Kiedyś zawsze cichną armaty, unosi się bitewny kurz, a naszym oczom ukazuje się coś co nazywamy krajobrazem po bitwie. Również tak będzie i tym razem. Dynamika różnych najnowszych militarnych konfliktów wskazuje nam na to, że ten czas jest już bliski.
Co zatem dostrzegamy? Dziś zajmujemy się wyłącznie Ukrainą, a innymi graczami o tyle, o ile jest to niezbędne, by lepiej móc ocenić rysującą się sytuację. W naszym rozumieniu tych spraw, Ukraińcy z pewnością są narodem o utrwalonym miejscu na współczesnych mapach. Ich problem polega jednak na tym, że nikt im tego prawa do bycia ukształtowaną nacją nie odmawia. To już dawno zostało przez wszystkich, w tym przez Rosjan uznane. Nawet o wiele więcej: ich prawo do posiadania własnego państwa, także nie podlegało dyskusji, o co więc w tym wszystkim poszło? Przypuszczalnie o to, że
Ukraińscy przyjęli jakieś niewłaściwe idee, które wskazały im błędny kierunek własnych celów. Jednym słowem ulegli manipulacji i uwierzyli, ze mogą pokusić się o coś znacznie więcej niż o przyziemną walkę o utrwalenie tego co jest możliwe i realne. Krótko mówiąc dali wiarę w omnipotencję państw Zachodu, w szczególności Stanów Zjednoczonych. Nabrali mylnego przeświadczenia, że mogą stanąć z Rosją twarzą w twarz i zdobyć dla siebie pozycję regionalnej potęgi. Sęk jednak w tym, że tam gdzie leży współcześnie ich państwo nie ma miejsca na nową znaczącą jednostkę siły. Z tym, iż oni być może naiwnie nawet w to uwierzyli, zaś zagraniczni kuratorzy tę ich prostotę wykorzystali wyłącznie dla realizacji własnych zamiarów. Chodziło głównie o przysłowiowe utarcie nosa Rosji.
Interesy Kijowa nie odgrywały w tym większej roli. Przyjdzie jednak taki moment, że na Ukrainie ktoś o to zapyta i nastanie czas opamiętania i refleksji. Właściwie po co te ofiary i materialne straty? Czy były one konieczne i nieuniknione? Ponieważ obecne kierownictwo polityczne tego państwa nie ma czystego sumienia i boi się tych pytań niby diabeł święconej wody, dlatego będzie te wojnę przedłużało, bo w rzeczywistości walczy w obronie własnej skóry. Ale jak długo? Chwila rozliczeń z pewnością nadejdzie, gdy trzeba będzie stanąć oko w oko przed ludzkimi wątpliwościami. Zagraniczne posiadłości i obce paszporty mogą nie wystarczyć. Przy tej sposobności nie da się uniknąć postawienia zagadnienia odpowiedzialności polskiego kierownictwa zarządzającego w Warszawie.
Jaki jest jego udział w tym co nazywamy wojną rosyjsko – ukraińska? Czy nasz interes narodowy, nasza racja stanu usprawiedliwiają tak wielkie i jednoznaczne opowiedzenie się Polski po stronie wojennego zaangażowania na Ukrainie, ryzykowania jej bytem? Czy z jakichś w miarę sensownych powodów było to konieczne albo choćby wymuszone? Z pewnością nie. Można postawić nawet tezę, że gdyby nie polski aktywizm, pchanie się na czoło wojennych jastrzębi, tej wojny mogłoby nawet nie być.
Krótko mówiąc polscy politycy nie zdali egzaminu popychając nas na skraj przepaści. W imię właściwie czego i kogo? To nie są reguły roztropnego i mądrego kierowania państwowa nawą. Można nawet rzec, ze polskie kierownictwo w szeregu przypadkach traciło kontakt z rzeczywistością, wznosząc się gdzieś, gdzie nie ma dla Polski miejsca. Z tego też trzeba będzie zdać rachunek. Jaki jest nasz interes, by w Kijowie powstało nowe centrum siły, który zagospodaruje zachodnią część Wielkiego Stepu? Jednym słowem w Warszawie szykowano nam los sługi Wielkiej Ukrainy. Jak to wszystko mamy zrozumieć? Dla bezpieczeństwa Polski wystarczyło przecież spokojnie stać w europejskim szeregu. Tak niewiele…
Antoni Koniuszewski
fot. public domain
Myśl Polska, nr 23-24 (4-11.06.2023)