ŚwiatBliski koniec wojny o Nord Stream 2

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

Polskie media powtórzyły zachodnie opinie, że prezydent Biden poddał się w sprawie Nord Stream 2 i nie będzie już rozszerzał sankcji względem firm zaangażowanych w realizację tego projektu.

Portal Eurointelligence, zajmujący się wywiadem gospodarczym, ocenia, że administracja waszyngtońska ustąpiła Niemcom w tej jak też i w innych sprawach, tak że obecny stan gry miedzy tymi państwami należy ocenić jako 3:0 dla Niemiec.

Oznacza to, że najpewniej rurociąg zostanie dokończony i włączony do eksploatacji. Cały czas był za tym rząd niemiecki, powstrzymywany, po tej pory, dość skutecznie przez prezydenta Trumpa. Wraz z końcem jego kadencji ta przeszkoda została zniesiona i obecnie nic już chyba mu nie zagrozi, ani nie opóźni. Wywiad ukraiński ocenia, że ukończenie Nord Stream 2 nastąpi jeszcze przed dniem 12 czerwca tego roku. Jeśli tak się stanie, to można uznać, że także Polska tocząca, na przestrzeni ponad dwudziestu lat, wojnę z rosyjskim gazem, może uważać się za pokonaną. Ta wojna, toczona głównie w interesie Ukrainy, ale także i innych państw tzw. Międzymorza, byłaby przegrana.

Teraz można się zastanowić, czy ta uporczywa wojna różnych polskich rządów była prowadzona właściwie. Sytuacja wyjściowa, określona przez międzynarodową umowę z roku 1994, to było uzgodnienie budowy przebiegającego przez Polskę rurociągu Jamał, gdzie był też zapis, że zaraz po ukończeniu budowy pierwszej nitki, miała być budowana druga nitka – Jamał II. Do wybudowania tej drugiej nitki nigdy nie doszło, gdyż już rząd AWS Jerzego Buzka stracił zainteresowanie tym przedsięwzięciem, twierdząc, że należy dążyć do tzw. dywersyfikacji dostaw gazu. Gdy rząd polski ostatecznie zrezygnował z budowy drugiej nitki rurociągu jamalskiego, wówczas Rosja postanowiła budować, przebiegający po dnie Bałtyku, rurociąg Nord Stream.

Polskie władze cały czas usiłowały sprzeciwiać się realizacji tego projektu, używając wszelkich możliwych argumentów, nie unikając także historyczno-emocjonalnych, jak przyrównanie Nord Stream do paktu Ribbentrop – Mołotow przez ministra Radka Sikorskiego. Wszystko to nie dało żadnego efektu i ostatecznie rurociąg powstał, a stało się to dlatego, że zgodę na jego budowę wyraziły też: Szwecja, Finlandia i Dania. Nie jest zatem prawdą, że to tylko Rosja i Niemcy były zaangażowane w realizację, ale także wymienione kraje skandynawskie zlekceważyły racje i interesy strony polskiej i ukraińskiej. Powinno to być źródłem refleksji dla polskich polityków, jednak nie wyciągnęli oni z tego żadnych wniosków i sytuacja powtórzyła się przy budowie rurociągu Nord Stream 2.

Pamiętać też należy, że te rurociągi uderzają głównie w pozycję Ukrainy, jako głównego kraju, przez który dotąd odbywał się tranzyt rosyjskiego gazu do Europy. Według szacunków, ten tranzyt był źródłem poważnych wpływów do ukraińskiego budżetu, szacowanych na 2-3 miliardy dolarów, co jest kwotą porównywalną z całymi ukraińskimi wydatkami na obronę, realizowanymi także podczas konfliktu z Rosją.

Mamy tu zatem absurdalną sytuację, gdy kraj, z którym Ukrainy toczy wojnę, jednocześnie dostarcza Ukrainie środków na jej prowadzenie, a obie strony dość intensywnie handlują, także materiałami mającymi znaczenie militarne. Po wybudowaniu NS2 Ukraina straci możliwości oddziaływania na Rosję, gdyż nie będzie mogła grozić przerwaniem tego tranzytu, co do tej pory samo w sobie powstrzymywało Rosję przed radykalnymi posunięciami względem Ukrainy. Na dodatek, podobny system gazociągów Rosja wybudowała pod Morzem Czarnym, co łącznie z rurociągami bałtyckimi oznaczać będzie realizację tzw. koncepcji ronda, czyli omijania Polski, i innych krajów Międzymorza, w realizacji tranzytu na osi Wschód-Zachód.

Taka sytuacja powoduje też niestety spadek politycznego znaczenia i prestiżu Polski w krajach sąsiednich. Przez długi czas polskie władze usiłowały funkcjonować jako „adwokat Ukrainy”, który miałby wprowadzić to państwo do NATO i UE. Polscy politycy zachowywali się tutaj jak świeży członek klubu, który wyraźnie przeceniając swój status i możliwości, uznał, że może także i innych, tutaj Ukrainę, uczynić członkiem tego klubu.

Okazało się to zupełnie nierealne i polskie wysiłki by wprowadzić Ukrainę do NATO, jak też do UE, spełzły na niczym, gdyż starzy członkowie klubu, jak Niemcy, odrzucili polskie starania. Ukraina musiała, wobec tego, skonstatować, że tego rodzaju „adwokat” jak Polska jest mało skuteczny i nie należy go dalej używać do załatwiania swoich spraw. Na dodatek w Polsce coraz bardziej zaczęto zauważać wprowadzanie banderowskich treści do życia publicznego na Ukrainie, co wywołało reakcję i kryzys we wzajemnych stosunkach. Stad też, Polska nie funkcjonuje w formacie normandzkim, ani nie uczestniczy w rokowaniach w Mińsku dotyczących spraw ukraińskich. W tym szerokim kontekście, sprawa Nord Stream jawi się jako jeszcze jeden element nieskutecznej polskiej polityki wschodniej.

Czy można było tego uniknąć? Zapewne sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybyśmy od razu, po wybudowaniu pierwszej nitki Jamału, przystąpili, zgodnie z umową, do budowy drugiej nitki. Wtedy to my mielibyśmy wpływy za tranzyt, jak też bylibyśmy ważnym krajem dla kontrahentów po obu stronach naszej granicy. Ale to wymagałoby, od początku, realizowania innej koncepcji, czyli pomostu miedzy Wschodem i Zachodem, a nie bariery.

Taka rola dla Polski, jako elementu odgradzającego Wschód od Zachodu, była Polsce wyznaczana przez innych wielokrotnie w historii. To zaczęło się chyba od francuskiej koncepcji, jeszcze XVIII – wiecznej, „Barriere de l’Est” – bariery wschodniej, który to pomysł Francja usiłowała realizować wspierając Konfederację Barską. Skończyło się to pierwszym rozbiorem Polski. Potem to się powtarzało wielokrotnie, kiedy to Polska miała być kordonem sanitarnym, który Clemenceau nazwał wprost drutem kolczastym (fil de fer barbelé), elementem niemieckiej Mitteleuropy, amerykańskiej koncepcji drutu-potykacza (tripware), bądź też, jak to określił obrazowo był polski minister spraw zagranicznych, miny przeciwpancernej na drodze rosyjskich czołgów do Berlina. Sami także potrafiliśmy kiedyś generować podobnie absurdalne pomysły w rodzaju winkelriedyzmu, czy prometeizmu.

Dla w miarę normalnych Polaków, żadna z takich ról nie powinna być satysfakcjonująca, ale jednocześnie za mało czynimy by wypracować pozytywny program. Być może nasze dotychczasowe elity są tak sparaliżowane wybranymi historycznymi doświadczeniami, że nie są w stanie realnie myśleć i wyobrazić sobie innej roli Polski.

Stanisław Lewicki

fot. Wikipedia Commons

 

Redakcja