PolskaFałszywe złoto demokracji

Redakcja4 tygodnie temu
Wspomoz Fundacje

Wielu zastanawia się, jak to było możliwe, że w gminie wiejsko-miejskiej, gdzie brakuje pracy, mieszkań, transportu zbiorowego, postawiono – a mają już swoje nazwy – „Akwarium”, „Bunkier”, „Patelnię” (to o targowisku), „Katedrę” (to o sali wiejskiej w Herburtowie) – powiększając dług gminny aż do 70 procent wpływów.

P. Elżbieta, burmistrz spragniony trzeciej kadencji, podsuwa odpowiedź: – To wy, radni, jesteście winni temu stanowi rzeczy, bo to wy zagłosowaliście za naszymi propozycjami. A w domyśle – tak naprawdę karać należałoby wyborców, którzy tych, a nie innych kandydatów do godności rajcy podnieśli. I tu się z p. Elżbietą zgadzam, choć to Ją wraz z p. Krystyną et consortes o stworzenie sprawnej quasidemokratycznej maszynki w naszej Gminie posądzam.

FAŁSZYWE ZŁOTO DEMOKRACJI

Akcja wyborcza w Wieleniu i okolicach polega na wywieszaniu, gdzie się da – na płotach, słupach energetycznych… – banerów i plakatów z podobiznami kandydatów, na tym samym biało-niebieskim tle. Zaopatrzone są one w nic nie mówiące hasła, z których najgroźniejsze zapowiada, że kandydat chce być „bliżej ludzi” (Jezu, półmetrowy dystans się należy).

Innym narzędziem wyborczym okazują się peregrynacje po domach i mieszkaniach wieleńczyków. Rzecz jasna, aspirujący do rady chodzą tylko tam, gdzie istnieje prawdopodobieństwo, że mieszkańcy mają w zwyczaju fatygować się do lokalu wyborczego. A nie fatygują się starsi na rowerach, z odległych wiosek, biedniejsi, którzy i tak żadnej poprawy swego losu po nowym składzie rady się nie spodziewają. I to oni są wolni od nalotu kandydatów, którzy po wygranych wyborach przez następne pięć lat nigdy już do swych okręgów wyborczych nie zajrzą.

Przy okazji dokonuje się wroga, oszczercza szeptanka, z której wynika, że kontrkandydat/kontrkandydatka jest kłamcą, – czynią/rozpustnikiem, – tnicą/sadza obce dziewczynki, chłopczyków na kolana… (wstaw właściwe).
Mówiąc ogólnie – wszelkie tutejsze akcje wyborcze nowych kandydatów, z pospolitego ruszenia, cechuje spontaniczność w miejsce planu, mgławicowość haseł pisanych, a właściwie odpisywanych, na kolanie od rywala, działania jednostkowe zamiast perfekcyjnie przygotowanego szturmu grupowego. I dlatego, gdy po drugiej stronie do walki staje profesjonalnie zorganizowany, działający planowo, lojalny blok gminnych urzędników i radnych, z jasno wskazanym liderem i nieograniczonymi w zasadzie możliwościami korzystania z gminnych środków, szanse na dokonanie poważnych zmian przez wymianę składu rady – są znikome. Jak to napisał dowcipnie dr Henryk Krzyżanowski w odniesieniu do prezydenta Jaśkowiaka, ten mógłby rozstrzelać i co dziesiątego poznańczyka, a i tak pozostali oddaliby na niego głos. W mojej nowej gminnej ojczyźnie jest podobnie.

2. Pisanie w tym miejscu tego, co tu było, jest i zostanie napisane, po 7 kwietnia będzie miało swe konsekwencje, a z gminą łączy mnie umowa na bezpłatny wynajem niewielkiego, nieogrzewanego i zalewanego hałasem z hali sportowej pomieszczenia, które pierwotnie miało służyć jako miejsce relacjonowania wielkich przedsięwzięć typu międzynarodowy turniej siatkarski. Stąd nazwa – „sala spikerów”. W tej sali mam sprzęt, który z własnych pieniędzy kupiłam, aby móc kilka razy w tygodniu prowadzić 45-minutowe lekcje ogniska muzycznego po 8-10 zł od lekcji. Załóżmy, że umowa zostanie wypowiedziana, a ja – na co mówiąc mimochodem jestem przygotowana – będę zmuszona szukać obrony. Gdzie i u kogo?

3. DROGA PIERWSZA – pisz do burmistrza. Oczywiście odpowie, korzystając z jednej z trzech, dobrze tu wszystkim znanym, furtkom. – że rzecz nie leży w jego kompetencjach i tu wskazówka, czyj adres byłby odpowiedniejszy
– że oczekiwanie jest bezzasadne.
– że burmistrz się stara, ale sprawa przerasta jego aktualne możliwości.

4. DROGA DRUGA – pisz do Rady Miejskiej. Szybko nie odpowie, za to, gdy poprosisz o spotkanie z radnym, w biurze czekać na ciebie będzie mało przyjemny przewodniczący rady, całkowicie oddany służbie zarządowi. Czego możesz oczekiwać?
Że zostaniesz brutalnie odprawiony. Oczywiście, możesz temu zapobiec pisząc osobiście do radnych z danej komisji. Skutek będzie zaskakujący – radni zagłosują (a w większości komisji dominują radni bloku większościowego), po czym odeślą twój wniosek czy skargę do określonego urzędnika gminnego, zaś na koniec kładąc po jednej stronie pismo twoje a po drugiej – urzędnika, zagłosują… kto ma rację.  Oczywiście, zawsze rację będzie miał urzędnik. Używając przykładu, gdy ogłosisz, że Ziemia kręci się wokół Słońca, a urzędnik będzie przeciwnego zdania, radni za pomocą głosowania odmówią ci racji. Ergo – żaden Kopernik nie miałby tu szans.

5. Pozostaje zwrócić się do radnego. Gdy należy on do tzw. większości w radzie, czyli – 50 procent składu plus jeden, spławi cię. Gdy należy do zagonionej w kąt i zakneblowanej mniejszości, zachowa się podobnie. W pierwszym przypadku, jako klient zarządu, któremu zarząd coś obiecał, w czymś pomógł…etc., radny nie ma interesu, aby angażować się po twojej stronie. W drugim, radny słusznie zakłada, że jest pozbawiony wszelkiej mocy sprawczej. Bo tu działa prosta maszynka – zarząd przynosi gotowe teksty uchwał, większość podnosi rękę, czasu na pytania nie ma, a jeszcze można oberwać epitetami typu „jednostki niekompetentnej w formułowaniu pytań”. Tak wygląda gminna demokracja po 30 latach praktyk manipulatorskich.

6. Co zatem znękanemu obywatelowi pozostaje? Udział w sesji w ramach „czasu na zadawanie pytań”? Stawiennictwo na komisji? Skorzystanie z dyżuru radnego? Teoretycznie możliwe, praktycznie udaremniane. Aby wystąpić na sesji rady prosty obywatel, musiałby przebyć długą i męcząca procedurę, a następnie odsiedzieć do końca sesji. Czyli kilka godzin. I mogłoby mu akurat zachcieć się siusiu w chwili, gdy przewodniczący pospiesznie zamknąłby sesję. Z kolei zaś zebrania komisji, najczęściej połączonych, organizowane na chybcika, zwykle odbywają się tuż… przed sesjami. No a dyżurów radni nie mają, zaś wzywani telefonicznie, wymawiają się obowiązkami.

7. Jest jeszcze biuletyn samorządowy w stylu „późnego Gierka” – burmistrz tnie wstęgi, ściska dłonie, odbiera nagrody, podróżuje dla dobra gminy, a wszystko opatrzone fotografiami burmistrza, jak tnie wstęgi, ściska dłonie… , przez co burmistrzowski wizerunek popularniejszy niż aktorki Monroe. Listów od czytelników – nie przewiduje się, a innych – poza internetem – kanałów komunikacji od obywatela do zarządu – nie ma. Pozostaje szeptanka i knucie w domowo-sąsiedzkim zaciszu. Tak między nami mówiąc, narzędzie skuteczne i terapeutycznie pomocne.

Małgorzata Bratek

Redakcja