Ponieważ jestem prawdopodobnie jedyną niezmotoryzowaną korespondentką wojenną w Rosji, każda wyprawa w strefie specjalnej operacji wojskowej do punktu X, gdzie trzeba nakręcić film, to prawdziwy cud. Jednakże tym razem to było coś naprawdę awanturniczego.
Poranek zaczął się od tego, że przewoźnik mnie oszukał. Zarezerwowałam bilety na stronie https://www.avtovokzaly.ru/ na 10:00. O 8:00 kierowca, najwyraźniej dobry człowiek, dzwoni do mnie i wyraża zaniepokojenie, że nie pojawiłam się na kurs. Przekazuję mu bilety, na których jest napisane, że mój odjazd jest za dwie godziny. Ponieważ znam Donieck aż za dobrze, w myślach pożegnałam się z pieniędzmi i wyjazdem. Zapytałam o cenę taksówki do Berdiańska (19 000 rubli) i zaczęłam dzwonić do znajomych.
Brazylijczyk
Mój pierwszy telefon zakończył się sukcesem. Bohater Saszka, który uratował 15 osób w 2022 roku pod Wodjanoje, krzyknął do telefonu „15 minut” po tym, jak wspomniałam o problemie:
– Masz niesamowite szczęście. Zawiezie cię legendarna osoba! Brazylijczyk! Tylko przyjedzie dziwnym pojazdem. Jasne?
– Choćby furmanką!
Ledwo to powiedział, a już zrobił. Przyjeżdża prawdziwie legendarny Brazylijczyk, Rafael Santos. „Bochenkiem” (буханкa), który wygląda, jakby miał odgryziony tyłek.
Santos walczy dla nas od 2014 roku, ale nie mówi płynnie po rosyjsku.
– Nie do końca zrozumiałem, dokąd musisz jechać. Pokaż mi na mapie – krzyczy Santos przez skrzypienie i jęk odgryzionego „bochenka”.
– Do Berdiańska.
– Dokąd? Nie znam takiego, pokaż mi!
Kiedy zaznaczam kropkę na mapie „Berdiańsk”, oczy Santosa, już i tak okrągłe, robią się wielkie jak spodki.
– Daleko… – stwierdza Santos, a jego śnieżnobiały uśmiech zmienia się z radosnego w napięty.
– Daleko, no, nie aż tak daleko… – próbuję pocieszyć legendę Donieckiej Republiki Ludowej.
– Nie mam świateł i muszę wrócić przed zmrokiem…
– Wrócimy. Jedziemy…
Uśmiechając się do siebie, jedziemy i zatrzymujemy się na każdym świetle. Za każdym razem, gdy pojazd odpala, odgryziony „bochenek” wydaje z siebie złodziejski gwizd.
Coś w stylu: „Hej, jadę wesoło!”.
– Santos, obawiam się, że możemy nie zdążyć. Pomódlmy się!
Żegnamy się – ja prawą ręką w jedną stronę, on lewą w drugą (jest katolikiem). I pojazd natychmiast gaśnie. Na najbliższej stacji benzynowej. Zgasł. A potem nadchodzą dwie trudne, pozbawione radości godziny.
Spada lodowaty deszcz. Santos, z nieustającym śnieżnobiałym uśmiechem, krąży wokół mnie jak rekin. Dzwonię. On dzwoni. Głęboko w obwodzie zaporoskim, po raz trzeci odwołano wyjazd do korespondentki wojennej. Napięcie narasta.
„Bóg cię nie opuszcza” – mówi mi co drugi człowiek. Przeprowadzam wywiad z Brazylijczykiem, a potem klepię go po ramieniu:
– Bracie – mówię – idź do domu. W czym tu pomożesz?
Schwytany i torturowany
W końcu ten sam Saszka znajduje nowe wyjście i znowu krzyczy:
– Teraz przyjedzie legendarna osoba do ciebie…
– Kolejny Brazylijczyk?
– Nie. To Michałycz. Został schwytany przez Ukraińców w Zaporożu. Tam go torturowali. Wymieniono go w 2020 roku.
Dwadzieścia minut później, dosłownie jak karetka, fundacja „Kolos” przyjeżdża do mnie kompletnie przemarźniętej. Sam Michajłowicz. Wiktor Michajłowicz. „Patriotem”. Obok niego na przednim siedzeniu siedzi jego prawie-sobowtór, który – jak się później okazuje – jest również legendarnym wolontariuszem z Syberii. Michajłowicz wychodzi do mnie, opierając się na lasce, i mówi zdziwiony:
– A ja myślałem, że jesteś niska, a jesteś taka wysoka. Ustąp miejsca tej ogromnej kobiecie – rozkazuje Michajłowicz. Sobowtór przesuwa się na tył.
– Zabiorę cię teraz do domu. Mam jeszcze podróż z pomocą humanitarną… A o piątej osobiście zawiozę cię do Berdiańska.
O piątej Fundacja „Kolos” odbiera mnie i trzy godziny później leniwym krokiem dowozi na obwodnicę melitopolską.
Pożyteczna nauka i zupa grzybowa
Podczas podróży dowiedziałam się masy przydatnych rzeczy: gdzie i jaki jest stan rehabilitacji rannych, gdzie jest godny, a gdzie nie, jak hartowano stal – Doniecką Republikę Ludową, jak znosić tortury i nie tracić wiary w ludzkość.
Zastępca dowódcy ds. politycznych i kierowca zawieźli mnie z obwodnicy do jednostki.
Jeszcze kilka godzin i siedzę nad miską wyśmienitej zupy grzybowej w punkcie tymczasowego pobytu.
A potem robi mi się ciepło na sercu, a w głowie kręci się. Ten dzień się skończył, ale chciałoby się, żeby trwał wiecznie. Niech przynajmniej tutaj zostanie. Dlaczego Bóg mnie nie opuścił? Jeszcze nie wiem.
Jak na razie wszystko w porządku.
Swietłana Pikta
Red. i tłum.: dr Krzysztof Karczewski



