Tytułowy cytat („Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”) z dosadnej i sarkastycznej wypowiedzi Józefa Piłsudskiego pod adresem członków Tymczasowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego należy do najsłynniejszych historycznych ocen rządzących.
Patrząc na dzisiejszy świat polityki, można byłoby tę negatywną ocenę bez wahania powtórzyć, zdając sobie wszak sprawę z tego, że obecne patologie i wynaturzenia władzy zasługiwałyby nie tylko na metaforyczny sarkazm, ale i na kategoryczne potępienie.
Tradycyjnie państwo postrzega się przez pryzmat władzy, która jest sprawowana przez grupy osób w różny sposób upoważnionych do podejmowania decyzji i wpływania na nie. Zjawisko to uznaje się za naturalne, gdyż na instytucjonalnym podziale na rządzących i rządzonych opiera się hierarchiczna struktura każdego państwa. Istotę władzy stanowi jej nierówny podział. Na jego tle zachodzi koncentracja władzy politycznej w ręku nielicznych oraz postępuje społeczna izolacja tej grupy od reszty społeczeństwa. Jak twierdził włoski teoretyk elit Gaetano Mosca, władza zawsze należała i należy do mniejszości. Jej źródła mogą mieć różny charakter – od woli boskiej, przez tradycję, własność, prawo, do osobistej charyzmy.
Ze względu na ekskluzywność, odrywanie się od społeczeństwa, a także pretensje do szczególnej roli, doskonałości i wtajemniczenia nazwano te grupy ludzi „elitami”. Oprócz wspomnianego Moski do wzbogacenia wiedzy o elitach przyczynił się inny wybitny Włoch – Vilfredo Pareto. Znamienne, że ich dzieła nigdy nie zostały przetłumaczone na język polski.
Elity i władza
Utożsamianie elit ze zjawiskiem władzy wywołuje często skojarzenia pejoratywne. Sugeruje niezasłużone uprzywilejowanie, wyróżnienie, nadęty „arystokratyzm”, rażącą wyłączność. Zaprzecza idei równości, a zatem ma charakter antydemokratyczny. Wybrana ze względu na jakieś kryterium grupa ludzi kojarzy się z podziałem na lepszych i gorszych, z arbitralnym przyznawaniem komuś wyższego statusu, czy to ze względu na pochodzenie, majątek, zdolności, władzę czy wykształcenie.
Niekiedy źródeł określania grup społecznych tym terminem poszukuje się w starożytnej teologii, gdy lud żydowski, „plemię Izraela”, nazywano „wybranym przez Boga”. Być może od takiego ujęcia zaczęła się niechęć do wyznawców judaizmu, którzy przypisywali sobie pozycję wyjątkową. Wzmacniały ją w diasporze żydowskiej ich różne umiejętności, od zdolności adaptacyjnych poczynając, przez przedsiębiorczość, do bogacenia się i udziału w lokalnych rządach. Musiało to z czasem wywoływać awersję, wyrażającą się w postaci antysemityzmu.
Jednym ze źródeł krytycznego spojrzenia na elity jest pretendowanie przez nie do niezależności w swoich działaniach od opinii społecznej, a nawet więcej – często narzucanie społeczeństwu swoich poglądów i woli. Wybitny socjolog polityki Max Weber nazwał tę warstwę społeczną zawodowymi politykami. Co do ich kreacji, miał rację twierdząc, że to nie wybory decydują o tym, kto zostanie reprezentantem wyborców w parlamencie. W tej sprawie decydują liderzy partyjni. Kandydaci przez nich wskazani są narzucani wyborcom w trakcie kampanii wyborczych. Masy najczęściej ulegają demagogii wyborczej i dość bezrefleksyjnie przyjmują cudze poglądy. Oligarchie partyjne – jak widział to inny wybitny socjolog i polityk niemiecki Robert Michels – są zatem źródłem rekrutacji elit politycznych w każdym nowoczesnym państwie.
Nie jest tajemnicą, że niezależnie od systematycznie organizowanych wyborów także w państwach demokratycznych grupy rządzące stanowią coraz bardziej zamknięty krąg, ulegając patologicznej samoreprodukcji poprzez „kojarzenie krewniacze” i „chów wsobny”. Uzależnienie rekrutacji elit rządzących od karier partyjnych i woli liderów prowadzi do prawie całkowitego odrzucenia kryteriów kompetencyjnych. Nie od dzisiaj wiadomo, że im większe zamykanie się grupy rządzącej, tym większe wyobcowanie i oderwanie władzy od społeczeństwa. Skrajności w tym względzie obserwuje się w systemach totalitarnych i autorytarnych. W demokracjach uważane są za zjawiska patologiczne, ale mimo to mają się coraz lepiej.
Wystarczy spojrzeć na minione trzy dekady rządów w Polsce, gdzie widać jak na dłoni zabetonowanie sceny politycznej. Rządzą nią ciągle siły sprzężone z rodowodem posolidarnościowym albo popeerelowskim. Jedne i drugie zaprzeczyły już u samych podstaw swojej aksjologicznej tożsamości. Tzw. postkomuniści dla uwiarygodnienia się w nowych uwarunkowaniach ustrojowych i geopolitycznych zanegowali dorobek PRL, zrezygnowali ze zdobyczy socjalnych, świeckości państwa, społecznej gospodarki rynkowej. Z kolei niedoświadczona i nieprzygotowana do rządzenia tzw. elita posolidarnościowa odeszła od haseł sprawiedliwości społecznej na rzecz liberalnej gospodarki rynkowej i minimalnych funkcji państwa. W efekcie każda z tych orientacji doprowadziła do głębokich rozczarowań elektoratu i spowodowała narastanie delegitymizacji władzy.
Podważanie pluralizmu politycznego i światopoglądowego obnażyło ciągoty rządzących do swoistego „jedynowładztwa”. Konserwatywni „integryści” (można nazwać ich fundamentalistami) spod znaku Zjednoczonej Prawicy zaczęli dążyć do podporządkowania wszystkich obywateli jednej i jedynie słusznej elicie władzy. Jej podstawę stanowią kumoterskie sitwy, połączone egoistycznymi interesami i na poły gangsterskimi koneksjami, odgradzające się od ogółu ludności w poczuciu swojej faktycznej lub domniemanej wyższości i bezkarności.
Elity polityczne, czy ściślej elity władzy są efektywne w procesie podejmowania decyzji, jeśli obejmują osoby o najwyższych walorach merytorycznych i moralnych. Niestety, polska charakterystyka elit politycznych zawiera zaprzeczenie kwalifikacji i prestiżu. Ludzie słusznie oczekują więcej od elit niż od samych siebie. Okazuje się jednak, że struktura społeczna w państwie determinuje jakość elity politycznej. Miał rację krytykowany za swoje błędy Lech Wałęsa, kiedy odpowiadał, że „macie takiego prezydenta, na jakiego sobie zasłużyliście”. Chodziło mu zapewne o to, że społeczeństwo w swojej masie nie prezentuje jakichś szczególnych cnót, zatem trudno oczekiwać, aby było zdolne do wyłonienia ponadprzeciętnego przywódcy. Dzisiejszą elitę rządzącą w Polsce można śmiało określić emanacją tej części społeczeństwa, która jest anachroniczna w pojmowaniu wielu spraw społecznych, dewocyjna i klerykalna, populistyczna i ksenofobiczna, zaściankowa i wsobna. A przede wszystkim nieefektywna pod względem politycznym i ekonomicznym.
Być może miał rację Karl Mannheim, gdy doszukiwał się przyczyn degradacji elit rządzących w procesach demokratyzacji. W społeczeństwach arystokratycznych elity rządzące rekrutowały się z niewielkich mniejszości uprzywilejowanych, natomiast klasy podporządkowane były na niskim poziomie pod względem różnych cech położenia społecznego i nie miały żadnego wpływu na życie całej społeczności. W wyniku rewolucji kulturalnej i równouprawnienia masy jednostek przeciętnych, o ograniczonych horyzontach umysłowych, o niskim, wręcz żenującym poziomie wiedzy i kultury, zaczęły korzystać z praw wyborczych, pretendując do najwyższych stanowisk w państwie. W procesie polskiej transformacji ustrojowej widać wyraźnie, jak ludzie kompletnie nieprzygotowani do sprawowania władzy zaczęli wykorzystywać mechanizmy wyborcze nie tylko dla zdobycia urzędów publicznych, ale i pretendować do kreowania wzorów „godnych naśladowania”.
Wraz z elitą rządzącą w społeczeństwie demokratycznym wykształca się elita opozycyjna, zapewniająca alternację (przemienność) władzy w systemie politycznym. Wydawałoby się, że opozycja ma wszelkie możliwości tworzenia alternatywnych scenariuszy, aby zmobilizować swoich zwolenników i pozyskać w kolejnych wyborach nowych wyborców. Utrzymujące się stronnictwa u władzy mają jednak o wiele więcej środków, aby pozycję władczą utrzymać w kolejnych kadencjach.
Wiąże się to z rozmaitymi manewrami, które prowadzą do naruszania reguł gry demokratycznej. Zawłaszczanie mediów publicznych, korzystanie z funduszy rządowych w celach kampanii wyborczych, maskowanie oszustw i malwersacji, zastraszanie niepokornych obywateli, pacyfikowanie protestów i uprawianie nachalnej propagandy – to częste praktyki władzy politycznej, która – o dziwo – w społeczeństwie polskim znajduje akceptację i poparcie wystarczającej jego części, aby rządzić.
Przyzwolenie na autorytaryzm
Wydaje się, że Polacy w swojej masie są przeciwnikami rządów autorytarnych. Jednakże patrząc na realne przyzwolenie dla rządów naruszających reguły demokracji i państwa prawa można odnieść wrażenie, że ze względu na swoje pełne kompleksów historyczne pochodzenie (z reguły z tzw. dołów społecznych), ubóstwo, niewiedzę i nieokrzesanie godzą się na włodarzy przypominających dawnych panów. Brak aspiracji modernizacyjnych, niechęć do podejmowania ryzyka, a także miałkość ideowa i marność kondycji moralnej sprzyjają uzurpacji rządzenia przez politycznych geszefciarzy i malwersantów.
Demokracja z natury oznacza rządy oparte na mandacie większości, ale w interesie wszystkich. Tymczasem rządzący Polską od trzech dekad doprowadzili do takiej polaryzacji politycznej, że pseudodemokratyczne rządy są sprawowane jedynie w interesie części społeczeństwa. Jest to z jednej strony wynikiem ogromnej ideologizacji władzy (nacjonalistyczno-klerykalny solidaryzm kontra kosmopolityczny liberalizm), a z drugiej narastającej frustracji osób należących do grup pozbawionych reprezentacji politycznej.
Ze względu na skonfliktowanie społeczeństwa elity rządzące coraz bardziej traktują politykę jako starcie władzy z wszystkimi, którzy odmawiają jej społecznej legitymizacji. Mamy do czynienia z zamykaniem się grupy rządzącej w „oblężonej twierdzy”, która w obawie przed utratą władzy, gotowa jest do konfrontacji z polityczną opozycją, nawet przy użyciu środków pozakonstytucyjnych. Trwa starcie prawicowych nacjonalistów autorytarnych, zaczadzonych swoją obłędną misyjnością i wyobrażeniami o mocarstwowości, z opozycją pseudoliberalną, próbującą niekonsekwentnie godzić tradycję katolickiego narodu z wyzwaniami nowoczesności, otwieraniem na procesy integracyjne i nieograniczoną inwazję obcych wzorów kulturowych.
We wszystkich orientacjach politycznych występuje prymat myślenia ideologicznego nad pragmatycznym. Antykomunizm jako znak identyfikacyjny polskiej sceny politycznej jest grzechem pierworodnym wzajemnej wrogości i nieprzejednania. Do tego doszła rusofobia i instrumentalizacja historii w walce politycznej (tzw. polityka historyczna). Wszystkie próby rozprawienia się z reliktami dawnego systemu, dekomunizacja czy deagenturyzacja pochłonęły wiele energii, czasu i pieniędzy, nie umniejszając bynajmniej zacietrzewienia we wzajemnych oskarżeniach. Głupota i typowe polskie warcholstwo polityczne zdominowały życie polityczne na wiele lat. Szkoda, że nikomu nie udało się przeprowadzić skutecznej dekretynizacji, aby zapobiec procesom destrukcyjnym.
Polskie elity polityczne mają charakter kompradorski, co można tłumaczyć na różne sposoby. Przymiotnik ten może oznaczać kolesiowski, zwasalizowany, poddańczy, marionetkowy, sprzedajny, jurgieltniczy, tak w odniesieniu do relacji wewnętrznych, jak i stosunku do możnych protektorów zewnętrznych. Pojęcie wzięte z języka portugalskiego (comprador to nabywca) odnosiło się do miejscowych kupców i pośredników w stosunkach dawnych kolonii z metropoliami. Z tej grupy społecznej w krajach kolonialnych wyrosła zamożna burżuazja, która służyła obcym interesom.
„Kapitalizm kompradorski”
W Polsce spopularyzowano pojęcie „kapitalizmu kompradorskiego” (Stanisław Michalkiewicz), zwanego również kolesiowskim. Pozornie jest to ustrój wolnorynkowy, oparty na wolnej konkurencji i prywatnej własności. W rzeczywistości jednak dominują „wybrańcy”, mający dobre układy z ludźmi władzy. Przenikanie się polityki i gospodarki prowadzi do oligarchizacji systemu politycznego. Reglamentacja urzędnicza wolności gospodarczej dopuszcza do dobrodziejstw „kapitalizmu” i „kasy państwowej” ludzi lojalnych i kolaborujących z władzą. Tworzy to szkodliwe podziały społeczne i konfliktuje scenę polityczną. Przykład źle rozumianego protekcjonizmu wobec produktów rolnych z Ukrainy (notabene własności wielkiej oligarchii międzynarodowej) pokazuje dodatkowo sprzeniewierzanie się rządzących własnym interesom narodowym.
Polskie elity kompradorskie, niezależnie od ideowej proweniencji, nie są w stanie bronić niezbywalnego zakresu kompetencji wewnętrznej państwa. Dążenia do legitymizacji władzy poprzez umizgi do protektorów zewnętrznych są skazą genetyczną tak lewicy, jak prawicy. Prowadzą do utrwalania pozycji Polski jako państwa łatwo godzącego się na uzależnienie i podporządkowanie, służebnego wobec obcych interesów. Czym bowiem, jak nie zniewoleniem na własne życzenie jest domaganie się trwałego stacjonowania obcych wojsk na własnym terytorium, zgoda na spenetrowanie wszystkich instytucji przez amerykańskie służby specjalne, a także ogromny trybut płacony za arsenały zbrojeniowe, których użycie w przyszłości może przynieść wyłącznie zagładę?
Widzą to liczni obserwatorzy zewnętrzni, w tym sojusznicy Polski. Dlaczego tych zjawisk nie dostrzegają polscy politycy, odpowiedzialni za losy narodu i państwa? Dlaczego nikomu nie zależy na stworzeniu suwerennej doktryny państwowej (pomysły ziobrystów nie stanowią żadnej doktryny), w której znalazłoby się miejsce zarówno dla interesów zbiorowych, koalicyjnych, jak i interesów własnych, specyficznych ze względu na status Polski, położenie geopolityczne, zasoby i doświadczenia?
Zamiast tromtadracji o jakiejś szczególnej roli przywódcy „Międzymorza”, czy promotora „sarmackiej” (sic!) wspólnoty polsko-ukraińskiej trzeba przystąpić do uzdrawiania własnego ustroju, poprawy standardów życia społecznego w dziedzinie oświaty, nauki, ochrony zdrowia, zasobów naturalnych, ale i racjonalizacji armii, przygotowanej do obrony, a nie szukającej zaczepki. Na pierwszym miejscu trzeba postawić interesy własnych obywateli, a dopiero potem troszczyć się o wszystkich pozostałych. Czas zrozumieć, że za dzisiejsze błędy polskiej polityki zagranicznej zapłacą kolejne pokolenia. Mając na uwadze wysoką szkodliwość dzisiejszych rządów dla kondycji polskiej demokracji, psucia kultury politycznej i demontażu praworządności, potrzeba będzie wielu lat dla odbudowy wizerunku państwa skutecznie zarządzanego, poważnego i roztropnego (choćby w polityce wobec sąsiadów).
Nieszczęście polskiej demokracji…
polega na adaptacji przez rządzących anachronicznej zasady wziętej z systemów autorytarnych i totalitarnych, że raz zdobytej władzy nie oddaje się nigdy. Oponentów politycznych traktuje się jak wrogów, których trzeba zniszczyć. Agresja w stosunku do świata znajdującego się poza grupą „swojaków” bazuje na odrzucaniu inności i nietolerancji wobec odmienności. Myślenie notabli politycznych oparte jest na prymitywnych stereotypach i przesądach. Żądza władzy przejawia się nie tylko w zawłaszczaniu i mafizacji państwa, ale także w aberracjach emocjonalno-osobowościowych przywódców. Jest oczywiste, nawet bez pogłębionych badań, że działalność polityczna stanowi dla nich doskonałe pole uzewnętrzniania głębokich lęków, obsesji, frustracji i wewnętrznych konfliktów psychicznych.
Badacze osobowości autorytarnych zwrócili uwagę na takie cechy liderów, jak cynizm połączony z destruktywnością i wrogością do ludzi, opowiadanie się za penalizacją wszystkich czynów, sprzecznych z wykładnią władzy, a nawet obsesja na tle ludzkiej seksualności i „seksualizacji”, połączona z chęcią karania. Gdy dołożymy do tego różne formy wpływowego „lobbingu” na polską politykę (choćby ze strony katolickiego kleru), to okaże się, że mamy do czynienia ze szczególnym syndromem, kierującym państwo w stronę represywności, izolacji oraz agresji.
Powyższą charakterystykę należy uzupełnić o przejawy zachowań paranoidalnych w polskiej elicie politycznej. Istnieje na ten temat bogata literatura psychologiczna i politologiczna, ale nie skutkuje ona żadną krytyczną refleksją wśród rządzących. Osobowość paranoidalną liderów charakteryzują trwałe urojenia prześladowcze lub wielkościowe. Silne przekonanie, że jest się lepszym od innych i godnym zaufania w połączeniu z determinacją na rzecz przekształcenia rzeczywistości zgodnie ze swoimi przekonaniami i wierzeniami pozwala na mobilizację zwolenników (nieraz entuzjastyczną i fanatyczną), stanowiących tzw. twardy elektorat wodza i jego akolitów. Rządy wodzowskie charakteryzuje obsesyjna podejrzliwość, dopatrywanie się wszędzie złej woli i szpiegowania, ale także przyzwalanie na specjalne przywileje dla „wybrańców” w celu utrzymania zwartości grupy rządzącej.
Kryzys polskiej demokracji oraz starzenie się liderów grup rządzących i opozycyjnych skłania do myślenia o konieczności radykalnej wymiany pokoleniowej w kręgach władzy. Wśród młodszej generacji występuje jednak syndrom imitacji i naśladownictwa. Szeroko rozlała się prywata, partykularyzm, brak poszanowania dla współobywateli o odmiennych poglądach, nieufność w stosunkach międzyludzkich, które są „wzorcotwórczym” efektem zachowania części starych elit. Przykłady niskiej kultury politycznej ciągle płyną „z góry”, a to nie wróży dobrze ewolucyjnej drodze przemian. Być może trzeba się modlić o narodowe katharsis w formie nowej rewolucji.
Prof. Stanisław Bieleń
fot. public domain
Myśl Polska, nr 21-22 (21-28.05.2023)