OpinieJaponia to peryferie

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Nie podzielam najzupełniej, ujawnionej przy okazji wypowiedzi Andrzeja Dudy, powszechnej polskiej fascynacji Japonią. Kraj ten nie jest samodzielnym ośrodkiem cywilizacyjnym, tylko zautonomizowaną przez specyficzne położenie peryferią cywilizacji chińskiej.

Stosunek Japonii wobec Chin jest podobny jak stosunek starożytnej Macedonii wobec Grecji czy stosunek Rosji lub Anglii i USA wobec Europy. Japonia nie tworzy samodzielnej jakości i nigdy nie stanie się stabilnym cywilizacyjnym centrum.

Japońska obecność na arenie międzynarodowej rozpoczęta została przez USA w 1856 r. i zakończona także przez USA w 1945 r. Stany Zjednoczone zarówno więc „otworzyły” jak i później na powrót „zamknęły” Japonię. Działania Japonii były wtórne i odbywały się w ramach wtórnego, bo przeszczepionego z Zachodu, paradygmatu nowoczesnego i imperialistycznego. Do dziś Japonia pozostaje jedynym państwem rasy innej niż biała, które jest członkiem G7. Swoją karierę polityczną rozpoczęła zaś od dołączenia do imperialistycznych państw zachodnich rozgrabiających Azję, czego symbolem był udział kontyngentu japońskiego u boku kontyngentów UK, USA i innych państw imperialistycznych w stłumieniu powstania bokserów w 1899 r.

Japonia w pewnym sensie „zdradziła” więc sprawę Azji i do dziś jest w Azji znienawidzona – nie tylko za zbrodnie II wojny światowej, ale też za datujące się już dużo wcześniej włączenie się w zachodni imperializm i kolonializm.

W odniesieniu do okresu II wojny światowej, choć postępowanie wszystkich państw „faszystowskich” było głupie i strategicznie godne pożałowania, to Japonii wyjątkowo: najpierw zaczęła wojnę z rozpadającymi się Chinami której pomimo tego nie potrafiła wygrać; potem zaatakowała Rosję na jej najdalszych peryferiach i też przegrała; gdy Niemcy zaatakowały Rosję, Japonia z kolei lojalnie przestrzegała traktatu o nieagresji z Moskwą, choć akurat wtedy mogłaby wojnę z Rosją wygrać; nie mogąc pokonać ani Chin ani Rosji, by „zwiększyć” swoje szanse, otworzyła drugi front i zaatakowała co najmniej dziesięciokrotnie od nich silniejsze USA, po to tylko by po kilku początkowych sukcesach przegrywać praktycznie wszystkie starcia. Ot, prawdziwa „polityka kamikadze”, jak określił to jakiś czas temu jeden z publicystów.

Osobiście, uważam że źle się stało, że Niemcy postawiły wówczas na Japonię, która po prostu nie ma historycznego ani geopolitycznego potencjału do przewodzenia Azji. Jako państwo morskie, Japonia od 1856 r. prowadziła politykę będącą funkcją presji Waszyngtonu i do pewnego stopnia Londynu i tak pozostało do dziś. Centrum cywilizacji dalekowschodniej i kontynentalnym ośrodkiem siły są Chiny. Niemcy powinny więc w czasie wojny postawić na sojusz z nacjonalistami chińskimi. Oczywiście, nie zrobiły tego przez swoje rasistowskie uprzedzenia. One też zresztą zdecydowały, że Berlin nawet nie poinformował Tokio o swoim ataku na Rosję i w żaden sposób nie koordynował z Japonią swojej strategii wojennej. O wypaczeniu niemieckiej strategii przez rasizm i antykomunizm napisano już jednak wiele.

Dzisiaj oczywiście również stawianie na Japonię jest nieporozumieniem. Państwo to jest kolonią USA. Tamtejszy militaryzm i rewizjonizm widzi Japonię jako wpisaną w amerykański system Pacyfiku, zwróconą zaś przeciw Chinom i niepodległej Korei. Japonia wykonywała też na polecenie Waszyngtonu agresywne kroki w stosunku do Iraku Husajna i później w stosunku do Iranu.

Wszelka remilitaryzacja Japonii jest więc po prostu wzmożeniem w bloku amerykańsko-demoliberalnym i jego wzmocnieniem. Tokio nie ma w tej dziedzinie pola manewru, bo poza USA i Australią nie ma żadnych sojuszników, a niechęć żywiona wobec Japonii w Azji jest znacznie większa niż nieufność wobec Niemiec w Europie. Japonia pozostanie więc kolonią USA, a przestanie nią być dopiero wtedy, gdy Chiny na tyle urosną w siłę a USA tak bardzo osłabną, że dla Tokio bardziej opłacalne stanie się poddanie się dominacji Pekinu. Żadną „azjatycką Wenecją” ani „azjatycką Holandią” Japonia jednak nie będzie, bo nie ma ku temu potencjału. Może być tylko izolowanym i raczej biernym protektoratem USA lub Chin.

Ze swej strony podziwiam kulturę Japonii. Czytam właśnie w tej chwili „Wprowadzenie do buddyzmu Zen” Suzukiego. Czytałem wcześniej „Hagakure”. Czytałem Kojiki”. Interesuje mnie postać Jukio Misimy. Nie zmienia to faktu, że Japonia to wtórne peryferium cywilizacji azjatyckiej. Egzaltować się nią, to tak jakby egzaltować się na przykład Portugalią.

Ronald Lasecki

 

Redakcja