Tak to mniej więcej widzi większość Polaków (zwłaszcza tych na Zachodzie): Nie muszę wybierać zjeść, ubrać się czy za energię zapłacić, mogę pójść do pubu, a nawet na wczasy starcza, zatem jestem klasą średnią! Ba, Carringtonem!
W Polsce za klasę średnią masowo uważają się ludzie pracy najemnej, a już w szczególności ci wypchnięci na prekariat, zmyleni pozornym posiadaniem swoich środków produkcji. Nie mamy, in gremio, ani świadomości klasowej, ani, co gorsza, nawet samozrozumienia własnego ubóstwa. Nawet, jeśli w końcu wypędza nas ono na emigrację zarobkową…
Środki na przeżycie
Polska bieda jest faktem, do którego wciąż, po blisko 34 latach tak zwanej transformacji ustrojowej, nie umiemy się sami przed sobą przyznać. W latach 1990-tych wypierana ze świadomości jako akceptowalny margines dotykający wyłącznie jakichś post-sovieticusowskich patologii, w drugiej dekadzie XXI wieku została pokryta pozorem wzrostu i już, już prawie osiągalnej stabilizacji „polskiej zielonej wyspy”, będącej faktycznie napływem pieniędzy bynajmniej nie od mitycznych „zachodnich inwestorów”, ale od rodziców i krewnych na tymże Zachodzie zasuwających na zmywakach i budowach za tamtejsze minimum. Rzeczywiście bowiem zostawało z niego tyle, że dało się zasilać zdychającą krajową konsumpcję (oczywiście zresztą głównie dóbr pochodzących z importu, a więc w obiegu nieomal zamkniętym). By ją jednak choć trochę podtrzymać, konieczny był krok kolejny, czyli pojawienie się namiastki redystrybucji, w postaci chaotycznych i niespójnych, ale przynajmniej jakichś programów socjalnych wprowadzanych przez rządy PiS-u. Oczywiście, bez żadnych trwałych podstaw wzrostu, przy zbyt wysokich kosztach stałych i zwykłym partyjno-państwowym marnotrawstwie i złodziejstwie, a obecnie wobec nieuchronnej już chyba perspektywy recesji – były to tylko środki na przeżycie, nie dające szans nawet na podstawowe zabezpieczenie bytowe w postaci oszczędności.
Dlaczego nie oszczędzamy
Właśnie rzekomy brak skłonności Polaków do oszczędzania jest dyżurnym chłopcem do bicia dla wszystkich pomstujących na transfery socjalne jako takie i krytykujących objawy choroby, jednak, złoty broń, bez dotykania jej prawdziwych przyczyn. Tymczasem nie jest tak, że „polskie cebulactwo” ino by przeżerało innych ciężko zapłacone podatki, zamiast choćby coś odłożyć, a w domyśle z czasem pewnie i zainwestować. Tak się nie da i nie dzieje nigdzie na świecie, bowiem w ogóle na myślenie o oszczędnościach pozwala dopiero osiągnięcie pewnego poziomu dochodów, bez których taka perspektywa jest nie tylko nie do pomyślenia, ale i zupełnie nierealna. Nie jest to zresztą żadna wiedza tajemna, ani spisek komucholewactwa, ale łatwo zauważalne zjawisko, odmierzane dwiema wartościami: krańcową skłonnością do konsumpcji i krańcową skłonnością do oszczędzania, których zgrabne wzory, a nawet przedstawienia graficzne można znaleźć w dowolnym głównonurtowym podręczniku ekonomii, jak najbardziej zresztą prawilnej, bo keynesowskiej ekonomii:
Zbiorowi indywidualiści
Czy zatem fakt, że nasza sytuacja bytowa różni się tak istotnie w zależności od tego czy decydujemy się (?) na pracę w kraju czy poza nim, nie powinien w jakiś sposób wpływać także na nasze wybory polityczne, zarówno prowadząc do redukcji w Polsce tych nierówności i dysproporcji, przed którymi faktycznie uciekamy, jak i aktywizując naszych na emigracji? Jak się okazuje – niekoniecznie… Zwłaszcza w tym drugim przypadku, w porównaniu z rosnącym zaangażowaniem innych grup imigranckich / mniejszościowych, coraz bardziej widocznych w ramach społeczeństw zachodnich, polska bierność aż rzuca się w oczy. I nie jest to zaniechanie przypadkowe, a przeciwnie – opiera się na szeregu utrwalonych w polskiej świadomości mechanizmach.
Po pierwsze, śmiem twierdzić, że znacząca część naszych rodaków na emigracji zarobkowej nie uważa się za… imigrantów. Imigrant to ten na łodzi, wiadomo kto! Przypływa nielegalnie, zabiera pracę i jednocześnie żyje z zasiłków! To też bariera świadomościowa, i choć pozornie groteskowa, to nie pozwalająca odnaleźć się także w społecznym aspekcie emigracji. Nieprzypadkowo pewna część badaczy zwłaszcza polskich zarobkowych ruchów ludności proponuje, by widzieć je raczej jako ogromną sumę indywidualnych decyzji, nawet pomimo wspólnych doświadczeń. Pogląd ten wydaje się błędny, jednak odpowiada nastawieniu samych zainteresowanych, którzy uciekając za pracą z jednego miasteczka (np. z modelowej niegdyś pod tym względem Sokółki) i budując swoją nową przyszłość właśnie na sieci powiązań rodzinnych, koleżeńskich i sąsiedzkich ze starego kraju, nadal widzą w sobie kowali własnego losu, bez związku z tym co spotkało innych, niemal dokładnie w takiej samej sytuacji.
Alienacja, deklasacja, samooszukiwanie się
Po drugie, nawet po kilkunastu latach niektórzy naprawdę nie wyjechali. Nie tylko dlatego, że całe zakupy robią w „polskich sklepach”, nie tylko przez stale rozbudowywany dom w Polsce, w którym nikt nie mieszka, ale który całe otoczenie ma zadziwić swoją wspaniałością. Alienacja powoduje, że nie jesteśmy ani tu, ani tam. Ani u siebie na grillu na polskiej wizycie sentymentalnej, ani stabilni wobec Gefüllter Kohlkopf i haggisu. Jednocześnie zaś w Polsce nie głosujemy, bo to wszystko złodzieje, a zagranicą, bo to przecież nie nasze sprawy. No i jeszcze trzeba by jakąś ulotkę choćby spróbować przeczytać, a z tym to wiadomo…
Po trzecie, wielu polskich emigrantów ma poczucie deklasacji, a zarazem dokonuje łatwej, a często pozornej identyfikacji klasowej w górę wraz z awansem zawodowym. Polscy menedżerowie wracający w ramach transferów korporacyjnych do kraju często stanowią niestety naturalne zaplecze dla kompradorstwa III RP. Również zagranicą jednak awans do czegoś nazywanego na pocieszenie niższą klasą średnią tworzy armię zajadłych kapo liberalizmu. No i wreszcie zaszłości ideologiczne. Na Zachodzie wszyscy w istocie jesteśmy uchodźcami z paradygmatu neoliberalnego, nadal święcie wierzącymi, że uciekamy przed „pozostałościami komuny” i „socjalizmem”. Nawet płacąc wyższe podatki w państwach dobrobytu, upieramy się, że… to w Polsce są najwyższe! Z fanatyzmem bronimy wszystkich miazmatów liberalizmu i łatwo, nader łatwo jeśli w ogóle dajemy się wciągnąć miejscowej polityce, to przeważnie po stronie… skrajnie antyimigranckiej, rasistowskiej prawicy. Oczywiście, we współczesnej Polsce prowadzenie aktywności politycznej również nie jest łatwe, ale warto też dostrzec, że bierność polityczna polskiej diaspory to znaczący przykład marnowania posiadanego kapitału społecznego.
Polska bierność
Polska bieda jest bierna, niczym w czasach pańszczyźnianych, gdy zamiast znanych z innych części Europy buntów chłopskich, nasi przodkowie doprowadzeni do ostateczności co najwyżej sprawdzali, czy pan dziedzic w sąsiednim folwarku nie jest choć trochę lepszy, a już zupełnym maksimum była ucieczka na Dzikie Pola. W III RP również więc się nie buntujemy, nasza emigracja jest objawem rezygnacji raczej niż oporu, osiągnięcie najpierw pewnego poziomu dochodu, a następnie często także kapitału społecznego (awans w pracy, zakup domu, wykształcenie dzieci, poczucie odzyskania wartości własnej, a nawet prestiżu w środowisku pozostałym w kraju) działają tyleż stabilizująco, co i demobilizująco, bo przecież o nic więcej nie chodzi samozwańczej klasie średniej z awansu. I odpowiednio – zwłaszcza, jeśli na emigracji kapitał społeczny nie zostaje odpowiednio odbudowany i zabezpieczony, jeśli poczucie alienacji i deklasacji narasta, wówczas odpowiedzią jest kolejna zmiana folwarku, czyli powrót do Polski, niemal zawsze okraszony samopocieszaniem się, że na pewno już się tu poprawiło…
Tak jak bowiem nadal nie widzimy polskiej biedy, tak nie chcemy przyjąć do wiadomości naszych własnych ograniczeń psychologicznych i społecznych, które nie pozwalają nam opuścić naszej starej szuflady. Faktycznie bowiem to nie z Polski uciekamy, tylko z krępujących ją ograniczeń peryferyjności. Naszym wyzwaniem pozostaje więc nie stałe pakowanie walizek w niekończącej się wędrówce polskiej biedy – na emigrację, z emigracji, dalej na emigrację itd. To całą Polskę musimy ze sobą spakować i wyprowadzić poza paradygmat neoliberalizmu, w którym ugrzęzła wraz z nami. I naszymi w kraju, i tymi zagranicą.
Konrad Rękas