Podczas ostatniego pobytu w Holandii, w jednym z uroczych antykwariatów drogą kupna nabyłem książkę zatytułowaną Weet je nog wel… (Czy pamiętasz…). W wydanym w 1957 roku zbiorze wspomnień znajduje się frapujący cytat z wielkiego niemieckiego poety, Heinricha Heinego: „Jeżeli światu miałoby przytrafić się coś złego, to ja chciałbym wyjechać do Holandii, ponieważ tam wszystko odbywa się z pięćdziesięcioletnim opóźnieniem”.
Uznawany za wirtuoza słowa i myśli Heine nie posiadałby się ze zdumienia, gdyby dane mu było zobaczyć, jakiej metamorfozie uległa opiewana przez niego sielska kraina wiatraków, rozległych pastwisk i krów.
Rządy ucznia Klausa Schwaba
No właśnie! Krów – nieśpiesznie skubiących trawę na wiecznie zielonych, sięgających aż po horyzont błoniach – stanowiących emblematyczny wręcz element holenderskiego krajobrazu. Do tych łagodnych stworzeń za chwilę jeszcze wrócimy.
Splot różnorakich procesów i zjawisk spowodował, że z upływem lat Holandia wzruszeń i oczarowań Heinego, przekształciła się w forpocztę nowoczesności i poletko doświadczalne szokujących niekiedy eksperymentów obyczajowych. I choć od dawna nie są one w tym kraju niczym nowym, to cech niebezpiecznej patologii nabrały dopiero pod rządami gabinetu liberalnego premiera Marka Rutte. Jednego z najpilniejszych adeptów Klausa Schwaba ze Światowego Forum Ekonomicznego w Davos.
Nie dla krów
Wracając do krów. Jakiś czas temu cały świat w osłupienie wprawiła wiadomość, że władze Holandii planują zlikwidować pokaźną część gospodarstw rolnych oraz zredukować o połowę pogłowia bydła w słynącym z wysokorozwiniętego rolnictwa kraju. Decyzję uzasadniano tym, że wydalany przez zwierzęta azot wywiera zgubny wpływ na klimat i jakość środowiska naturalnego.
Ten, niewątpliwie będący wytworem szalonego umysłu plan, za nazbyt umiarkowany uznał Tjeerd De Groot, prominentny polityk wchodzącej w skład koalicji rządowej, skrajnie liberalnej partii D66 (Demokraci 66. Liczba 66 oznacza rok jej powstania).
Pogłębiona analiza poglądów tego ugrupowania nastąpi przy innej okazji. Tymczasem wystarczy pikantna wzmianka o tym, że co bardziej kąśliwi (a może bardziej przenikliwi?) obserwatorzy tamtejszej sceny politycznej do widniejących w nazwie partii dwóch szóstek – dołączają trzecią…
Co z psami i kotami?
W jednej z przedwyborczych debat poseł De Groot zauważył, że środowisko zanieczyszczają nie tylko krowy, ale do jego dewastacji przyczyniają się także koty i psy. Przy czym, w niepozostawiający wątpliwości sposób zasugerował, że również i one powinny zostać pozabijane: „Każdy powinien wnieść wkład w poprawę warunków życia. W końcu robimy to przecież dla samych siebie i dla przyszłych pokoleń”.
Skandaliczne wystąpienie wroga czworonożnych przyjaciół człowieka spotkało się z adekwatną reakcją Alexandra Kopsa z PVV (Partij voor de Vrijheid – Partia Wolności. W Polsce bardziej znana jako partia Geerta Wildersa), który bez ogródek oświadczył, iż „partia D66 kompletnie zwariowała”. I nie poprzestając na tej diagnozie – pozostając w podobnej stylistyce – kontynuował: „Wszyscy wiemy, że partii D66 totalnie odbiło. Ale jednak to, co ja tu teraz słyszę… Pan De Groot mówił literalnie o kotach i psach. A więc D66 chce się pozbyć rolników z powodu emisji azotu, ilość zwierząt gospodarskich musi być zmniejszona o połowę. A teraz słyszę, że zdaniem D66 ten sam los czeka koty i psy”.
Odpowiedź
Wzburzenie opinii publicznej wynurzeniami De Groota dobrze oddaje komentarz jednego z obserwatorów debaty, który nawiązując do nazwiska przedstawiciela liberałów (groot – duży, wielki) napisał: „Spróbuj tylko przyjść do nas, żeby zabrać naszego kotka. Gwarantuję ci, że być może przyjdziesz do nas duży, ale wychodząc stąd, będziesz musiał zmienić swoje nazwisko na mały!”.
I jeszcze jedna typowa wypowiedź, tym razem miłośnika psów: „Byłoby najlepiej, gdyby De Groot przyszedł po nie osobiście. Wtedy na własnej skórze doświadczy, co moje psy myślą o jego zamiarach”.
W wielu komentarzach doradzano mu, żeby zabijanie w imię ochrony klimatu rozpoczął od siebie. W innych, życzono mu nagłej śmierci, lub nawet wprost formułowano jej groźbę.
Wynaturzenia
Alexander Kops na końcu ciętej repliki na niesłychane brednie wygłaszane przez obłąkańca, który zamiast w kaftanie bezpieczeństwa paraduje w dobrze skrojonym garniturze parlamentarzysty, postawił retoryczne pytanie: „Ja nie wierzę w to, co tu słyszę. Dlatego chciałbym zapytać pana De Groot, czy on na pewno dobrze się czuje? I jaki będzie następny krok? Czy złote rybki też muszą zniknąć?”.
Dokąd to zmierza? I czym to się skończy? Wystarczy obserwować symptomy.
Społeczeństwo, którego największym życiowym problemem jawi się dokonanie wyboru miejsca i czasu wakacyjnych podróży, tudzież kupno trzeciego samochodu, nieuchronnie ulega wynaturzeniu i zatraca wrodzony instynkt przetrwania.
Odrzucając sferę sacrum – za wyjątkiem suflowanego przez globalistów kultu złotego cielca – przekształca się w odczłowieczoną, bezwolną masę pozbawioną wyższych wartości i celu. Tym snadniej padającą łupem prostackich manipulacji dokonywanych na niej za pośrednictwem środków masowego przekazu.
A na koniec my?
Stan świadomości takich żałosnych nędzarzy ducha świetnie charakteryzuje fragment wiersza urodzonego w wielkopolskich Pudliszkach dziewiętnastowiecznego poety Franciszka Morawskiego, pod jakże wymownym tytułem Gęsi:
„Alboż my wiemy, co się dzieje z nami?
My tylko lecim za temi gęsiami,
Które tam krzyczą na przodzie”.
Jeżeli zniewoleni w zaklętym kręgu przekraczającej wszelkie granice zdrowego rozsądku konsumpcji, mieszkańcy kolektywnego Zachodu nie ockną się z letargu, to mocno zalatujące siarką koncepcje skrywających się za plecami Sorosów i Schwabów koryfeuszy „Rządu Światowego” będą konsekwentnie realizowane.
Pierwsze pod topór oprawcy zawleczone zostaną krowy. Po nich koty. Później psy. Na końcu my?
P.S. Ponadto uważam, że „Imperium Dobra” powinno natychmiast uwolnić Assange’a!
Karol Dwornik