FelietonyPolskaŚwiatKoniuszewski: Czas narodów

Redakcja2 tygodnie temu
Wspomoz Fundacje

W organie poświęconym myśli narodowej trochę niezręcznie jest pisać o tym,  że idee nacjonalistyczne – jak wszystko na świecie – mają swój początek, kulminację i koniec.

I nie tylko dlatego, że w domu powieszonego nie należy rozprawiać o stryczku, lecz przede wszystkim z tego powodu, że spośród  usystematyzowanych zespołów sądów i poglądów, wywodzących się z ducha francuskiej rewolucji – te są najbardziej konserwatywne i prawicowe.

Chodzi przede wszystkim o to, że w sensie antropologiczno-socjologicznym podział na narody istniał prawie od zawsze, gdyż ufundowany jest na zasadniczych cechach ludzkiej natury. Dopiero oświeceniowe rewolucje nadały im swój nowożytny sens. Dodajmy jeszcze, że jak różne idee i te niekiedy, głównie z powodu zainfekowania innymi systemami  albo za przyczyną zwykłego zabrudzenia, podczas marszu przez historię, ulegają zepsuciu. Gdy  owe sprawy zawęzimy do spraw politycznych – należy uznać, że idee narodowe najlepszy swój czas mają już za sobą.

Dorzućmy jeszcze, że odnosimy to  do generalnej zasady, że dobrze by było, gdyby każdy naród miał swoje państwo. Z tą myślą świat wkroczył w dwudziesty wiek. I gdy się jeszcze wydawało, że globem, a przede wszystkim, Europą rządzą wielkoobszarowe imperia, rewolucje narodowe stały u wrót. Tę doktrynę podchwycili Anglosasi i głównie Stany Zjednoczone postawiły ją, podczas pierwszej wojny światowej, na porządku dnia. Według niej urządzano świat w Wersalu. Zasada była szczytna, ale okazała się koślawa. Na gruzach starych mocarstw powstał cały szereg nowych bytów, w wielu przypadkach niezdolnych do samoistnego polityczno-gospodarczego życia. Na dodatek nie było możliwości, by te wszystkie jednostki, często też bez własnych historycznych tradycji, tak poukładać, by same stały się wewnętrznie jednorodne. Miał to ratować traktat o mniejszościach narodowych. Ostatecznie mali prześladowali jeszcze mniejszych. Godnym podkreślenia jest  przenikliwość bolszewików. Na gruzach carskiej Rosji zbudowali związek narodowych republik. Wówczas, wydawało się, że to właściwie taka fikcja. Początek lat dziewięćdziesiątych wykazał, że niekoniecznie. Niektórzy uważają nawet, iż ze strony komunizmu było to zamierzone antyrosyjskie posunięcie.

W każdym razie państwowotwórczą kulminację Europa przeżyła w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Od trzydziestu lat już właściwie tylko Baskowie, Korsykanie, Gagauzi i Pamukowie nie mają swoich państw. Tych, o których zapomniałem przepraszam. Gdy popatrzymy jeszcze na polityczną mapę Afryki, która aż się mieni od nigdy wcześniej nieznanych narodów i ich emanacji, może lepiej zrozumiemy, jaka to grzeszna orgia.

Dla porządku dodajmy, że Czarny Ląd wciąż się dzieli, np.: na Erytreę, Sudan Południowy… Z Azją już jest trudniej, to stara cywilizacja. Ale niech Chiny mają się na baczności, gdyż waszyngtońska prowokacja może polegać na ogłoszeniu niepodległości Tajwanu? W końcu lokalna ludność liczbowa przewyższa uchodźców z kontynentu. Teraz następuje zmiana światowej koniunktury. Można zauważyć, że między powrotem do międzynarodowego systemu budowania potęgi w oparciu o organizmy wielkoobszarowe, a upadającą rolą Anglosasów zachodzi widoczny związek przyczynowy. Zauważyli to już Rosjanie, którzy mają przecież zawsze dobre wyczucie politycznej chwili.

Antoni Koniuszewski

Fot. wikipedia

Myśl Polska, nr 19-20 (5-12.05.2024)

Redakcja