W powszechnym wyobrażeniu europejskie średniowiecze, czyli dziesięć wieków dziejów naszego kontynentu, był to czas ponury, mroczny, z żyjącymi w nędzy i ciemnocie ludźmi, zapatrzony wyłącznie w życie wieczne i przez to nieustannie się modlących, a jeszcze częściej pokutujących, choć możliwości popełniania wszelakich grzechów mieli na pewno mniej niż ich współcześni potomkowie. Prawda jest jednak zupełnie inna.
Ten smutny obraz przekazali nam żyjący w XV wieku pierwsi prekursorzy renesansu, a co interesujące nawet nie kłamali, co zresztą intelektualistom zdarza się częściej niż prostym i ciężko pracującym ludziom, którzy po prostu mają i zawsze mieli mniej czasu. Oni widzieli lub też z opowiadań starszych członków społeczeństwa słyszeli o „jesieni średniowiecza”. A okres II połowy XIV i pierwszych dekad XV wieku faktycznie do wesołych nie należał z jednego, ale za to dość istotnego powodu. Przyczyna tego stanu dusz, ciał i umysłów, leżała bowiem w pandemii „czarnej śmierci”, która w latach 1348-1350 (jak też nieco wcześniej i nieco później), czyli zaledwie trzy-cztery pokolenia (a wtedy przekazy ustne i związana z nimi tradycja mogą funkcjonować poprzez opowieści w zimowe wieczory dziadków i rodziców) przed nadejściem nowej i już nowożytnej epoki. Podobnie jak w przypadku covida, owa zaraza dżumy przywędrowała do Europy z Azji, a w zaledwie kilka lat zabiła około połowę Europejczyków, którzy traumę owej tragedii nosili w sercach jeszcze dobre sto lat.
Czy teraz też nas to czeka, czy też szybciej wrócimy do jakiejkolwiek równowagi? Nie wiem, ale wiem za to, że przed tą tragedią średniowieczna Europa była radosna, a jej mieszkańcy w szałach karnawałów i licznych świąt optymistycznie patrzyli w przyszłość. Niech dowodem na to będzie uśmiech Regelindy, córki Bolesława Chrobrego i żony margrabiego Miśni Hermana, uwieczniony na jej gotyckim wizerunku, zdobiącym wspaniałą katedrę w Naumburgu.
prof. Olaf Bergmann