Ten tekst piszę drugiego maja. W tych trudnych czasach kilka dni to długi okres. Niekiedy nawet bardzo długi. Trudno powiedzieć co w ciągu tych dwóch tygodni może nastąpić? Wysilmy się, mimo obserwowanej dynamiki, na szczyptę spekulacji na temat obecnego położenia Polski. Uprawianej przez nią polityki, skutków które najpewniej przyniesie.
Nasze spekulacje zakotwiczmy na najpewniejszym fundamencie, czyli na pouczeniach, wypływających z geopolitycznych przesłanek. Co zatem widzimy? Polska, ze swoim istotnym położeniem, o pewnej masie terytorialnej, ale stosunkowo małym zaludnieniu i średnim potencjale gospodarczym nie była i nie będzie państwem całkowicie suwerennym. Breżniewowska doktryna pozostaje nadal aktualna. Z tym, iż po 1989 r. nadszedł nowy suweren. Jednak w znaczeniu zrozumienia losów narodu i jego państwa niczego to nie zmieniło. Wciąż pozostaliśmy przedpolem. Wygodnym do toczenia bitew w pewnym oddaleniu od własnych terytoriów.
Gdy się przyjrzymy niektórym inwestycjom poczynionym w Polsce w infrastrukturę, z łatwością zauważymy, że właśnie taki los gotują nam Stany Zjednoczone. W takim przekonaniu winna umacniać nas, od lat, narastająca amerykańska obecność militarna nad Odrą i Wisłą. Można nawet przypuszczać, że wszystko od początku zmierzało w tym właśnie kierunku, ku nieuniknionej wojnie na zachodnim skraju Wielkiego Stepu. W tym mniemaniu można nawet posunąć się o kilka kroków dalej; o tym wszyscy wiedzieli, wszyscy ci, którzy dzierżą klucze do przyszłości świata. Czy zdawano sobie również z tego sprawę w samej Warszawie, to już trudno jednoznacznie powiedzieć?
Czy zatem rola Polski, naszej zagranicznej polityki jest do tego stopnia zdeterminowana, że w istocie niewiele dałoby się zrobić dla uniknięcia tego wszystkiego co nas dotknęło, a więc losu bezpośredniego logistycznego zaplecza dla działań militarnych na Ukrainie, przy użyciu jej ludzkich i państwowych zasobów. Jednak ten wniosek jest zbyt daleko idący. Choćby dlatego, że nasze kierownicze gremia z zadziwiającą ochotą podęły się tego zadania. Widocznie zostały dobrze wyselekcjonowane w procesie budowy polskiego systemy politycznego? Gratulujemy rzeczywistym dysponentom lokalnych marionetek! Na tle wyżej nakreślonej sytuacji trzeba wyjść od podstawowej konstatacji: gdyby nie tak daleko posunięto usłużność naszych władz, istnieje duże prawdopodobieństwo, że tej wojny nawet by nie było albo miałaby bardziej ograniczony charakter. Rola wojennych podżegaczy nigdy nie jest ciekawa.
A kto sieje wiatr, zbiera burzę. Wie o tym i Rosja, z którą de facto jesteśmy w stanie wojny. Kreml mimo to zachowuje daleko posuniętą powściągliwość i ostrożność. Jednak nie wiemy, jakie ma dalsze plany, czym się to zakończy? Ponadto absurdalność naszego strategicznego wyboru polega również i na tym, że każdy wynik tego konfliktu będzie dla nas wielce niekorzystny. Moskwa z Ukrainą zawsze sobie poradzi. A my? Już dziś stajemy się igraszką w rękach kijowskiego kierownictwa. Mimo tego wciąż jest pora na korekty.
Wystarczy nawet lekko zboczyć ze zgubnego kursu i zacząć np. od dyskretnego wspierania chińskich inicjatyw pokojowych. Także ponownego nawiązania bliższych relacji z Węgrami. Stonowanie wojennej propagandy, pojednawcze gesty w stosunku do Białorusi. Biorąc pod uwagę to co widzimy należy uznać, że te wskazówki nie doczekają się nawet prób ich realizacji. Jak zazwyczaj: brniemy. Dodajmy na koniec, że z kolei nasz zachodni sąsiad, odwrotnie niż my, tak się „ustawia”, że dla Berlina każde rozstrzygnięcie przyniesie polityczne profity.
Antoni Koniuszewski
fot. public domain
Myśl Polska, nr 21-22 (21-28.05.2023)