OpiniePolitykaPolskaKPO: Zniszczyć by „odbudować”

Redakcja44 minuty temu
Wspomoz Fundacje

„Będziemy zapier….. i rowy ku… kopać, a drudzy będą zakopywać, będziemy zadowoleni ” Mateusz Morawiecki

„Jeżeli nawet zdarzało się coś niewłaściwego za naszych rządów, to sami na to reagowaliśmy. Dzisiaj zło jest normą, całkowicie tolerowaną przez tę władzę” Jarosław Kaczyński

W mediach wszelakich, a szczególnie opozycyjnych nurtów przewala się fala moralnego oburzenia na wydatki jakie poczyniono z funduszy tak zwanego Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Mateusz Morawiecki swego czasu szczycił się pieniędzmi z KPO, które miały lada moment niczym konfetti spaść na nadwiślański land europejskiego imperium, jednak gdy okazało się, że brukselski moloch preferuje drugą twarz POPiSu i nie płaci, wtedy wstrzymanie wypłat stało się jednym z głównych argumentów na rzecz zmiany władzy w Warszawie.

Gdy już do niej doszło, to pieniądze zaczęły spływać. W tym miejscu należy dodać, że są to te same pieniądze, które przedtem i potem do budżetu unijnego wpływają i będą wpływały, a to w postaci składek, a to w postaci kredytu, którego spłaty będą pokrywały kolejne wpłaty z budżetów krajowych, a koniec końców za wszystko z podatków zapłaci Kowalski. Ta ogromna operacja jest także środkiem do dalszej centralizacji Unii Europejskiej. Wspólne kredyty cementują małżeństwa i utrudniają rozwód. Dystrybucja tak ogromnej ilości pieniędzy wymaga armii urzędników, zaopatrzenia ich w tak zwane obiektywne kryteria i regulaminy, tworzone w myśl obowiązującej w takich sytuacjach uniwersalnej zasady „musimy pisać tak, żeby nikt nie mógł się do nas przyczepić.” Trzeba więc utworzyć jak najbardziej rozbudowane dokumenty, długie formularze pisane w języku pełnym niezrozumiałych i niejasnych terminów. Trzeba wreszcie okrasić wszystko jakimś elementem urzędniczej „misji i wizji” wskazującym, że za całością stoi głęboki zamysł i w tym celu wpleść w program dobrze brzmiące terminy – wytrychy unijnej nowomowy.

W wypadku programu dla przedsiębiorstw z branży hotelowo gastronomicznej wybrano: innowacyjność i dywersyfikację. A niech się trochę pomęczą i coś powymyślają, będzie nieco radości czytając wnioski. I tak tysiące polskich restauratorów, hotelarzy, a nawet niemoralnych klubów przystąpiło do pracy nad pisaniem tysięcy wniosków i głowieniem się nad tym co by tu zdywersyfikować lub jaką innowację wprowadzić. Nie mogli napisać, że ot po prostu chcieliby dostać pieniądze na ekspres do kawy albo remont toalet, bo w wyniku lockdownów stracili tyle a tyle dochodów, musieli ubrać to w szaty innowacji i dywersyfikacji. Dzięki temu wygrał ten kto miał tupet i wiedział, że sztuka pisania wniosków i sprawozdań jest w tym systemie ważniejsza od sprawy. Ktoś kto miał restaurację logicznie pomyślał, że może dadzą na solarium, a jak miał solarium to, że może dadzą na bufet, miała być dywersyfikacja, więc jest, a i pomysł jakby innowacyjny.

Kryje się za tym głęboka myśl ministerstwa: jak przyjdzie kolejna „pandemia”, którą obecnie tylko Putin trzyma na dystans, to może zamkną restauracje w innym czasie niż solaria. Po napisaniu wniosków armia urzędników zabrała się do ich oceny, a kasę przerobić trzeba, bo jak dają, a nie przerobimy, to wtedy ktoś by się mógł przyczepić. Więc przerobili. A że w wielopiętrowym mętliku znalazło się nieco środków dla znajomych i rodzin polityków? Przecież również w rządowej biurokracji zdarzają się zatrudnione znajome tego lub owego, tam prawie każdy jest czyimś człowiekiem (człowieką?) i stan ten trwa od lat, a nawet pokoleń. Teraz wielkie halo podnosi J. Kaczyński i koledzy, co to lockdowny wprowadzali, limity osób przy stolikach wyznaczali, ludzi leczyć normalnie na grypę i inne choróbska nie pozwalali, dziesiątki tysięcy małych firm doprowadzili do upadku, a dzisiaj: że jak to, że po co, że dzieci w szpitalach i pacjenci na onkologii, a tu jachty i swingersi. Rząd nie może pozostać w takiej sytuacji obojętny i oto minister Kierwiński ogłosił, że „jedna głowa spadła, pewnie spadnie następna”.

Do akcji wkraczają prokuratorki i kontrolerzy, na pewno trzeba będzie utworzyć jakieś nowe komisje, a przede wszystkim procedury żeby więcej już nigdy i na pewno nic takiego nie mogło się zdarzyć. Oprócz głów polityczno-urzędniczych, które trzeba będzie na jakiś czas schować na innych posadach, ofiarami padną wybrani na chybił trafił przedsiębiorcy w myśl zasady, że kogoś ukarać trzeba i pokazać, że teraz to już działamy z całą surowością i stanowczością i że „ani jedna złotówka” itp. itd. Za jakiś czas media zajmą się czymś innym, obywatele zapomną, sprawy będą toczyły się latami, jakiś przedsiębiorca będzie musiał oddać to co dostał i zbankrutuje, komuś innemu się uda, jak budowniczym lotniska w Radomiu, które też było innowacją,  a nawet swego rodzaju dywersyfikacją.

Pod górą moralnego oburzenia i ściętych przez ministra Kierwińskiego głów kryje się natomiast bardziej istotne pytanie o to, po co było niszczyć to, co teraz z takim nakładem sił i w budzący społeczne emocje sposób „odbudowujemy”? Po co było zamykać gospodarkę z powodu wirusa, który pod względem śmiertelności nie różnił się znacząco od sezonowej grypy? Po co kupowano respiratory i stroje kosmitów do leczenia pogrypowego zapalenia płuc? Dlaczego zakazywano ludziom spacerów i normalnej działalności, gdy wszystkie statystyki mówiły, że nic wyjątkowego się nie dzieje? Dlaczego w sąsiadującej z Polską przez Bałtyk Szwecji nic nie zamykano, biznesów nie niszczono i strat ludzkich takich jak w Polsce nie odnotowano? Dlaczego badał to Kongres USA i właśnie doszedł do wniosku, że to wszystko nie miało sensu? Dlaczego w Polsce eksperci, którzy te nonsensy z całą powagą zalecali, nadal są na stanowiskach kierowniczych? I wreszcie po co przepuszczać te masy pieniędzy przez Brukselę i z powrotem? Ale naprawdę istotnych pytań żadna ze stron politycznej wojny na miny nie postawi, bo odpowiedzi mogłyby ujawnić zbyt wiele prawdy o nich samych, a tego nikt nie lubi.

Olaf Swolkień

fot. wikipedia

Myśl Polska, nr 33-34 (17-24.08.2025)

Redakcja