Wojna na Ukrainie prowokuje do różnych przemyśleń, ale i do rosnącego zwątpienia w racjonalność ludzkich wyborów.
Zastanawia na przykład, dlaczego wszystkie liczące się siły polityczne w Polsce, środowiska medialne i akademickie, a także wielu przeciętnych obserwatorów przyjęło jedynie słuszną interpretację tej tragedii.
Dlaczego tak niewiele osób wyraża przekonanie, że narzucony przez polityków i media sposób przedstawiania wydarzeń nie jest naturalny ani konieczny. Jest to przecież tylko jedna z koncepcji prawdy, która odpowiada interesom części stron zaangażowanych w konflikt.
W oficjalnym mniemaniu o sobie Polacy wydają się być egoistycznymi indywidualistami, budującymi własne wyobrażenia o świecie, zajmującymi osobne stanowiska. Chełpią się sarkastycznym postrzeganiem władzy i wytykaniem rozlicznych błędów w zarządzaniu państwem. Jednocześnie korzystają z różnych nisz wygodnego życia, „niewychylania się”, konformizmu i obojętności. W praktyce uwielbiają karmić się „kolektywną przestrzenią”, „plemiennością”, wspólnymi przeświadczeniami, obsesjami i urojeniami. Choć wielu odwołuje się do mitu o społeczeństwie obywatelskim, to w rzeczywistości nie ma ani skutecznej mobilizacji społecznej na rzecz poprawy doraźnej sytuacji, ani długofalowych działań na rzecz przebudowy świadomości społecznej.
Władza potrafi zastraszać ludzi i ograniczać wyobraźnię zbiorową. Decyduje, co jest wartościowe i osiągalne, a z czego należy zrezygnować. Ludzie otrzymują gotowe „recepty”, jak postępować. Rezygnacja z wątpienia w prawdy oficjalnie zadekretowane prowadzi do ograniczania wolności myślenia i wypowiedzi, zabiera możliwość swobodnego stanowienia o sobie, odbiera wyobraźnię.
Od dawna wiadomo, że obywatele Rzeczpospolitej nie kierują się przemyślanymi i rozsądnymi motywami, lecz egzaltowanymi emocjami i spontanicznymi odruchami. Najlepszy przykład stanowi odruch entuzjastycznego przyjmowania milionowych mas przesiedleńców wojennych z Ukrainy, bez zastanawiania się nad kosztami ich utrzymania i dalekosiężnymi skutkami dla własnej kondycji ekonomicznej i zgody społecznej. Obowiązuje jedna interpretacja zasadności takich zachowań, a przecież jest oczywiste, że w ten sposób Polska straciła jedną z bezcennych cech – narodowościową jednolitość.
Ta niby-empatyczna postawa wobec obcych jest zabarwiona hipokryzją i swoistą schozofrenią. Dotyczy tak rządzących, jak i każdego obywatela, który nie dostrzega rażącego kontrastu między serdecznym przyjęciem milionów Ukraińców a wrogością wobec migrantów, przekraczających granicę białoruską, uciekinierów z Iraku, Syrii, Jemenu czy Afganistanu przed wojną, głodem, katastrofami ekologicznymi. O różnicy w podejściu do przybyszów decydują zatem kryteria ideologiczne, wyrachowanie i cynizm, a nie empatia czy prawo. Nie chcąc sięgać do uprzedzeń rasistowskich, należałoby jednak zapytać publicznie, dlaczego także Unia Europejska zaakceptowała takie zróżnicowane podejście do migrantów, wszak wszyscy uciekinierzy zasługują na pomoc i humanitarne potraktowanie.
Dramat polskiej mentalności…
wyraża się w tym, że ludzie w swojej masie – poza nielicznymi wyjątkami – nie chcą uczyć się racjonalnego myślenia, dostrzegać logicznych sprzeczności w swoim postępowaniu, przewidywać skutków własnych decyzji. Wyrastają kolejne pokolenia, które poruszają się w gąszczu informacji, nie umiejąc selekcjonować i weryfikować faktów. Nikt nie uczy falsyfikacji sądów, odróżniania prawdy od fałszu. Słabo przyswajana jest wiedza naukowa, a światopoglądy kształtuje się przy pomocy wiedzy potocznej, powierzchownej, opartej na przesądach, zabobonach, mitach i stereotypach. Ogromne spustoszenie czyni nachalna propaganda i ideologizacja wszystkich sfer życia społecznego. Wielu ludzi nie stać na samodzielne określenie się i podjęcie wysiłku edukacyjnego, który pozwoliłby na wyzwolenie się z „szantażu emocjonalnego”, jaki narzuca pseudopatriotyczna martyrologia, folklorystyczna religijność i wszelkiego rodzaju narodowe kompleksy.
Jak celnie zauważa w swojej książce Mikołaj Marcela, Polacy ulegają trwałym mechanizmom wymuszania na nich patologicznego posłuszeństwa, które zdominowało wszystkie wymiary życia (Patoposłuszeństwo. Jak szkoła, rodzina i państwo uczą nas bezradności. I co z tym zrobić, Kraków 2022). Przekazy na temat historii, ekonomii czy stosunku do sąsiadów są w dużej mierze narzędziami kształtowania przekonań jednostkowych i zbiorowych, są niewidocznymi formami stosowania przemocy. Uniformizacja poglądów, postaw i zachowań jest rezultatem nie tyle przemyślanej strategii rządzących, ile żywiołowej presji systemowej w sferze edukacyjnej, prawnej czy ekonomicznej. Racjonalizm nakazuje odrzucić myślenie w stylu TINA (There is no alternative! (Nie ma żadnej alternatywy!) – slogan zapożyczony z kampanii wyborczej Margaret Thatcher).
Zwroty w myśleniu i działaniu w sprawach społecznych, gospodarczych, politycznych, kulturowych czy edukacyjnych zależą od sięgania do myślenia alternatywnego. Także pokój można uratować poprzez zwrot ku myśleniu antywojennemu i antymilitarystycznemu! Wojna na Ukrainie nie była przecież ani konieczna, ani niemożliwa do uniknięcia. To nie sam Putin jest jej sprawcą. Warto byłoby wreszcie wyciągnąć wnioski z licznych publikacji pokazujących inne punkty widzenia. Fanatyzm w zwalczaniu pluralizmu poznawczego w myśl zasady, że wolność słowa i prawda są tylko dla tych, którzy mają odpowiednie poglądy, nieraz kończył się kompromitacją. Jeśli nie zrezygnujemy z narzuconej nam jedynie słusznej i prawdziwej narracji, nigdy nie zrozumiemy złożoności uwarunkowań konfliktu i możliwości jego jak najszybszego zakończenia.
„Wbrew temu, do czego próbuje się nas przekonać, światem nie rządzą abstrakcyjne siły i podmioty czy prawa ekonomii i postępu. To ludzie wybierają swoją drogę, czasami lepiej, czasami gorzej. Przeszłość udowadnia jednak, że zawsze możliwe jest zawrócenie z obranego kursu i wyznaczenie nowego” (Marcela, s. 36-37).
Ludzie na całym globie stali się ofiarami przemocy, zadawanej przez system oparty na nieograniczonym wzroście gospodarczym, rywalizacji o zasoby i kontroli informacji. Rządzący stają się ofiarą interesów światowej oligarchii, skupionej w wielkich korporacjach, narzucających ciągle nowe technologie i monopolizujących realną władzę. Poza wielkimi potęgami wszystkie inne państwa padają ofiarą „wielkiego resetu”, a pojedynczy ludzie tracą orientację w „labiryncie niepewności”. Właściwie w świetle rosnącego ryzyka wybuchu rozmaitych katastrof (od eskalacji wojen i konfliktów, poprzez pandemie, na utracie zdolności Ziemi do utrzymania warunków życia ludzkości kończąc) lepiej jest żyć w niewiedzy, tworzyć iluzje i nie myśleć o przyszłości.
Potrzeba protektora
W przypadku polskich elit politycznych mamy do czynienia z jakimś dziwnym poczuciem determinizmu, kierującym bezwzględnie państwo i społeczeństwo w objęcia „wielkiego protektora” i „światowego przywódcy”. Jest to przemoc hegemoniczna. Jej cechą charakterystyczną jest nie tylko dyktowanie zachowań państwu słabszemu przez silniejszego sojusznika, ale także postawa submisyjna tego pierwszego, wyrażająca się w skrajnej i bezkrytycznej uległości. Takie postępowanie oznacza, że cele i interesy własne są mniej ważne niż cudze. To nieumiejętność obrony swoich praw, umożliwianie narzucania woli przez drugą stronę. Towarzyszy temu nadmierna ufność, dobroduszność, przychylność, podatność na rozmaite ingracjacje (przysłowiowe „poklepywanie po plecach”), bezradność i powszechne przekonanie, że nie istnieją żadne alternatywy dla raz dokonanego wyboru.
Być może wiele z tych cech ma charakter „przyrodzony”, przypisany do polskiego „charakteru narodowego”. Może jest wynikiem dawnych kompleksów, że Polska straciła swoje imperialne szanse w XVII wieku, a ambicje mocarstwowe przepłaciła całkowitą kasacją wiek później. Ale takie usprawiedliwienie byłoby pójściem na łatwiznę. Wiele wskazuje bowiem na to, że przyczyny są całkowicie współczesne i dotyczą kompromitująco niskiego poziomu elit politycznych. Do struktur władzy publicznej w Polsce trafia coraz więcej ludzi bardzo słabo wykształconych, bez doświadczenia i rozumienia złożoności mechanizmów nawy państwowej. Ignorancja jest wyróżnikiem decydentów politycznych, którzy swoją gorliwością, bezrefleksyjnym zapałem i prymitywną retoryką budują „nowoczesne” standardy rządzenia. Co gorsza, ze względu na swoją niefrasobliwość, arogancję i brak autorefleksji nie zdają sobie sprawy ze skali szkód, jakie powodują w różnych dziedzinach. Mandaty polityczne i powołania urzędnicze na sprawowanie funkcji publicznych po jakimś czasie wygasają. Szkody pozostają zazwyczaj nie do naprawienia.
Ponieważ system międzynarodowy państw ma charakter hierarchiczny pod względem rozkładu sił, rządzący w każdym państwie powinni być świadomi swojego miejsca w strukturze zależności i „porządku dziobania”. To miejsce nie jest jednak dane czy wyznaczone raz na zawsze. Każdorazowa narracja o nim jest narzuconą formą przemocy. Diagnoza własnej pozycji i świadomość statusu pozwalają na budowanie strategii międzynarodowych, w których jest miejsce na akomodację, ale i swobodę manewru w grze międzynarodowej. Tymczasem polscy decydenci służalczo przyjmują subordynację wobec hegemona jako jedyną możliwą postawę.
Niewiara we własne możliwości i siłę argumentów prowadzi do całkowitej kapitulacji polskiej służby dyplomatycznej wobec amerykańskiego hegemona. Jej świadome rozbicie i pozbawienie kompetencji doprowadziło do paraliżu i marazmu. W żadnym poważnym państwie żaden polityk nie prowadzi samodzielnie polityki zagranicznej czy obronnej. Decyzje są skrupulatnie wypracowywane przez sztaby fachowców, często z różnych opcji politycznych. Resort spraw zagranicznych stanowi tradycyjnie jedną z najważniejszych agend rządowych, definiujących zadania, interesy i cele oraz dobierający środki ich realizacji. Najwyżsi funkcjonariusze jedynie artykułują owe ustalenia w sposób wyważony, licząc się z każdym słowem. W przypadku polskich liderów politycznych spotykamy się z napuszoną pretensją do omnipotencji, brakiem fachowości i odpowiedzialności za słowa. To wszystko czyni Polskę państwem niepoważnym.
Tę ocenę potwierdza szereg zachowań submisyjnych, świadczących o przyjęciu postawy zwasalizowanego klienta wobec silnego patrona, wykorzystującego Polskę do realizacji własnych interesów. Jestem przekonany, że gdyby polskie władze wraz z opozycją naprawdę dbały o narodowy interes, to nie angażowałyby w wojnę na Ukrainie tak ogromnych środków, łącznie z chęcią wysyłania własnych żołnierzy, nie mówiąc o zgodzie na nielegalny zaciąg najemników. Szacowanie ryzyka odwetu ze strony Rosji na wypadek eskalacji tej absurdalnej wojny powinno być jednym z ważnych zadań agend bezpieczeństwa. Ufność w gwarancje amerykańskiego protektora powinna mieć racjonalne, przemyślane granice, wynikające z dotychczasowych niechlubnych doświadczeń, choćby z opuszczenia przez USA Afganistanu w 2021 roku.
Za przemocą hegemoniczną idą inne rodzaje przemocy, które dyktują postawy i zachowania polskich polityków, ale i znacznej części społeczeństwa. Jedną z ważniejszych jest przemoc historyczna i towarzyszący jej tzw. szantaż patriotyczny.
Przemoc historyczna…
jest wynikiem cynicznego manipulowania przy oficjalnej narracji historycznej. Zjawisko to zyskało miano „polityki historycznej”, która polega na świadomym fałszowaniu, przeinaczaniu i zakłamywaniu historii, tworzeniu mitów i legend, które służą doraźnym celom polityków i reżimów politycznych. Co najbardziej uderzające, to nieumiejętność wyciągania wniosków z popełnianych wcześniej błędów. Dotyczy to zarówno dziejów ojczystych, jak i polityki międzynarodowej. Bezgraniczna ufność w sojusznicze gwarancje nieraz prowadziła polskich decydentów do katastrofy. Historyczne fatum, jakie spoczywa na stosunkach Polski z największymi sąsiadami, rządzi walką polityczną i potęguje szkodliwe resentymenty. Jak celnie zauważył Piotr Kimla, „politycy zdają się mieć licencję na to, by po popełnieniu błędów przez poprzedników i przez siebie samych, spokojnie i metodycznie błądzić dalej”.
Przemoc historyczna wyraża się w epatowaniu kolejnych pokoleń tragicznymi przeżyciami sprzed dziesiątków lat. Można odnieść wrażenie, że robi się to wbrew woli różnych bohaterów, którzy nie życzyliby sobie, aby wykorzystywać ich heroizm do instrumentalnych celów. Ideologizacja i upolitycznianie prac Instytutu Pamięci Narodowej w duchu nacjonalistycznym, często jawnie stronniczym, służy niestety podtrzymywaniu narodowej mitologii, sławetnej „obronie dobrego imienia” narodu polskiego, co przyczynia się do tworzenia „błędnego koła”. Reprodukuje system przemocy, w którym przekonania o jakiejś szczególnej misji, wyjątkowości, ofiarności i niewinności Polaków przekazywane są kolejnym rocznikom uczniów i studentów, niezdających sobie sprawy z tego, że tkwią w okowach przemocy historycznej.
W objęciach „szantażu patriotycznego”
Jej konsekwencją jest „szantaż patriotyczny”, polegający na moralnym zastraszaniu przeciwników władzy. Odwołuje się on do psychologicznych mechanizmów piętnowania i zawstydzania, a dalej stygmatyzowania i wykluczania osób kontestujących jej „szaleństwa”. Podstawowym kryterium uznania za patriotę jest identyfikacja z obozem władzy i jego liderem. Wszelki sprzeciw czy też obrona prawa do własnych racji wywołuje odrzucenie, skazanie na miano zdrajcy. „Z nami albo przeciw nam” – to stare hasło konsolidacji zwolenników przeciwko wrogom.
Przed laty Andrzej Walicki celnie diagnozował, że w III RP jeden obóz polityczny, radykalna, zideologizowana i demagogiczna prawica, odmawiając legitymacji moralnej wszystkim swoim oponentom, stawia na ograniczanie wolności wyrażania opinii i poglądów, sprzecznych z jej eklektyczną ideologią. Dyktat mniejszości prawicowej, przypisującej sobie szczególne cnoty moralne i zasługi historyczne polega na stosowaniu moralnego rygoryzmu w przywoływaniu do porządku inaczej myślących. Polega na ustalaniu, co jest prawidłowe, a co nie z punktu widzenia mitycznej, nigdy niezdefiniowanej „racji stanu”.
„Szantaż patriotyczny” wynika z powszechnego i bezmyślnego przyzwolenia społecznego na monopolizację przez prawicę („obóz posierpniowy) wykładni dziejowej, całkowicie lekceważącej dorobek kilku powojennych pokoleń Polaków, negującej bogactwo dziedzictwa opartego na różnorodności postaw, wartości i rodzajów zbiorowej pamięci. Ideolodzy władzy usiłują stworzyć mit narodu patriotycznego, popierającego i utożsamiającego się z formacją rządzącą oraz mit narodu zdrajców i nihilistów, działających na szkodę państwa i społeczeństwa. Manichejski podział na dobro i zło przyczynił się do prymitywizacji myślenia i skutecznego ogłupienia ludzi mniej wykształconych i łatwo poddających się manipulacyjnej przemocy.
Presja ideologiczna na myślących inaczej, inwigilacje, upokorzenia i złośliwości, nie mówiąc o szykanach dyscyplinarnych, nadają działaniom władczym państwa charakter opresyjny. Zmuszają ludzi mądrych i odważnych do aktywnego oporu, a mniej odpornych do wycofania się lub emigracji. Wielu stara się przetrwać w izolacji bądź w konformistycznym oczekiwaniu na zmianę.
„Szantaż patriotyczny” jest formą niewidzialnej przemocy symbolicznej. Polega na przypisywaniu sobie przez władzę polityczną prawa ustalania obowiązującej wersji historii, pamięci narodowej i aksjologii, czyli wartościowania ludzi, ich postaw, poglądów i zachowań. Władza wymaga od obywateli nie tylko obowiązku poszanowania takich zasad, ale zakazuje ich kwestionowania. W ten sposób rodzi się system polityczny, który zamiast demokracji liberalnej niesie nam „mesjanistyczną demokrację totalitarną”.
Prof. Stanisław Bieleń
Ilustracja: obraz Aleksandra Sochaczewskiego z kolekcji syberyjskiej (obecnie w Muzeum X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej)
Myśl Polska, nr 5-6 (29.01-5.02.2023)