PolskaPublicystykaDestrukcja polskiej edukacji (2)

Redakcja1 miesiąc temu
Wspomoz Fundacje

„Edukacja zdrowotna” na froncie walki z „wewnętrznym faszystą”

 „Jesteśmy przekonani, że skoro rozwiązłość jest naturalnym ciągiem tych skłonności, nie tyle chodzi o zwalczanie owej namiętności, co o ułożenie sposobu spokojnego jej zadowalania. Musimy się więc zająć uporządkowaniem tej domeny i zadbać o to, by obywatel, którego potrzeba zbliży do przedmiotów pożądania, mógł się z nimi do woli oddawać wszystkiemu, do czego namiętność go skłania”

Markiz de Sade; z odezwy: „Francuzi, jeszcze jeden wysiłek, jeżeli chcecie się stać republikanami”

„Wojna nie jest nigdy skierowana wyłącznie przeciwko materii, lecz zawsze równocześnie przeciwko siłom duchowym, ożywiającym tę materię, a obu tych elementów rozdzielić od siebie nie sposób.”

Carl von Clausewitz „O wojnie”

Włączenie osób z wszelkiego rodzaju deficytami do kolektywów klasowych, o czym pisałem poprzednio, to jednak nie wszystkie rewolucyjne zmiany jakie czekają polską szkołę w najbliższym czasie. Oprócz osób chorych, zaburzonych psychicznie, społecznie i towarzyszących im nauczycieli wspomagających, do coraz liczniejszych klas także coraz liczniej dołączają Ukraińcy, czasami nie znający polskiego.

Polscy podatnicy opłacają im naukę naszego języka, jednak ani znajomość języka ani ukończenie kursu czy zdanie egzaminu z polskiego nie są wymogiem przyjęcia do szkoły. W komunikacji z nauczycielem prowadzącym lekcje ma im pomóc dodatkowo zatrudniany asystent międzykulturowy z wymaganym wykształceniem średnim, ale też bez wymogu znajomości j. polskiego, a za warunek wystarczający uznano zdolność porozumiewania się z podopiecznym. Jak donoszą media głównego nurtu pomiędzy polskimi nauczycielami, a ukraińskimi asystentami dochodzi już do pierwszych nieporozumień, a nawet kłótni na tle zachowania w klasie dyscypliny czy po prostu ciszy (artykuł: Dyrektorka uległa rodzicom z Ukrainy. „To był mój największy błąd” (https://parenting.pl/duzy-problem-w-szkolach-nie-mamadrej-polityki-imigracyjnej). Sprawa  tzw. komponentu ukraińskiego w nauczaniu historii pod wpływem niekorzystnych sondaży (pomysł osobnego komponentu popiera niecały 1% Polaków) na razie przycichła, ale należy przypuszczać, że wraz z dołączeniem Polski, a może i Ukrainy do Europejskiego Obszaru Edukacyjnego podręczniki historii pisane np. przez ukraiński IPN pozwolą raz na zawsze uporać się z bagażem historycznych zaszłości, które zdaniem polskich sług niepotrzebnie wzbudzają jątrzące uczucia wobec sąsiedniego narodu.

Dobrostanowi uczniów ma też sprzyjać zaprowadzone w ekspresowym tempie i w wątpliwym prawnie trybie – bo w środku roku szkolnego, zniesienie oceniania i obowiązku odrabiania zadań domowych oraz okrojenie o 20% podstawy programowej 18 przedmiotów. Jednak tych, których martwi pozostałe 80% minister Nowacka uspokaja, że to dopiero początek większych redukcji. Nowo mianowani kuratorzy wydają się wyczuwać, że dążenie do tak pojętego dobrostanu staje się swego rodzaju dobrze widzianym dowodem prawo czy w tym wypadku lewo – myślności i np. kurator małopolska wydała zalecenie by nauczyciele nie przeciążali 6-latków nauką pisania. Minister Barbara Nowacka najwyraźniej zaniepokojona konsternacją jaką to wzbudziło, osobiście uspokajała, że to tylko zalecenie w indywidualnych przypadkach. Inne zmiany to zastąpienie przedmiotu historia i teraźniejszość (HiT) wychowaniem obywatelskim. Nie są jeszcze znane podręczniki ani szczegóły nowego przedmiotu, który wedle słów minister Nowackiej „ma sprawić żeby dzisiejsi uczniowie w przyszłości głosowali”. Można tylko snuć przypuszczenia, że nie chodzi o głosowanie na podnoszących głowę w całej Europie tak zwanych faszystów. Z drugiej strony przedmiot HiT acz potrzebny został mocno skompromitowany przez polityczną otoczkę jaką dobudował do niego PiS. Dobrym tego przykładem był osławiony podręcznik Wojciecha Roszkowskiego, który rozpisywał się co prawda o zagładzie Żydów, ale o ukraińskim ludobójstwie na Polakach wspominał jednym słowem.

Podstawowy problem oświaty jaki się wyłania po ograniczeniu tradycyjnej nauki i zadań domowych, zmniejszeniu liczby czytanych lektur (coraz częściej teksty oryginalne zastępowane są ich formą uproszczoną), ograniczeniu pamięciowego opanowania tabliczki mnożenia, likwidacji tradycyjnych ocen i wymogu opanowania materiału jako warunku przejścia do kolejnej klasy, brzmi: czym w takim razie zająć miliony młodych ludzi w wieku, w którym ich umysły są wyjątkowo plastyczne, szybko się uczą i nabywają także na poziomie neurobiologicznym zasobów i umiejętności decydujących o całym życiu, łącznie z późną starością. Barbara Nowacka mówi w tym kontekście o większej ilości czasu jaką dzieci i młodzież będą mogły przeznaczyć na swoje zainteresowania i pasje. Jednak w odróżnieniu od kosztującego miliardy złotych wsparcia i edukacji dla przybyszy z Ukrainy, brak funduszy na prowadzenie zajęć dodatkowych, kółek zainteresowań czy zajęć wyrównawczych dla polskich dzieci jest w polskiej szkole chroniczny.

To jakie pasje może mieć pani minister na myśli, po części wynika z zapowiedzi jakie padły 12 kwietnia 2024 r. na konferencji prasowej, gdzie obok siebie wystąpiło troje ministrów obecnego rządu: Minister Zdrowia Izabela Leszczyna, Minister Sportu Sławomir Nitras i w roli głównej Minister Edukacji Barbara Nowacka. Ministrowie przedstawili na niej plany dotyczące nowego przedmiotu o nazwie edukacja zdrowotna, jaki ma wejść do szkół podstawowych w klasach 4-8 i 1-2 średnich od przyszłego roku szkolnego. Jak zwykle w takich sytuacjach politycy koncentrowali się na niebudzących społecznych kontrowersji ogólnikach. Mówiono więc o słusznej walce z otyłością i brakiem ruchu, z uzależnieniami, podkreślano, że w zespole przygotowującym założenia programowe jest ksiądz Arkadiusz Nowak. Jedno z takich uznanych za oczywiste i miło rezonujących w uchu przeciętnego wyborcy zdań, wygłoszonych w czasie konferencji brzmiało: „zdrowie jest jednym z najważniejszych obszarów działalności państwa”. Tylko niewielu skojarzyło to z zepchniętymi na obrzeża zachodniej myśli złowieszczymi przepowiedniami Thomasa Szasza o „państwie terapeutycznym”, z „Medyczną Nemesis” Ivana Illicha czy z „Nowym wspaniałym światem” Aldousa Huxleya. A to ostatnie skojarzenie byłoby ze wszech miar uzasadnione, gdyż na czele komisji przygotowującej założenia programowe nowego przedmiotu ma stanąć nie pediatra, nie internista, ale seksuolog Zbigniew Izdebski. Przedmiot ma zajmować się także klimatem (ONZ-owska koncepcja jednego zdrowia ściśle wiąże klimatyzm z sanitaryzmem), nawykami żywieniowymi, przyjaznym podejściem do ideologii LGBT, tranzycji itp. Zdrowiu seksualnemu poświęcono w czasie konferencji sporo miejsca.

Izdebski jest od ponad dekady współpracownikiem WHO i organizacji International Planned Parenthood promującej m.in. aborcję. Ze znalezionych w internecie wypowiedzi Z. Izdebskiego wynika, że oprócz aborcji dużą wagę przywiązuje do masturbacji jako „treningu” i „dobrej formy rozładowania seksualnego”, cieszy go również, że oddają się jej w coraz większym stopniu polskie kobiety, a nie tylko mężczyźni, to samo dotyczy pornografii. Takie przekonania współgrają z wytycznymi WHO dotyczącymi edukacji seksualnej przyjętymi przez Polskę w roku 2013. Dopóki nie zobaczyłem, to nie bardzo chciałem wierzyć emocjonalnym wypowiedziom zbulwersowanych nauczycielek, więc sprawdziłem i cytuję za źródłem (https://www.bzga-whocc.de/fileadmin/user_upload/Dokumente/BZgA_Standards_Polish.pdf) jakie informacje powinno w ramach edukacji seksualnej według WHO otrzymać dziecko w przedziale wiekowym od 0 do 4 lat. W kolumnie pod nagłówkiem „informacje” czytamy: „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa Odkrywanie własnego ciała i własnych narządów płciowych.” W kolumnie „umiejętności” w tym samym wierszu wymieniona jest zabawa w lekarza, a postawy jakie należy kształtować w dziale seksualność to „ciekawość dotycząca własnego ciała i innych osób”.

W tym wieku dzieci powinny także kształcić emocje i uczucia, a te wyszczególnione w wytycznych WHO to m.in.: „Pozytywne nastawienie w stosunku do własnej płci biologicznej i społeczno-kulturowej (dobrze jest być dziewczynką lub chłopcem!)”.Z kolei w wieku 12 lat w kolumnie informacje czytamy: „Ciąża (także w związkach między osobami tej samej płci)”. Dla 15-latków w kolumnie: „postawy”, z podtytułem: „Pomóż dziecku rozwijać”: czytamy: „Krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp.” W dokumencie nie brak także  zaleceń bez wątpienia słusznych, które osobom krytycznym wobec panującej w części polskiego społeczeństwa nadmiernej pruderii czy nieumiejętności rozmawiania o sprawach seksu mogą wydać się rozsądne.

Widać tu wyraźnie podobną metodę działania jaka ma miejsce w wypadku klimatyzmu i ekologii. Wykorzystuje się istniejące autentycznie problemy, by wprowadzić własną agendę, którą obudowuje się nie budzącymi sprzeciwu słusznymi postulatami, bo zdrowie według WHO ma ze zdrowiem dokładnie tyle wspólnego co klimatyzm z ekologią. Nie sposób jednak nie zauważyć, że w dziedzinie edukacji seksualnej w zaleceniach WHO widoczny jest wyraźnie konkretny i całościowy program ideowy.  Ma on swój początek w pismach Jana Jakuba Rousseau i markiza de Sade, a na nowo ożył w teoriach Zygmunta Freuda, Herberta Marcusego i przede wszystkim Wilhelma Reicha. Opisy własnego życia seksualnego w okresie dziecięcym Reich zawarł w książce „Passion of youth” (Pasje młodości). Jej fragmenty przytaczał Marek Chodakiewicz w artykule zamieszczonym w Do Rzeczy (https://dorzeczy.pl/swiat/156692/wilhelm-reich-mozg-rewolucji-seksualnej.html. Z uwagi na obsceniczność powstrzymam się od cytowania, ale są one zdumiewająco paralelne, także pod względem wiekowym z instrukcjami WHO, a chronologia wskazuje, że to Reich mógł być o ile nie instruktorem to inspiratorem, a nie na odwrót. Wszystkich tych autorów łączy przekonanie o braku związku seksualności z etyką i założeniem rodziny oraz o tym, że człowiek jest z natury dobry, a namiętności są tym, czego nie należy regulować wprowadzanymi w procesie wychowania jakimikolwiek normami społecznymi, religijnymi, prawnymi. W. Reich i Donatien de Sade byli w negowaniu norm najbardziej konsekwentni, a ich osobiste praktyki najbardziej zgodne z teorią. Takie pozbawione szkodliwej ponoć represji wychowanie ma właśnie zapewnić dobrostan uczniów, a w konsekwencji przygotować do funkcjonowania w inkluzywnym społeczeństwie.

Nie wchodząc w dyskusję światopoglądową czy psychologiczną zaznaczyć należy, że jest to teoria sprzeczna zarówno z chrześcijańską nauką o grzechu pierworodnym, jak i z całą znaną w historii tradycją wychowania, a osobiście dodałbym z doświadczeniem każdego trzeźwo patrzącego na rzeczywistość nauczyciela, wychowawcy, rodzica. Dlatego budzi zaniepokojenie i protest fakt, że edukacja zdrowotna przygotowana przez zespół doktora Izdebskiego ma być dla wszystkich uczniów obowiązkowa. Różni ją to zasadniczo od istniejącego obecnie w polskich szkołach, także mówiącego o seksualności, przedmiotu o nazwie wychowanie do życia w rodzinie, na który uczniowie uczęszczają jedynie po wyrażeniu na to zgody przez rodziców. Przymus uczęszczania na tak rozumianą edukację zdrowotną stoi bez wątpienia w sprzeczności nie tylko z artykułem 48 Konstytucji RP, mówiącym o prawie rodziców do wychowania dzieci według własnych przekonań, ale także z jej preambułą mówiącą o chrześcijańskim dziedzictwie, które w zaleceniach WHO traktowane jest jako zespół represyjnych i szkodliwych mitów.

Trudno także nie postrzegać edukacji zdrowotnej w oderwaniu od walki minister Leszczyny o wprowadzenie swobodnego zakupu pigułki dzień po dla 15 latek, kampanią na rzecz „szczepienia” na HPV w wieku 9 lat, walki o poszerzenie prawa do aborcji czy od antykatolickich wypowiedzi ministra Nitrasa. Także objęcie najwyższych stanowisk w dziedzinie zdrowia publicznego przez lekarzy skompromitowanych w okresie tzw. pandemii musi budzić niepokój i podejrzenia, że wpajane dzieciom nawyki zdrowotne i żywieniowe będą miały więcej wspólnego z interesami Big Farmy i ideologią klimatyzmu niż z autentycznym dbaniem o zdrowie.

Do tego w pakiecie są jeszcze „Jurek” Owsiak zajmujący się na zlecenie MEN nauką udzielania pierwszej pomocy w szkołach, objęty patronatem MEN program „szkoła przyjazna LGBT” i setki sponsorowanych przez rząd, UE i międzynarodową finansjerę tzw. NGO zajmujących się czy to seks edukacją czy wywieraniem nacisku na dyrekcje szkół pragnące zachować resztki dyscypliny i zdrowego rozsądku. Tu wymienić warto Stowarzyszenie Umarłych Statutów zatrudniające prawników, które grożąc sankcjami prawnymi ostrzega szkoły przed próbami czasowego (do chwili zgłoszenia się rodziców) zabierania telefonów komórkowych czy regulowania kwestii ubioru uczniów. Było one finansowane przez Narodowy Instytut Wolności pod patronatem ministra Kultury i rządu Zjednoczonej Prawicy.

Aleksander Bocheński w swojej bardzo ciekawej i aktualnej książce: „Rzecz o psychice narodu polskiego” przytacza za Monteskiuszem starożytną opowieść o tyranie miasta Kume Arystodemosie, który „Chcąc wybić z głowy młodzieży rewolucję, wydał przepisy nakazujące jej sposób ubierania się i życia, mający na celu wyłącznie użycia zmysłowe. Piękne dziewczęta miały towarzyszyć chłopcom wszędzie, nawet w kąpieli. Gdy mówimy o tyranach i dyktatorach, kojarzy się nam to z tępieniem porywów rewolucji drogą zakazów, tortur i morderstw. Arystodemos znalazł lepszy sposób wytrzebienia marzeń i porywów u młodzieży pragnącej gwałtownie zmienić warunki zastane. Uczynił wyżycie seksualne, gastronomiczne, estetyczne jedynym i najwyższym celem życia.” W dalszej części Bocheński podaje znacznie bliższy historycznie i taki, który powinien dać Polakom do myślenia przykład na trafność rozumowania Arystodemosa, kiedy pisze: „Podobnie w Polsce XVIII wieku nie kończące się uczty i hulanki szlachty saskiej paraliżowały wielki nurt odrodzeńczy Konarskich i Poniatowskich. Honor tej epoki ratuje tylko to, że postawa życiowa sybaryty nie została przez nią jeszcze nobilitowana jako najwłaściwsza.” Warto w tym miejscu wspomnieć pracę Zbigniewa Kuchowicza „Miłość staropolska”, której ukazanie się w PRL lat 1980 zamiast refleksji wywołało oskarżenia o pornografię, by po raz kolejny potwierdzić, że prawdy o sobie nie zwykliśmy wybaczać.

Obserwacje Bocheńskiego są zbieżne z tym co biały rosyjski emigrant i słynny socjolog Pitirim Sorokin skonstatował w głośnej pracy „Amerykańska rewolucja seksualna”, w której przewidywał upadek Ameryki i Zachodu na podstawie wszechobecnej seksualizacji, a dostrzegał ją już w pierwszej połowie lat 1950. Krytykował także to, co działo się w tej dziedzinie w elicie władzy Rosji carskiej przed jej upadkiem i pochwalał działania Stalina, który w drugiej połowie lat 1920 z właściwą sobie stanowczością zakończył porewolucyjną „orgię porgię” pod patronatem towarzyszki Aleksandry Kołłontaj, która zgodnie z marzeniami Fryderyka Engelsa chciała zlikwidować rodzinę, wzmocnić pozycję kobiety poprzez seks bez zobowiązań i kolektywną koncepcję macierzyństwa. Sorokin był także autorem monumentalnych prac ukazujących cykliczność powstawania i upadku cywilizacji, w których pokazywał na ogromnym materiale źródłowych nierozerwalny związek tradycyjnie pojmowanej moralności z wielką polityką.

Pisał: „Kiedy grupa rządząca i społeczeństwo jako całość rozluźniają swój kodeks, w ciągu trzech pokoleń następuje zwykle upadek kultury, jak to było w późnych fazach cywilizacji babilońskiej, perskiej, macedońskiej, mongolskiej, greckiej i rzymskiej.” Także Prymas Wyszyński w Ślubach Jasnogórskich nie modlił się o upadek komunizmu, ale przyrzekał „stoczyć najświętszy i najcięższy bój z naszymi wadami narodowymi”. Rozumiał to również dbający o dobre obyczaje w elicie władzy Władysław Gomułka. Mnie natomiast przypomniał się w tym kontekście wykład Prof. Zbigniewa Nęckiego, na którym opowiadał o szczurze, którego nauczono naciskania guziczka, co powodowało uruchomienie elektrody w szczurzym mózgu, a ta z kolei aktywowała ośrodek przyjemności. Zainteresowani pytaliśmy wykładowcę o los szczurka i nieco zawiedzeni dowiadywaliśmy się, że umarł z głodu, bo po prostu zapomniał o jedzeniu.

Wszystko to pokazuje niewątpliwy związek polityki z powszechnie przestrzeganą moralnością seksualną, a w konsekwencji z instytucją rodziny, relacjami męsko – damskimi i dzietnością. Również obserwowana współcześnie skuteczność cywilizacji muzułmańskiej w starciu z cywilizacją Zachodu oraz porównanie działania i treści Tik Toka w Chinach z jego wersją na Zachodzie powinny skłaniać do refleksji. Dzisiaj dzięki nowoczesnej technologii żywe dziewczęta można zastąpić aktorkami porno w internecie. Swego czasu za dowód postępów demokracji w Afganistanie podawano powstanie porno-shopów w Kabulu, a izraelska armia nadawała porno filmy po przejęciu palestyńskiej telewizji w Ramallah.

Przekonanie o takim związku przyświeca nie tylko socjologom i myślicielom formatu Sorokina czy autorowi poruszającej książki „Libido dominandi” E. Michaelowi Jonesowi. O tym, że „wyzwolenie seksualne”  jest nierozerwalnie związane z rewolucją społeczno – kulturową pisali także ideowi antenaci minister Nowackiej od markiza de Sade po najnowszych teoretyków. Dobrym przykładem jest dzieło zatytułowane „Anty – Edyp” autorstwa Félixa Guattari i Gillesa Deleuze. W „Anty – Edypie” wszelkie normy zachowań seksualnych, także te odczuwane jako wewnętrzne, są utożsamiane z „uwewnętrznionym faszyzmem”, taką interpretację przedstawił z aprobatą sam Michel Foucault. Okazuje się więc, że walka o wczesną masturbację, zabawę w lekarza oraz delegalizacja partii opisanych przez globalistycznych rewolucjonistów jako „faszystowskie” stanowi spójną całość i wcale nie jest jasne, który komponent jest przez jej promotorów uważany za ważniejszy: polityczny czy moralno – terapeutyczny.

Z drugiej strony konserwatywni oponenci rewolucji obyczajowej terroryzowani są przez system, w którym jak pisze E. Michael Jones: „rząd najpierw promuje seksualne uzależnienie, następnie traktuje je jako rodzaj narzędzia władzy, której później używa do niszczenia każdej odpowiednio wpływowej jednostki przeciwstawiającej się tej ideologii.” Polega to na wynajdywaniu, a gdy trzeba prokurowaniu seksualnych skandali w ich życiorysach, lub w zawartości komputerów i sugerowaniu opinii publicznej, że wszyscy i tak chcą tylko jednego, a przeciwnicy społecznej deprawacji to zakłamani hipokryci. Zupełnie tak jakby należało domagać się dozgonnej pochwały alkoholizmu od kogoś, kto raz w życiu się upił.

Jednak podobnie jak w wypadku opisanej w poprzednim numerze MP szkoły w PRL, także obecnie zasadnicze znaczenie dla jej funkcjonowania i możliwości oddziaływania na wychowanków będą miały nie tylko motywowane ideologicznie plany rządzących nią urzędników, ale całe społeczne otoczenie i to co możemy nazwać pozaszkolnymi komponentami edukacji. O tym oraz o tzw. profilu absolwenta w kolejnym artykule.

Olaf Swolkień

fot. wikipedia

Myśl Polska nr 45-46 (3-10.11/2024)

Redakcja