Przyglądam się bliżej relacjom polsko-węgierskim. Dochodzę do wniosku, że jakaś szczególna przyjaźń z Węgrami z punktu widzenia polskiego interesu narodowego nie ma sensu. Geopolitycznie nie mamy z Węgrami nic wspólnego.
No może co nieco w kwestii relacji z Ukrainą, ale poza tym nic. Węgry nie są jakimś ważnym partnerem gospodarczym i raczej z nimi konkurujemy niż robimy wspólne interesy. Co bardzo istotne, nie mamy z Węgrami wspólnej granicy, co tym bardziej sprawia, że trudno o wspólne interesy. Poza tym nie mamy żadnych powodów, by konfliktować się z realnymi wrogami Węgier, czyli Rumunią i Słowacją.
Po co zatem takie raz za razem szukanie niemal na siłę specjalnego sojuszu z Węgrami? Owszem, dobrze mieć przyjazne relacje z Węgrami, ale budowanie na historycznym sentymencie szczególnie bliskich relacji nie ma sensu. W Polsce żadne siły polityczne nie potrafiły i nie potrafią wyciągać właściwych wniosków z tych faktów. Co więcej, gdy spojrzeć na relacje polsko-węgierskie w ostatnich kilkudziesięciu latach, to ewidentnie stroną osiągającą większe korzyści z tych relacji byli Węgrzy. Wyglądało to tak, jakby polscy politycy w polityce w Unii Europejskiej byli ociężałymi wsiokami, którzy przyjechali do miasta i nie wiedzą, jak się poruszać z kim i o czym rozmawiać. Za to taki Wiktor Orban, to nieduży, ale ruchliwy i prawie wszędobylski ulicznik, dla którego miasto nie ma tajemnic. Ten ulicznik wykorzystuje dużych, ale ociężałych polskich wsioków do starcia z Unią w konfliktowych sprawach. Polskie wsioki dostają od unijnych urzędników po głowie i zyskują opinię awanturników, a Orban załatwia, co potrzebuje.
Niewątpliwie premier Węgier bije na głowę polityczną sprawnością polskich premierów i prezydentów. Dla tych ostatnich najbardziej upokarzającym musi być fakt, że Donald Trump za swojego największego sojusznika w Europie środkowo – wschodniej uznał właśnie Wiktora Orbana. Wydaje się, że Polska ma wszelkie dane, by być liderem politycznym i gospodarczym tej części Europy. Nie jest, bo nie potrafi, a jedną z zasadniczych przyczyn jest dogmatyczne nastawienie na permanentny konflikt z Rosją. Węgrzy, którzy nigdy z Rosją bezpośrednio nie graniczyli, mają – na poziomie historycznych emocji – powody, by nienawidzić Rosjan. Rosjanie trzy razy topili we krwi Węgierskie nadzieje na niepodległość. Tak było w latach 1849, 1945 i 1956. Jednak Orban, który w stosunku do Polski potrafi podbijać bębenek historycznych emocji schlebiając Polakom – co go nic nie kosztuje – w stosunkach z Rosją chowa głęboko historyczne urazy.
Liczą się teraźniejsze węgierskie interesy narodowe, które Orban realizuje twardo i konsekwentnie. Odwrotnie niż w przypadku polskich polityków, niedemonizowanie Rosji i Włodzimierza Putina osobiście, stało się jedną z najważniejszych przyczyn sukcesu Orbana i uznania go za politycznego lidera naszej części Europy. Ten sukces jest tym większy, że Węgry nie mają – znowu w odróżnieniu do Polski – atutów demograficznych, gospodarczych czy militarnych, które mogłyby czynić z nich takiego lidera. Można zaryzykować twierdzenie, że Orban zyskał wspomniane uznanie wykorzystując nieudolność polskich polityków. Osobiście uważam, że w tym przypadku już nie nieudolność, ale pospolita polityczna głupota polskich polityków jest zdecydowanie większa niż talenty Orbana.
Polski interes narodowy wymaga zmiany postrzegania Węgier. Jakiś sentyment do Węgrów niech sobie będzie, ale nie może on się przekładać na sferę relacji politycznych. Naturalnymi geopolitycznymi partnerami dla Polski na południu są Słowacy i Czesi. Niestety polskie sfery polityczne prawie nic nie robią, żeby zacieśniać wzajemne relacje. „Wyszehrad” nie działa. Między innymi dlatego, że nie tylko Węgry, ale także Czechy, a zwłaszcza Słowacja nie podzielają polskiej „choroby na Moskala”. I ta choroba będzie bodaj największą przeszkodą w zostaniu przez Polskę regionalnym liderem politycznym. A dopóki antyrosyjska gorączka będzie trawić polską politykę, to politycy pokroju premiera Orbana będą ogrywać polskich premierów, a nawet jak ostatnio, ośmieszać ich i upokarzać. A przecież przyjaciel nie powinien tego robić nawet jeśli ma powody i okazję.
Andrzej Szlęzak