191 lat temu, w nocy z 29 na 30 listopada 1830 roku w Warszawie grupka młodych oficerów rozpoczęła rewoltę, która choć mizernie przygotowana, okazała się brzemienna w skutkach. Bo choć iskra buntu była wątła, to nieugaszona we właściwym momencie doprowadziła do wybuchu beczki prochu, którą była ówczesna Warszawa.
Według planów spiskowców całą rzecz rozpocząć miała zbrodnia – zamordowanie wielkiego księcia Konstantego. Po zmierzchu, około godziny 18 rewolucjoniści ruszyli na Belweder, gdzie rezydował znienawidzony przez nich dowódca armii Królestwa Polskiego i jego faktyczny wielkorządca. Choć w opanowaniu Belwederu uczestniczyło 24 spiskowców, a strzegło go zaledwie trzech rosyjskich żołnierzy, nie udało się zabić Konstantego. Ten, dowiedziawszy się wcześniej o ataku zbiegł, jak twierdzi polska historiografia, w kobiecym przebraniu. Pomimo tej klęski niedoszli mordercy nie porzucili swych planów. Ruszyli spod Łazienek w kierunku Nowego Światu. Rozpoczęła się krwawa noc listopadowa. Polała się krew Polaków, w tym najlepszych, najbardziej doświadczonych wojskowych.
„Dzieci, uspokójcie się!” – miał powiedzieć do zbuntowanych podchorążych generał Stanisław Florian Potocki, po tym jak nie zgodził się na objęcie dowodzenia nad zrywem. Potocki był weteranem powstania kościuszkowskiego, gdzie był adiutantem księcia Józefa Poniatowskiego, oraz wojen napoleońskich. Cieszył się powszechnym szacunkiem. Pomimo to upokorzeni buntownicy nie mieli dla niego litości. Tego dnia życie straciło sześciu generałów. Poza Potockim byli to Ignacy Blumer, Maurycy Hauke, Józef Nowicki, Tomasz Jan Siemiątkowski oraz Stanisław Trębicki. Tak oto, krwawą jatką rozpoczęło się powstanie, które miało przynieść naszemu narodowi tragiczne konsekwencje.
W polskiej historiografii dominuje hagiograficzne spojrzenie na te wydarzenia. Najczęściej podkreśla się patriotyzm spiskowców i ich bohaterstwo. Czyny i plany w oczywisty sposób haniebne i podłe usprawiedliwiane są na wszelkie możliwe sposoby. Takiemu postrzeganiu powstania konsekwentnie sprzeciwiają się jednak historycy krytyczni wobec naszych narodowych dziejów w szczególnie związani intelektualnie z narodową demokracją. „Ogłosiłem przed wojną książkę, w której oceniłem w sposób miażdżący powstanie listopadowe 1830 roku i styczniowe 1863, jako zrywy wywołane pod wpływem obcych agentur, obojętnych lub wrogich Polsce, których interesy nie miały nic wspólnego z dobrem naszego kraju” – pisał już na emigracji Jędrzej Giertych. To najtrafniejsze podsumowanie tego, czym powstanie listopadowe było w istocie.
Równie złe jeśli nie gorsze skutki niż samo powstanie przyniosła jednak i jego recepcja w narodowej kulturze. Rewolta roku 1830 i klęska roku 1831 stały się pożywką dla najbardziej szkodliwego nurtu intelektualnego – politycznego romantyzmu, a nawet jego kuriozalnej, wykoślawionej formy jaką stał się mesjanizm. Oba te nurty na trwałe zatruły naszą kulturę, literaturę i sztukę. Odebrały i wciąż odbierają Polakom zdolność rozumowego postrzegania rzeczywistości. Czerpiące siłę z klęsk, doprowadzały naszych przodków do kolejnych upadków. Począwszy od nieszczęsnego powstania styczniowego, poprzez powstanie warszawskie, na zbrojnym podziemiu antykomunistycznym skończywszy. Za każdym razem sięgając do tych samych emocji, w ten sam sposób zagłuszając rozum, w ten sam sposób prowadząc do klęsk. Po to by na koniec pocieszyć nas szyderczym „gloria victis”. Polityczny romantyzm nie zna kalkulacji. Nie dopuszcza rachunku zysku i strat. Jego zdegenerowany kuzyn – mesjanizm, domaga się ciągle ofiar, niezależnie jak bardzo absurdalnych i kosztownych. Rządny krwi niczym pogański bałwan. Właśnie dlatego przeciwstawianie się tym postawom na każdej płaszczyźnie jest naszym podstawowym obowiązkiem. Stawiając na pierwszym miejscu dobro naszego narodu, podejmując nieustanne wysiłki dla jego rozwoju, nie możemy lekceważyć niebezpieczeństwa jakie czai się w nas samych.
Pamiętając więc o powstaniu listopadowym wspominajmy je bez „krzepiących serca” upiększeń. Pamiętajmy o zmarnowanej szansie Królestwa Polskiego. Pamiętajmy o zbrodniach popełnianych rzekomo w imieniu narodu. Przede wszystkim pamiętajmy jednak o rzuceniu na szalę losu Polski bez liczenia się z konsekwencjami. Wryjmy to silnie w naszą pamięć, by nie powtarzać więcej tych błędów. Pamiętajmy też o pomordowanych generałach. Zaprawdę zasłużyli na naszą pamięć bardziej niż zbrodniczy spiskowcy. Kiedyś ich nazwiska widniały na monumencie znajdującym się na placu Saskim, a następnie na placu Zielonym w Warszawie. Upamiętniał on siedmiu polskich oficerów, którzy ponieśli śmierć z rąk powstańców w noc listopadową. W kwietniu 1917 monument został rozebrany na skutek decyzji okupacyjnych władz niemieckich. Może przy okazji odbudowy Pałacu Saskiego warto byłoby przywrócić Warszawie ten pomnik. A przy okazji odrobinę równowagi w historycznej pamięci.
Przemysław Piasta
Myśl Polska, nr 49-50 (5-12.12.2021)