OpiniePublicystykaPolitycy i krzyże

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Donald Tusk publicznie wypowiedział się o tym, że krzyże powinny zostać usunięte z urzędów państwowych i samorządowych, a religia powinna zostać usunięta z nauczania w szkołach.

Nie mam zaufania do tego co mówi były premier od czasów gdy Donald Tusk jako premier właśnie, obiecał mi, wówczas prezydentowi Stalowej Woli, szereg działań na rzecz Stalowej Woli z czego niczego nie dotrzymał. Działo się to w Urzędzie Rady Ministrów w obecności parlamentarzystów i ministrów. Stąd moje przekonanie, że Tuskowi nie chodzi o rozwiązanie jakiegoś realnego problemu, ale o jakiś efekt polityczny. Pewnie idzie o wywołanie i zaognienie sporów budzących silne emocje, które dzielą Polaków i polaryzują nastroje. I to się może udać. Tymczasem w atmosferze rozpalonych nastrojów i skwierczących emocji brakuje miejsca na spokojne zastanowienie, jak dany problem rozwiązać.

Należę do tej mniejszości, która uważa, że krzyże w urzędach i religia w szkołach nie są tym, czym powinni w obecnym czasie zajmować się najważniejsi politycy. Mam w tych sprawach dawno wyrobione poglądy, których nie zmieniłem. Gdy zostałem prezydentem, to w urzędzie miasta krzyży nie ściągałem ze ścian, ani nie wieszałem. Jako osobie obojętnej religijnie było mi to obojętne. Byłem też rzadkim przypadkiem samorządowca, który niczego nie święcił i nie uważał, że na różnych oficjalnych wydarzeniach obecność przedstawicieli kleru jest obowiązkowa.

Gdybym miał rozstrzygać czy religia ma być w programach nauczania w szkołach, to byłbym przeciw. Ale jeszcze bardziej byłbym przeciw, żeby tę sprawę zostawić do rozstrzygnięcia politykom z Donaldem Tuskiem na czele. Uważam, że o tym powinni decydować najbardziej zainteresowani, czyli rodzice, ponieważ są nie tylko rodzicami, ale i podatnikami, którzy na szkoły łożą. Zatem należy spytać rodziców czy chcą, żeby religia była częścią programu nauczania. Jeśli większość powie tak, to sprawa jest jasna. Jeśli większość powie nie, to moim zdaniem należy rozstrzygnąć czy religia, jako przedmiot poza programem może być nauczana w szkole. W tym wypadku uważam, że wystarczy, żeby około trzydziestu procent rodziców wyraziło zgodę i nauka religii mogłaby być nauczana w szkole poza programem. Do tego potrzebna by była jeszcze opinia dyrekcji szkoły i organu prowadzącego, czyli władz samorządowych.

Zapewne efektem takiego postawienia sprawy byłoby to, że w tej samej gminie byłyby szkoły z nauczaniem religii w programie nauczania i szkoły, w których religii uczono by „po lekcjach” albo wcale. I dobrze. Oczywiście nie udałoby się całkowicie uniknąć emocji, ale pozostałyby one na poziomie gminy i byłoby to w zdecydowanie mniejszym stopniu powodem do ogólnopolskich kampanii politycznych. Mam w tym nawet pewne doświadczenie.

Za pierwszego rządu PiS-u, ówczesny minister oświaty Roman Giertych chciał wprowadzić w szkołach mundurki i w podstawówkach oraz gimnazjach godzinę policyjną dla uczniów. Ministrowi Giertychowi zebrało się wtedy od różnych postępowych środowisk za wstecznictwo i niemal faszyzację oświaty. Osobiście nie miałem pojęcia czy to dobre rozwiązania. Wobec tego poleciłem dyrektorom szkół, żeby przy okazji wywiadówek przeprowadzili wśród rodziców ankietę czy są za czy przeciw propozycjom ministra. Wynik mnie zaskoczył, ponieważ za mundurkami była przytłaczająca większość rodziców, a większość również opowiedziała się za godziną policyjną.

Jak się okazało minister Giertych mógł to wykorzystać, ale się z tego wycofał. Okazał się kolejnym politykiem, który nie myślał o rozwiązaniu określonego problemu, ale o odniesieniu politycznych korzyści. Co szkodziło przekazać w tej sprawie decyzję do uznania rodzicom? I co z tego, że byłyby szkoły, w których mundurki by obowiązywały i takie bez mundurków? Z godziną policyjną byłby większy problem, bo gdyby miała mieć sens, to musiałaby obowiązywać uczniów wszystkich szkół w gminie, ale i ten problem dałoby się rozwiązać, najlepiej zostawiając to do rozstrzygnięcia na szczeblu lokalnym bez wtrącania się rządu i parlamentu.

Przypatrując się rozwojowi wydarzeń politycznych obawiam się, że konflikty światopoglądowe w różnych wymiarach będą coraz ostrzej rozgrywane politycznie. Jedna strona będzie chciała narzucać swój punkt widzenia i przekształcać go w porządek prawny, pomijając przy tym zdanie tych, których ten porządek prawny bezpośrednio dotyczy. Jeśli w przedszkolu czy szkole ma być religia, to niech wypowiedzą się rodzice, a nie partie polityczne.

Jeśli w przedszkolu lub szkole mają być wprowadzeni edukatorzy z LGBT, to niech na to zgodę dadzą rodzice, a nie partie polityczne. Osobiście mogę uważać, że albo religia, albo edukacja LGBT są dobre lub złe dla dzieci, ale muszę w tej mierze uznać pierwszeństwo praw rodziców nawet jeśli ich wybory uznam za niesłuszne. Dodam tylko, że rodzice dla mnie, to matka – kobieta i ojciec – mężczyzna. I tego poglądu też nie zmieniłem i nie zmienię.

Andrzej Szlęzak

 

Redakcja