PublicystykaLewica nie musi być antykościelna

Redakcja4 miesiące temu
Wspomoz Fundacje

Niedawno pewien prawicowy poseł przy pomocy gaśnicy zrealizował postulat świeckiego państwa. Zakłócenie odbywającej się w Sejmie religijnej uroczystości wyznania mojżeszowego wywołało szczególne oburzenie parlamentarnej formacji zwanej „lewicą”, która domagała się odwołania z prezydium sejmu przedstawiciela formacji do której ów poseł należy.

Sprawa jest o tyle zaskakująca, że przecież właśnie tak zwana „lewica” z dumą przypisuje sobie postulat „świeckiego państwa” a jej przedstawicielka zakłócała katolicką uroczystość religijną odbywająca się w kościele. Warto w tym miejscu zastanowić się, jak może wyglądać alternatywne i racjonalne podejście do religii i Kościoła autentycznej lewicy.

Historycznie krytyczny stosunek lewicy do Kościoła wynikał z różnych – przede wszystkim klasowych czynników. Od czasów rewolucji francuskiej, która ugruntowała podział na osi „lewica-prawica” kler będący elitarnym, uprzywilejowanym stanem był obcy niższym stanom, o których względy zabiegała lewica. Kościół – jednoznacznie kojarzony z tronem – lecz również funkcjonujący niekoniecznie zbieżnie z głoszoną przez siebie nauką, w oczach „oświeconych” sprawiał wrażenie przestarzałego. Jeśli spojrzymy na ostatnie stulecie, to po latach dużego wpływu Kościoła na państwo (na przykład wyłączność ślubów kościelnych) oraz zwalczania Kościoła w okresie stalinowskim, znaleźliśmy się w takim momencie historycznym, w którym stosunki państwa i Kościoła zależą głównie od prowadzonej polityki.

Dzisiejsza liberalna „lewica” sprawę zniesienia konkordatu traktuje niemalże priorytetowo. Poświęca także wiele czasu na jałowe dyskusje o krzyżu wiszącym na sali plenarnej Sejmu. Sprawom opodatkowania kleru i wyprowadzenia lekcji religii ze szkół poświęcają więcej czasu niż szczątkowym, pozostałym jeszcze w ich propozycjach programowych sprawom socjalnym, bytowym czy mieszkaniowym. Warto zastanowić się, czy nie jest to droga donikąd. Wczesna wspólnota chrześcijańska była przecież uosobieniem ideowej lewicy.

Demonstracyjna walka z Kościołem jest moim zdaniem pozbawiona sensu. Z jednej strony z przyczyn ideologicznych. Naczelne idee wyznania religii rzymsko-katolickiej i chrześcijańskiej z naczelnymi ideami lewicowymi są na ogół tożsame. Dobrym przykładem są tutaj idee sprawiedliwości, równości czy godności ludzkiej. Wspólnota ludzi, w której ma nie być lepszych i gorszych, biednych i bogatych gdzie każdy doceniany jest tak samo i skąd starają się zbudować lepszy świat definiuje zarówno ideową partię lewicową jak i wspólnotę parafialną. Jednakże przyswojenie tego zestawienia wymaga spojrzenia kompleksowego.

Kościół to pojęcie znacznie szersze od radykalnie staroświeckiego proboszcza małej parafii, od politycznego przedstawiciela episkopatu czy nawet dyrektora pewnego radia. Analogicznie lewica to coś więcej niż dwudziestowieczni dyktatorzy czy dzisiejsi przedstawiciele specyficznych mniejszości. Trzonem obydwu tych grup jest duża grupa „zwykłych” ludzi o wspólnej wierze czy poglądach. Serdeczny lewicy jest obecny papież Franciszek, który powiedział: „Mówią o mnie, że jestem komunistą. A to komuniści myślą tak jak chrześcijanie”. Z kolei jednoznacznie lewicowi przywódcy jak Chavez czy Morales wskazywali na bliskość lewicowości z religią. Lewica w obecnych czasach i warunkach wojująca z Kościołem jest niewiarygodna.

Z drugiej strony z przyczyn taktycznych. W Polsce niezmiennie od lat znaczna większość obywateli jest wierząca. Wiedzieli o tym przywódcy PRL, którzy godzili się na pewne ustępstwa (na przykład przywrócenie religii do szkół na pewien czas, wizyta Gierka w Watykanie, wizyta papieża w Polsce, zachowanie w wojsku kapelanów czy budowa wielu kościołów w latach 80-tych). „Postępująca laicyzacja” a więc mniejszy odsetek względem ubiegłych lat ludzi chodzących do kościoła co niedzielę, nad czym pieją z zachwytu różne ateistyczne organizacje, nie zmienia faktu, że nawet ludzie chodzący do kościoła jedynie w święta dalej są ludźmi wierzącymi i mają pewien związek z kościołem. Przeniesienie bazowego sporu politycznego z osi gospodarczej na oś światopoglądową pogrzebało „lewicę”. Programowy antyklerykalizm dzisiejszej „lewicy” może przynieść jej poparcie osób antyklerykalnych, które walkę z Kościołem uważają za priorytet. Tymczasem odwieczny elektorat lewicy, który z winy dzisiejszej tak zwanej „lewicy” rozproszył się między inne partie, a więc ludzie pracujący z reguły mają poglądy bardziej konserwatywne i tradycyjne. W statystykach z ostatnich wyborów robotnicy w większości popierali PiS i nie ma co się na nich za to obrażać, a należy wyciągnąć wnioski. Nieśmiało zasugeruję, że postulaty ekonomiczne mogą być dla większości ludzi ważniejsze niż walka z drewnianym niewielkim obiektem na ścianie Sejmu. Elektorat dzisiejszej „lewicy” to najczęściej zbuntowana młodzież, warto jednak byłoby postarać się o elektorat pracowniczy. Rażąca jest także hipokryzja środowiska, które zakłóca msze i chętnie okazuje niechęć wobec instytucji Kościoła, jednocześnie będąc orędownikiem judaistycznych świec w Sejmie.

Stosunek lewicy do Kościoła nie musi być wrogi. Może być konstruktywny. Mówiąc o Kościele często zapomina się, że ten prowadzi również szeroką działalność dobroczynną, która w zdrowych i poprawnych relacjach między państwem a kościołem mogłaby uzupełniać działanie państwa tam, gdzie działalność państwa nie jest zadowalająca. Działalność edukacyjna Kościoła jest krytykowana za przekaz religijny, ta jednak może pełnić rolę uzupełniającą dla edukacji państwowej. Działalność medyczna i farmaceutyczna zakonów nie jest nastawiona przede wszystkim na zysk, czym różni się ona od działalności koncernów farmaceutycznych. Nie chodzi tutaj o konkretną współpracę, a o współegzystowanie korzystne dla obu stron. Kościół ma na społeczeństwo znacznie większy wpływ niż jakakolwiek partia na dzisiejszej scenie politycznej, wyznacza także pewne normy postępowania i wartości, których przestrzeganie stara się egzekwować u swoich wiernych. Te w większości mają na celu ugruntowanie dobrych i pozytywnych postaw a i nie zakładają szerzenia nienawiści czy linczu wobec ludzi, którzy w te normy wpisywać się nie chcą. Oczywiście stosunek państwa rządzonego przez prawdziwą lewicę ani rządzonego przez każde inne stronnictwo nie może polegać na nakazywaniu komukolwiek wiary, to jednak gwarantuje tak chwalona przez liberalną „lewicę” konstytucja.

Odnoszę wrażenie, jako katolik i lewicowiec, że obsesyjna walka dzisiejszej „lewicy” ze wszelkimi objawami religijności prowadzi to stronnicowo w ślepy zaułek. Niedawno z okazji spotkania opłatkowego jednej organizacji spotkaliśmy się w sali przykościelnej – połowa uczestników była niewierząca – co nie przeszkadzało nam w śpiewaniu kolęd czy złożeniu sobie życzeń przy opłatku. W komentarzach pod krótkim nagraniem wylała się na nas bardzo specyficzna krytyka, oskarżająca nas o bycie finansowanymi przez pewnego toruńskiego zakonnika. Większość Polaków – niezależnie od wyznania – na takie reakcje patrzy przez pryzmat fanatyzmu i szaleństwa, a to nie przyniesie ani sympatii ani poparcia. Poparcie i sympatię może jednak przynieść rozsądek i szacunek dla przekonań większości. Nie trzeba daleko szukać – za chwilę niemalże wszyscy z nas zasiądą do wigilijnego stołu, co jest właśnie ponadwyznaniową tradycją wywodzącą się z religii, której nikt nie kwestionuje.

Jakub Janek

Autor jest działaczem Polskiego Ruchu Lewicowego i Stow. Spadkobierców Polskich Kombatantów II Wojny Światowej.

Myśl Polska, nr 1-2 (1-7.01.2024)

Redakcja