PolskaRecenzjeDlaczego Polacy wymierają?

Redakcja3 minuty temu
Wspomoz Fundacje

„Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt, los ich jest jeden: jaka śmierć jednego taka śmierć drugiego i oddech życia ten sam”                                                                           

Kohelet

Wyzwania dla płodności zwierząt w ogrodach zoologicznych: Wpływ niewoli: Zwierzęta urodzone w niewoli często wykazują mniejszy sukces reprodukcyjny w porównaniu z dzikimi odpowiednikami, a długie okresy bez rozrodu mogą powodować negatywne zmiany w płodności. Czynniki środowiskowe: czynniki takie jak niewłaściwe cykle świetlne, niewystarczająca liczebność stada i nadmierne kondycjonowanie negatywnie wpływają na płodność. Problemy behawioralne i społeczne: niezgodność par i ograniczenia społeczne mogą uniemożliwiać naturalne krycie i rozród, nawet gdy zwierzęta są zdrowe. Starzenie się rozrodcze: Długotrwałe okresy nierozrodcze mogą prowadzić do asymetrycznego starzenia się rozrodczego, obniżonej płodności i krótszego okresu życia rozrodczego, szczególnie u samic niektórych gatunków, takich jak słonie i nosorożce”

Sztuczna inteligencja pytana o płodność zwierząt w zoo.

Ulice w centrach wielkich miast, a przede wszystkim wnętrza galerii handlowych, są nadal pełne ludzi i poza kolorem skóry pozornie niewiele się zmienia. A jednak, kiedy odwiedzam miejsca mojego dzieciństwa w średniej wielkości mieście i wędruję także wyobraźnią po dawnych dobrych czasach, wtedy widzę, że zmieniło się praktycznie wszystko. Klepiska zamieniły się w zadbane trawniki, przedepty to dzisiaj alejki wyłożone kostką bauma, domy zadbane, nowe tynki obłożone styropianem, ogrody pełne tuj, drewniane płotki zamienione w solidne ogrodzenia, wszędzie parkują dobre i duże samochody. To wszystko normalny efekt braku wojny i kolejnych dekad pracy. Niepokoi zamknięcie huty, kopalni i innych zakładów przemysłowych, ale powietrze jest lepszej jakości, choć emeryci znowu żyją w niedogrzanych domach.

Jednak największa i najważniejsza zmiana polega na czymś innym. Tam gdzie każdy kawałek trawnika czy częściej klepiska, nie mówiąc o nielicznych wtedy asfaltowych boiskach o dostęp do których staczaliśmy regularne walki, pełen był dzieci i młodzieży, gdzie było mnóstwo krzyków, śmiechów, obdartych kolan, a czasem bójek. Tam na ławkach siedzą dzisiaj starsi ludzie, bardzo często o kulach, z balkonikami, ci zdrowsi dzielnie chodzą z kijkami, czasem jakaś para, dużo ludzi z psami, gdzieniegdzie nowoczesny orlik z nawierzchnią o której mogliśmy marzyć, po którym rzucając co pewien czas piłkę do kosza leniwie porusza się niewielu, często otyłych nastolatków, my od razu wybieraliśmy składy i graliśmy w nogę do utraty tchu. A wszyscy wpatrzeni w trzymane przed oczami ekraniki smartfonów, często ze słuchawkami na uszach.

To tylko jeden z wielu obrazków w świecie, gdzie jak grzyby po deszczu rosną domy tzw. spokojnej starości, a zawód pielęgniarki staje się najbardziej przyszłościowym i zarazem coraz mniej pociągającym estetycznie. To obraz kryzysu, który przypomina sytuację z baśni o krainach dotkniętych smutkiem i apatią, jakie ogarniają jej mieszkańców pod wpływem uroku rzuconego przez złą wróżkę. Ten urok najczęściej próbuje się przełożyć na język społecznej rzeczywistości jako spadek dzietności, ale mieści się pod tym pojęciem kryzys całej cywilizacji. Jak bardzo ogniskuje on niemal każdą dziedzinę naszego życia pokazuje wydana niedawno książka autorstwa Mateusza Łakomego „Demografia jest przyszłością. Czy Polska ma szansę odwrócić negatywne trendy.” Znakomitym uzupełnieniem jest przygotowany przez Łukasza Korzeniowskiego film pod tytułem „Polska umiera. Bez dzieci, bez jutra.” (opublikowany na portalu PCh24TV – Polonia Christiana. https://www.youtube.com/watch?v=AFc_r8qNYvc)

Książka M. Łakomego to wieloaspektowa analiza problemu pełna konkretnych danych liczbowych, tabel, wykresów, ale także pogłębionej refleksji i co ważne; szukająca dróg wyjścia z kryzysu.

Ciekawie nakreślony we wstępie jest syntetyczny obraz problemów, ale i zmian geopolitycznych jakie niosą za sobą obecne trendy demograficzne. W Polsce będzie to spiralne obniżenie poziomu i jakości życia, przy potencjalnych gigantycznych konfliktach społecznych między pokoleniami. Bardzo ważne zmiany zajdą także w geopolityce, bo gdyby obecne trendy się utrzymały, to USA osiągnęłyby w 2100 r. liczbę 330 mln ludności, podczas gdy ludność Chin zmniejszyłaby się w tym samym czasie do 490 mln, w dodatku Amerykanie byliby w takim scenariuszu wyraźnie młodsi.

Przyczyny spadku dzietności można podzielić na ekonomiczne i kulturowe, ale ważne są także uwarunkowania technologiczne oraz medyczne i psychologiczne. Ich powiązania to często korelacje tak mocno splątane, że nie można jednoznacznie określić co jest przyczyną, a co skutkiem. Pośród przyczyn ekonomicznych na czoło wybijają się zgodnie z powszechnym odczuciem kwestie zatrudnienia, zarobków i mieszkania. Dane pokazują, że istota problemów często różni się od tego co najmocniej przebija się w mediach i w wypowiedziach polityków. Tak jest z obszarem umów o pracę, gdzie największym problemem nie są tzw. umowy śmieciowe (jedynie 2% ogółu) oraz fikcyjne samozatrudnienie, ale przede wszystkim umowy na czas określony – około 50% wśród zatrudnionych przed 24 rokiem życia, dla przykładu w Czechach jest to niewiele ponad 20%. Jesteśmy także na szarym końcu jeśli chodzi o odsetek młodych dorosłych (do 39 lat) przechodzących z umowy na czas określony na nieokreślony – w Polsce kilka %, w Danii ponad 30%, na Węgrzech ponad 20%. Na to zjawisko skarżą się najbardziej polscy pracownicy. Wiele młodych kobiet w ogóle nie jest zatrudnionych, w efekcie czego przy obecnych regulacjach w wypadku macierzyństwa w najlepszym z punktu widzenia biologii wieku nie przysługuje im większość ustawowej pomocy. Z kolei po urodzeniu dziecka najbardziej preferowaną formą byłaby dla nich stabilna praca w niepełnym wymiarze godzin, ale Polska niekorzystnie odstaje w tym obszarze od średniej europejskiej i trudno jest znaleźć zatrudnienie w takiej formie.

Ważnym czynnikiem mającym wpływ na demografię są zarobki i pozytywna korelacja pomiędzy ich wysokością, a dzietnością jest wyraźna. Nasuwa się pytanie o wpływ na dzietność imigracji zarobkowej, która pozytywnie wpływa na zyski przedsiębiorców, ale pośrednio zniechęca do posiadania dzieci polskich pracowników, także poprzez obniżenie ogólnego poczucia bezpieczeństwa.

Kolejny ekonomiczny czynnik wpływający na dzietność to warunki mieszkaniowe. Jak pisze M. Łakomy „Skłonność kobiet do urodzenia pierwszego dziecka jest o około 18% wyższa w przypadku ich zamieszkiwania we własnym mieszkaniu niż zamieszkiwania u rodziców bądź teściów, jest też wyższa niż w mieszkaniu wynajmowanym.” Częścią tego samego problemu jest wielkość mieszkań, co ma znaczenie także przy podejmowaniu decyzji o urodzeniu kolejnych dzieci. 45% Polaków w wieku 35 – 44 lat deklaruje niedostateczną liczbę pokoi pod względem preferencji ilości dzieci. To znaczy chcieliby mieć kolejnych potomków, ale za małe mieszkania ich przed tym powstrzymują. Co ciekawe 32% Polaków chciałoby żyć w wielopokoleniowej rodzinie składającej się z dziadków, rodziców i dzieci. W tym kontekście w badaniach (znowu wbrew medialnej wrzawie) uderza małe znaczenie dostępności żłobków – dla Polaków jest ona o wiele mniej istotna niż możliwość innych form pomocy, w tym wsparcia ze strony dziadków. Polki wolałyby przy wsparciu rodziny same opiekować się najmłodszymi. Jednocześnie „w miastach będących stolicami województwa przeciętna powierzchnia użytkowa mieszkania oddanego do użytkowania w ostatnich 20 latach spadła z nieco ponad 90 m2 do blisko 60 m2”. Inaczej mówiąc nie tylko brakuje dostępnych i gwarantujących poczucie stabilizacji mieszkań, ale te które są budowane, nie przystają do oczekiwań młodych ludzi pragnących założyć rodzinę i mieć więcej dzieci. Pasują one do świata osób samotnych, do małych rodzin i potrzeb deweloperów budujących dla inwestorów szukających lokaty kapitału. Inaczej kształtuje się sytuacja w obszarze budownictwa indywidualnego „ponieważ średnia powierzchnia mieszkań oddawanych do użytku przez ten typ inwestora przekracza 141 m2”.

Jednak często są to inwestycje skromniejsze np. dobudowane piętra czy przybudówki w domach rodziców. Autor nie wspomina przy tym o wykluczeniu transportowym na polskiej prowincji, ani o nowych regulacjach dotyczących zagospodarowania przestrzennego, które utrudniają czy wręcz uniemożliwiają budowanie domów w mniejszych miastach czy na wsiach, z czym współgrają coraz surowsze przepisy wynikające z ideologii klimatyzmu. Tymczasem badania w Finlandii jednoznacznie odnotowują „największą dzietność  (…) wśród mieszkających w domach jednorodzinnych, a najmniejszą wśród mieszkańców apartamentowców.” W Polsce przekłada się to na znacznie większą dzietność w małych miejscowościach niż w wielkich miastach.

Dużą przeszkodą dla posiadania dzieci w Europie, która w Polsce rozrosła się do wyjątkowych rozmiarów jest mijanie się płci zarówno pod względem wykształcenia jak i geografii. Zjawisko to polega na tym, że mamy w Polsce wyjątkowo duży jak na Europę odsetek kobiet z wyższym wykształceniem głównie humanistycznym i wyjątkowo dużą lukę w ilości kobiet i mężczyzn z dyplomem uczelni wyższej. Wynosi ona w Polsce około 20%, (50% kobiet i 30% mężczyzn) podczas gdy  średnia europejska to 11%. Jest to spowodowane naturą systemu edukacji, który preferuje umiejętności czytania, w której polskie dziewczynki mają znacząco lepsze wyniki od chłopców – różnica jest największa w Europie, a na najwyższym etapie system oferuje nieproporcjonalnie małą do potrzeb ilość miejsc na uczelniach technicznych na rzecz kierunków humanistycznych. Pytanie jakie się nasuwa w sposób oczywisty dotyczy tego czy tak duża różnica w osiągnięciach w dziedzinie czytania czy szerzej języka pomiędzy polskimi chłopcami i dziewczynkami nie wynika z feminizacji zawodu nauczyciela? A to z kolei czy nie jest powodowane tym, że jest to jeden z niewielu zawodów, jaki pozwala zaspokoić polskim matkom potrzebę stabilnej pracy na część etatu (czego faktycznym ekwiwalentem jest niskie pensum)? Uczelnie wszelkich typów mieszczą się na ogół w dużych miastach i to do nich emigrują z prowincji polskie maturzystki.

Obecnie na 100 absolwentów przypada już 171 absolwentek. „W związku z tym powstaje w największych miastach i gminach je okalających znaczna liczebna przewaga młodych kobiet z wyższym wykształceniem w wieku tworzenia związków, nad mężczyznami w tym wieku z wyższym wykształceniem, a w pozostałej części kraju przewaga młodych mężczyzn z wykształceniem średnim i zawodowym.” W Warszawie nadwyżka młodych kobiet w wieku 20- 40 lat wynosi 10%, podczas gdy w powiecie lipskim nadwyżka mężczyzn to 20%. W połączeniu z dążeniem kobiet do homo a nawet hipergamii jest to w Polsce jedna z największych barier w tworzeniu związków. Liczba młodych dorosłych w wieku od 21 do 39 lat, którzy nie są w żadnym związku to 40% ogółu tej populacji. To najbardziej zadziwiająca liczba w całej książce, a dla młodych ludzi, do których się odnosi, oznacza najczęściej bezdzietność.

Osobną, ale powiązaną z uwarunkowaniami ekonomiczno społecznymi grupę przyczyn obniżania się dzietności stanowią względy zdrowotne i biologiczne. Coraz późniejsze decyzje o urodzeniu pierwszego dziecka (w 2000 r. – 24,2 lata, w 2022 r. – 28,9 lat) wynikające z przyczyn ekonomiczno – społecznych oznaczają w momecie jej podejmowania gorszy stan zdrowia, a w konsekwencji mniej pozytywnych decyzji o pierwszym, a przede wszystkim o kolejnych urodzinach, gdyż ocena własnego stanu zdrowia po przekroczeniu 30 lat wyraźnie się pogarsza. Szokującym fenomenem jest w tym obszarze liczba porodów dokonywanych w Polsce za pomocą cesarskiego cięcia bez wskazań medycznych do tak poważnego zabiegu. Polska jest w tej dziedzinie na zdecydowanie niechlubnym pierwszym miejscu wśród europejskich członków OECD i odsetek tak dokonywanych porodów wynosi u nas 45%, podczas gdy np. w Holandii, Izraelu, Norwegii jest to 15% i taki właśnie jest wskaźnik uzasadniony wskazaniami medycznymi.

Ponieważ porody przez cesarskie cięcia nie mogą być stosowane zbyt dużą ilość razy M. Łakomy pisze: „Można wobec tego szacować, że tylko z powodu wykonywania cesarskiego cięcia bez wskazań medycznych rocznie może być utraconych nawet 30-35% urodzeń trzecich i dalszych, co oznaczałoby utratę dodatkowych 21-25 tyś urodzeń, czyli około 6-8% wszystkich urodzeń.” Być może jest to spowodowane medialną narracją negatywnie przedstawiającą poziom opieki na oddziałach położniczych. Niezwykle wymowne są w tym kontekście różnice oceny opieki okołoporodowej u rodziców już urodzonych dzieci, które w skali od 1 do 5 są wyraźnie powyżej 4, a wyobrażeniami tych Polaków, którzy deklarują, że nie chcą mieć dzieci lub chcą mieć tylko jedno dziecko i tłumaczą to złą opieką okołoporodową, bo „blisko ? młodych (18-24 lata) bezdzietnych Polek słyszało opisy porodu jako traumatycznego przeżycia”.

Odwlekanie decyzji o urodzeniu pierwszego dziecka łączy się też z wiarą w niezawodność procedury in vitro, która po pierwsze nie jest niezawodna, po drugie jej skuteczność także spada z wiekiem. Autor nie ocenia tutaj postawy środowiska medycznego, ale pytanie o taką ocenę i brak uzasadnienia dla wykonywania niepotrzebnych i w dalszej perspektywie źle wpływających na płodność zabiegów nasuwa się w sposób oczywisty. Naciski Big Pharmy, propaganda i chęć zysku mają także odbicie w stanie wiedzy na temat antykoncepcji, o tej hormonalnej i nieobojętnej dla zdrowia wie 91%, o metodach naturalnych 25%.

I wreszcie być może kluczowy i budzący najmniej wątpliwości jeżeli chodzi o korelację z dzietnością obszar to szeroko rozumiana kultura i religijność. Tu statystyki nie pozostawiają wątpliwości, że dzietności sprzyja zarówno wysoki kapitał społeczny jak i życie zgodne z zasadami religii katolickiej. Jest to zależność wielostopniowa. Religijność sprzyja tworzeniu stałych związków i zawieraniu małżeństw, które z kolei mają same w sobie korzystny wpływ na dzietność, odwrotna zależność dotyczy konkubinatów i pożycia oraz urodzenia pierwszego dziecka przed ślubem, które korelują z mniejszą trwałością związków i w kolejnym etapie z mniejszą dzietnością. Z kolei dzieci urodzone w konkubinatach nie tylko, że mają mniej rodzeństwa, ale same nie zakładają związków (75%) i nie chcą mieć tyle dzieci co ich rówieśnicy urodzeni i wychowani w rodzinach gdzie rodzice byli małżeństwem praktykujących katolików. Praktykujący katolicy mają średnio niemal dwoje dzieci, niepraktykujący wierzący około 1,7, a bezwyznaniowi 1 dziecko na parę. W tym kontekście szczególnie niepokojący jest gwałtowny spadek religijności: wśród dorosłych blisko 90% deklaruje się jako wierzący, ale wśród młodzieży ostatnich klas szkół średnich jedynie 55%.

Gwałtownie spada także udział młodzieży w praktykach religijnych. Szczególnie duże znaczenie dla religijności dziecka ma praktykowanie przez matkę, dzieci w takich rodzinach są niewierzące w 28%, podczas gdy w rodzinach gdzie matka nie uczestniczy w praktykach religijnych ten odsetek wynosi 69%. Religijność koreluje także z miejscem zamieszkania i podobnie jak dzietność wyraźnie spada w dużych miastach. Ma ona także pozytywny wpływ na dzietność, gdyż pozwala w większym stopniu liczyć na pomoc wspólnoty i religijnych członków rodziny, daje więc potencjalnym rodzicom poczucie bezpieczeństwa i stabilności.

Niebagatelną rolę w potęgowaniu kryzysu dzietności i rodziny odgrywają media. Najbardziej banalna przyczyna to zabieranie czasu, który mógłby być przeznaczony na bezpośrednie relacje i naukę współżycia z innymi w realnym świecie. Jednak są i poważniejsze zagrożenia takie jak np. uzależnienie od pornografii do czego przyznaje się 12% polskich studentów, a ogląda ją 1,5 mln internautów w grupie od 7 do 17 lat. Pojawienie się smartfonów koreluje także ze spadkiem religijności. Jest to rodzaj niemal beznadziejnego zapętlenia, w którym coraz gorsze samopoczucie, coraz dłuższa ilość czasu spędzana w świecie wirtualnym i coraz rzadsze praktyki religijne wzajemnie się napędzają. Ogromną rolę w tym procesie odgrywają rodzice także ci religijni, którym nawet w deklaracjach coraz mniej zależy na tym by ich dzieci także były religijne.

We wspomnianym na wstępie filmie dosyć dużo miejsca zajmuje postać kanclerza Otto von Bismarcka i wprowadzenie przez niego emerytur zarządzanych przez państwo. Zdaniem jednego z komentatorów jest on współodpowiedzialny za obecny kryzys, gdyż w takim systemie wręcz bardziej opłaca się nie mieć dzieci, a wzajemna odpowiedzialność czy wdzięczność między pokoleniami ulegają osłabieniu. Jednak słuchając tego wywodu nasuwa się pytanie o to co było pierwsze: czy zerwanie więzi poprzez migrację z wielopokoleniowych domostw i wiejskich wspólnot do małych mieszkań, a początkowo i suteryn przemysłowych molochów, czy powstanie systemu społecznych ubezpieczeń, który próbował problemowi zaradzić i nie zostawiać samotnych starych ludzi lub inwalidów bez środków do życia. Czy konieczna jest odpowiedź zero jedynkowa w rodzaju „ZUS do wygaszenia” czy może potrzeba bardziej wyważonego stanowiska? Nie ulega jednak wątpliwości, że kwestia systemu emerytalnego będzie w najbliższym czasie przedmiotem dyskusji.

Eksperyment Calhouna pokazał, że nadmierna łatwość zaspokajania potrzeb życiowych w sztucznym środowisku prowadzi do wyginięcia i samo destrukcji społeczności szczurów. Sztuczna inteligencja zapytana przeze mnie o dzietność zwierząt w zoo zareagowała początkowo stwierdzeniem, że zwierzęta w zoo żyją średnio dłużej niż na wolności. To kolejne uderzające podobieństwo do naszej sytuacji. A przecież żyjemy w świecie, gdzie coraz więcej otaczających nas urządzeń i przedmiotów jest dla nas czymś obcym, niezrozumiałym i coraz bardziej regulującym nasze życie bez względu na to czy tego chcemy czy nie chcemy. Jesteśmy hodowani, warunkowani, a nawet tresowani i coraz rzadziej wyobrażamy sobie, że mogłoby być inaczej. Zjawisko cykliczności cywilizacji analogiczne do zjawisk zachodzących w przyrodzie dostrzegali socjolog Pitirim Sorokin czy twórca teorii asabiji arabski mędrzec Ibn Chaldun – egoizm, folgowanie najniższym instynktom i życiowej łatwiźnie to w rezultacie zanik więzi społecznych i osłabienie cywilizacji nie tylko w sensie socjologicznym, ale i biologicznym. Dlatego w zakończeniu swojej książki M. Łakomy słusznie upatruje ratunku w czymś co jest specyficznie ludzkie i sprawia, że czasem udaje się nam wyjść ponad to, co determinują prawa biologii czy cykli jakimi cechuje się życie np. owadów.

Tym czymś jest według niego „Teoria miłości jako warunku posiadania dzieci w krajach rozwiniętych”. Odwołuje się w tym podejściu zarówno do rozumienia miłości w chrześcijaństwie, a szczególnie w katolicyzmie, ale zwraca uwagę, że co potwierdzają wszystkie badania, znakomita większość Polaków deklaruje, że chciałaby mieć szczęśliwą rodzinę i dużo dzieci, i że jest to zgodne nie tylko z nauczaniem kościoła, ale także z czymś co tkwi w każdym z nas. Na filmikach w internecie ze wzruszeniem podziwiamy poświęcenie i troskę o swoje potomstwo naszych braci mniejszych, a jednocześnie znacznie rzadziej pojawiają się tam filmy o naszych własnych dzieciach, o dobrych rodzicach, o szczęśliwych małżonkach, o wesołym i licznym rodzeństwie i całej czeredzie wujków, ciotek, stryjków, szwagrów i bratanków pełnych śmiesznostek i słabości, ale na których możemy liczyć w potrzebie. Dlaczego daliśmy sobie wmówić, że warto to zamienić na samotną rozpacz wśród zimnych świateł i nużącego zgiełku wielkiego oszustwa? Czy nie jesteśmy w tym dążeniu podobni do ćmy pchającej się w ogień? To pytanie na które musimy odpowiedzieć i książka którą w tym miejscu gorąco polecam jest znakomitą podstawą do przemiany, która jeżeli nastąpi, wtedy tak samo jak kryzys wyda pozytywne owoce jednocześnie w każdej z omawianych dziedzin i czar rzucony przez złą wróżkę być może powróci do nicości.

Olaf Swolkień  

Myśl Polska, nr 41-42 (12-19.10.2025)

 

Redakcja