OpinieW Rzeszowie wygrał Rzeszów

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Od poniedziałku zbierałem się do napisania kilku uwag o wyborach prezydenta Rzeszowa. Zrobiło się z tego ważne wydarzenie w skali ogólnopolskiej. W moim odczuciu nadanie tym wyborom takiego charakteru wypaczało ich sens i zepchnęło na margines rzeczywiście ważny problem, który się z nimi łączy. Skądinąd życzliwi mi ludzie próbowali mnie jakoś wciągnąć w te wybory, ale się nie dałem. Dobrze zrobiłem.

Gdybym miał podsumować te wybory jednym zdaniem, to brzmiałoby ono tak; kandydat z Rzeszowa wygrał z kandydatami spoza Rzeszowa. Wynik wyborów trochę przywrócił sens tych wyborów, czyli były to wybory na prezydenta Rzeszowa, a nie plebiscyt na popularność poszczególnych partii w skali kraju, co partie parlamentarne chciały zrobić. Wygląda na to, że dobrze rozumiał to zwycięzca tych wyborów. Potwierdza to krążąca po Rzeszowie informacja, że w wieczór wyborczy prezydent – elekt nie dopuścił do wystąpienia lidera Platformy Obywatelskiej, który pewnie chciał partyjnie wykorzystać wynik wyborów. Nie zrozumieli tego przegrani, którzy postawili na przebijanie się partyjnymi szyldami, a nie lokalnymi politykami. Mam na myśli PiS i Konfederację. Przy tym wyszła różnica w rozumieniu lub braku rozumienia czym różni się samorząd od polityki ogólnopolskiej na szczeblu partii politycznych i parlamentu.

PiS rozegrał tę sprawę skrajnie nieudolnie. Po raz kolejny okazało się, że liderzy tej partii z Jarosławem Kaczyńskim na czele nie rozumieją samorządu i są jego wrogami. Wydawało się im, że wystarczy partyjno – rządowe wsparcie w tym obietnice przypływu wielkich pieniędzy, ale i aluzje, że jak nie wygra kandydat PiS-u, to Rzeszów nie dostanie grosza. To miała być siła wręcz miażdżąca konkurencję. Nie pomogło. Rzeszowianie nie dali się uwieść, a z drugiej strony nie wystraszyli się. PiS przegrał w rozmiarach kompromitujących, bo za takie należy uznać przegraną już w pierwszej turze. Z resztą PiS popełnił błąd już na początku. Otóż komisarzem na miejsce ustępującego prezydenta powinien zostać przyszły kandydat – kandydatka na prezydenta tym bardziej, jeśli miała to być osoba nie z Rzeszowa. Niechby komisarz – kandydat pobył na tym stanowisku z pół roku. Niechby przy pomocy dużych pieniędzy od rządu pokazał, że potrafi dobrze rządzić. Niechby rzeszowianie uznali go choć trochę za swojego. To mogło dać realną szansę nawet na wygraną. Niczego takiego nie zrobiono. Ktoś słabo nadstawiał ucha, jak źle w Rzeszowie przyjęto fakt, iż kosztem kandydatów z tego miasta do parlamentu weszło kilku „spadochroniarzy”. Przyjęto to jako upokorzenie dla Rzeszowa i regionu. Część partii politycznych powtórzyła ten sam zabieg w przyśpieszonych wyborach prezydenta Rzeszowa. W odróżnieniu od liderów partyjnych większość rzeszowian drugi raz takiego rozwiązania nie zaakceptowała. I w tym również widać brak zrozumienia specyfiki samorządu.

W inny sposób tych wyborów nie zrozumieli liderzy Konfederacji. Było oczywiste, że póki co nie mają kandydata z szansami choćby na wejście do drugiej tury. W tej sytuacji były dwa wyjścia. Pierwsze, gorsze, czyli wykorzystanie wyborów do promowania partyjnego szyldu i co najmniej potwierdzenia swoich notowań wśród mieszkańców Rzeszowa. Wydawało się, że do tego wystarczy dynamiczna osobowość posła Grzegorza Brauna. Kampania jakby potwierdzała, że to słuszna koncepcja. Notowania kandydata Konfederacji sięgały czternastu procent.

Drugie, lepsze wyjście, to wystawienie kandydata z Rzeszowa, który przez te wybory zbuduje sobie pozycję polityczną i społeczną, a tym samym stanie się punktem oparcia dla budowy sprawnych struktur w Rzeszowie i jednocześnie kampania będzie okazją do zaprezentowania się choć kilku kandydatom na przyszłych radnych samorządów różnych szczebli. Spotkania z wyborcami na osiedlach było do tego świetną okazją. Sam podpowiadałem takie działanie politykom Konfederacji z lokalnego i centralnego szczebla. Już wiadomo, które wyjście wybrano i wiadomo jaki efekt przyniosło. Jeśli Konfederacja nie straciła, jak PiS, to na pewno niczego nie zyskała. Brak zrozumienia specyfiki samorządu sprawił, ze stracono rzadką okazję do zbudowania czegoś trwałego, co przynosiłoby polityczne korzyści w wymiarze lokalnym. Wybrano doraźne, efektowne działanie, które okazało się robieniem wrażenia, a nie tworzeniem faktów.

Te wybory były również straconą okazją do poruszenia fundamentalnego problemu. PiS zmierza w zasadzie do likwidacji samorządów. Po kolei upaństwawia co od zawsze było samodzielne i samorządowe. W zasadzie upaństwowiono Koła Gospodyń Wiejskich. Podobny los czeka Ochotnicze Straże Pożarne. Kolejne zmiany w podatkach i strukturze finansów państwa odbierają samorządom pieniądze, robiąc z nich petentów wiszących u rządowej klamki. Dochodzi do tego upartyjnienie samorządów, co jaskrawo widać w podziale tych pieniędzy przez rząd. Dostają przede wszystkim ci z PiS-u. Te wynaturzenia widać również w sytuacji Rzeszowa. Niestety, o tym w kampanii w Rzeszowie prawie wcale nie mówili kandydaci ani partyjni liderzy czy parlamentarzyści, którzy przyjeżdżali wspierać tych kandydatów. Miało to swój karykaturalny wyraz, gdy ci polityczni liderzy mylili Rzeszów a to z Wrocławiem, a to ze Szczecinem. I jak tu się ma chcieć o tej nędzy pisać. Kto to rozumie? Kogo to obchodzi?

Andrzej Szlęzak

 

Redakcja