrony własności ziemi, zorganizowanych w związki zawodowe załóg robotniczych, wydaje się interesujący z punktu widzenia potrzeby gospodarczej emancypacji wobec Niemiec, by chronić naszą tożsamość cywilizacyjną przed zalewem postmodernistycznego liberalizmu i ojkofobicznej dekadencji. Koszty w postaci spadku dynamiki gospodarczej można by zaś ograniczyć przez „zwrot na Wschód” jak opisywali to Roman Dmowski a współcześnie, z historycznego punktu widzenia, Mariusz Świder. Historia i klasyka myśli politycznej, czytane umiejętnie, powinny być dla nas wszak nauczycielami rozumnej polityki.

Na koniec tych refleksji wątek wydaje się poboczny, acz na który warto przy okazji zwrócić uwagę. Wyjdę tu od spostrzeżeń osobistych, poczynionych na kanwie wędrówek z plecakiem i namiotem po białostocczyźnie i Podlasiu. W części zamieszkanej przez etnosy ruskie, ziemie te nalezą do najbardziej tradycyjnych kulturowo na terenie dzisiejszej Polski. W obrębie choćby prawosławnej denominacji chrześcijaństwa zachowały się liczne elementy rdzennie słowiańskie, ruskie, pogańskie wręcz. Ruski lud obecnego wschodniego pogranicza Polski zachował też swoje organicznie wykształcone regionalne gwary. Stanowi to jaskrawy kontrast wobec sąsiadujących z prawosławnymi regionów katolickich, gdzie rodzima tradycja niemal zupełnie zanikła, a wioski z tych terenów niewiele różnią się od miejscowości każdego innego regionu Polski. O ile rzymski katolicyzm bowiem niszczył słowiańską tradycję, o tyle prawosławie w nią wsiąkało i ją niejako cementowało.

Należy mieć jednak świadomość, że prawosławne „tutejszości” dzisiejszego wschodniego pogranicza Polski błyskawicznie zanikają, w następstwie wzmożonej migracji młodzieży do miast. Ujawniają się zatem negatywne konsekwencje trapiącego Polskę co najmniej od „potopu szwedzkiego”(1655-1660) zaniku małych i średnich miasteczek, który to proces przyspieszył gwałtownie po reformie administracyjnej 1997 r., jak udokumentowali to w swoich reportażach choćby Filip Springer („Miasto Archipelag”), Marek Szymaniak („Zapaść. Reportaże z mniejszych miast”), czy Piotr Marecki („Polska przydrożna”). Miasteczka takie są cywilizacyjnymi ośrodkami prowincjonalnych populacji i ośrodkami upodmiotowienia prowincji. Ich zanik oznacza wyludnienie i obumieranie prowincji, a za nimi zanik prowincjonalnej tożsamości,co widzimy dziś na Podlasiu.

W dobie presji wyjaławiającego cywilizacyjnie demoliberalnego jankeskiego globalizmu, to właśnie etniczność, regionalizmy i zintegrowane regionalne społeczności stanową zaś oparcie dla tożsamości i jej matecznik. Etnicznie ruska prawosławna społeczność Podlasia zachowywała przez lata swoją regionalną tożsamość i odrębność, będąc w tym interesującym punktem odniesienia dla polskich tożsmościowców. Jej obecny kryzys, moim zdaniem, wynika ze słabej konceptualizacji własnej tożsamości – by być kimś, należy bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie „dlaczego być właśnie tym, kim się jest?”. Polscy Białorusini i w ogóle ruski lud wschodniego pogranicza dzisiejszej Polski, jak się wydaje, takiej odpowiedzi w porę nie znaleźli. Czynnikiem obiektywnym jest zaś zamieranie polskiej prowincji, co w przypadku pozbawionego większych miast Podlasia, prowadzić musi do wyludnienia regionu.

Tak czy inaczej, etniczność, lokalizm, archaiczna duchowość polskich Białorusinów powinna stać się dla nas punktem odniesienia i przedmiotem zainteresowania w kontekście ochrony i pogłębienia naszej własnej tożsamości słowiańskiej. Tak jak zatem w stosunkach międzypaństwowych porzucenia wymaga konfrontacyjna polityka wobec państwa białoruskiego, tak również w wewnętrznych polskich stosunkach politycznych porzucenia wymaga fatalna tradycja prowokowania polskich Białorusinów kultem „Burego” i awanturniczymi marszami ku jego czci organizowanymi do niedawna w Hajnówce. „Bury” może mieć swoje zasługi, całościowo jednak nie nadaje się na wzór polskiego patriotyzmu i powinien być raczej taktownie przemilczany. Regionalne zintegrowanie semi-archaicznego ruskiego etnosu na Podlasiu powinno zaś być dla nas przedmiotem zainteresowania i źródłem inspiracji.

Ronald Lasecki

Redakcja