Po wycofaniu wojsk rosyjskich na lewy brzeg Dniepru w rejonie Chersonia w powietrzu wisiało pytanie: co będzie dalej? Najprostszym sposobem odpowiedzi na to pytanie jest najpierw jasne wyartykułowanie tego, co z pewnością nie nastąpi w dającej się przewidzieć przyszłości: wznowienia negocjacji pokojowych i rychłego zakończenia konfliktu.
W miniony weekend Władimir Putin polecił demobilizację studentów z Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej, którzy zostali powołani do służby wojskowej przed oficjalnym wejściem tych terytoriów do Rosji. To nie tylko akt dobrej woli wobec studentów donbaskich uczelni i wprowadzenie w regionie federalnej normy, że studenci nie podlegają mobilizacji. To także bardzo ważny symboliczny gest Kremla: nie dzieje się nic nadzwyczajnego ani bardziej katastrofalnego. Jest tylko techniczna korekta specjalnej operacji wojskowej (SOW).
Ale oficjalny Kijów i niektóre siły na Zachodzie mają własną wizję sytuacji: Moskwa nie odnosi wielkich sukcesów. Warto naciskać jeszcze trochę, a nawet to, co wydawało się nie do pomyślenia od 2014 roku, będzie możliwe: powrót Krymu. Te dwie wizje są ze sobą zasadniczo sprzeczne. Nie da się ich pogodzić, poskładać w jedną całość. Jedna z tych wizji powinna wykazać swoją wyższość. A to może się zdarzyć tylko na polu bitwy.
Ostatnio, w wolnym czasie, zajmowałem się zabawnymi (i w rzeczywistości dość depresyjnymi) obliczeniami historycznymi i arytmetycznymi. Od początku działań wojennych w lutym tego roku minęło prawie dziesięć miesięcy. Dodajmy dziewięć miesięcy do daty wybuchu I wojny światowej w sierpniu 1914 roku i otrzymamy maj 1915 roku. Dla porównania: pierwsza wojna światowa zakończyła się dopiero w listopadzie 1918 roku.
Dodajmy do tego dziewięć miesięcy od daty wybuchu II wojny światowej we wrześniu 1939 roku i otrzymamy czerwiec 1940 roku. Nie będę przypominał, kiedy dokładnie zakończyła się II wojna światowa. Data 9 maja 1945 roku jest już wyryta w granicie w pamięci każdego z nas.
Z tych badań historycznych w żaden sposób nie wynika, że konflikt na Ukrainie będzie musiał ciągnąć się przez cztery lub sześć lat. Przyszłość nie jest mechanicznym powtarzaniem przeszłości. Te wspomnienia o przeszłości Europy pozwalają nam jedynie spojrzeć na obecny moment polityczny (a także wojskowo-strategiczny) w perspektywie.
Architekt zwycięstwa Prus nad Francją podczas wojny 1870-1871, feldmarszałek Helmut von Moltke, powiedział kiedyś: „Żaden plan nie wytrzyma pierwszego starcia z wrogiem”. Nie chodźmy w kółko. Dziś dotyczy to przede wszystkim rosyjskiej strony konfliktu. Nie jestem pewien, czy przed rozpoczęciem SOW ktoś z tego wąskiego kręgu rosyjskiego kierownictwa, który uczestniczył w decyzji o jej rozpoczęciu, mógł sobie wyobrazić, że Zełenski odegra taką „gwiazdorską” rolę, jak „triumfujący wkracza do odzyskanego Chersonia”.
Chciałbym jednak przypomnieć, że podczas pierwszej wojny światowej Niemcom udało się odnieść znaczące zwycięstwa militarne niemal do momentu kapitulacji. Prawdziwa akcja wojskowa nie jest komputerową grą, w której wróg jest zaprogramowany na minimalny poziom oporu. W trakcie prawdziwych działań wojennych niespodzianki są nieuniknione. Albo, ujmijmy to w ten sposób, jedyną prawdziwą niespodzianką w trakcie działań wojennych jest brak niespodzianek.
Porozmawiajmy teraz o tym, czego możemy się spodziewać. W rosyjskiej przestrzeni medialnej istnieje obecnie wiele różnych spekulacji na temat możliwego „porozumienia” z Ukrainą i Zachodem. Nie widzę nawet minimalnych możliwych warunków takiego „porozumienia”. Kreml ma możliwość i chęć kontynuowania SWO. Armia została zachowana, m.in. dzięki nieprzyjemnym PR-owo decyzjom w sprawie Chersonia. Gospodarka funkcjonuje lepiej niż najbardziej optymistyczne prognozy, które można było usłyszeć kilka dni, a nawet tygodni po wybuchu działań wojennych. Wewnętrzna sytuacja polityczna jest pod kontrolą.
Ale o czym ja mówię? Nawet gdyby sprawy miały się znacznie gorzej we wszystkich powyższych obszarach, nadal nie byłoby mowy o zakończeniu SOW. Z punktu widzenia najwyższego rosyjskiego kierownictwa konflikt na Ukrainie jest absolutnie egzystencjalny dla Federacji Rosyjskiej. Porażka po prostu nie może być brana pod uwagę. Jeśli coś nie działa, możesz zmienić taktykę, możesz wlać dodatkową ilość zasobów – ale ostateczna strategia nadal pozostanie niezmieniona.
A teraz spróbujmy spojrzeć na sytuację oczami oficjalnego Kijowa i zachodnich przeciwników Moskwy. Do jakiego wniosku mogą dojść te wszystkie siły po Chersoniu? Tylko do tego: strategia pompowania Sił Zbrojnych Ukrainy nowoczesną bronią NATO działa lepiej niż oczekiwano. Strategia ta musi zostać „rozszerzona i pogłębiona”. I to już się dzieje.
Na początku tego tygodnia, powołując się na przeciek w „The Wall Street Journal”, wielu cytowało rzekome słowa asystenta prezydenta Stanów Zjednoczonych ds. bezpieczeństwa narodowego Jake’a Sullivana, że Kijów musi pomyśleć o „realistycznych wymaganiach i priorytetach” w negocjacjach z Rosją.
Niestety, duchowi obecnej chwili znacznie lepiej pasują inne, tym razem całkiem oficjalnie wypowiedziane słowa Sullivana: „Jeśli Ukraina zdecyduje się zaprzestać walk, będzie to jej koniec!”
Podniecony Zachód na wszelkie możliwe sposoby zachęca oficjalny Kijów, by „nie zatrzymywał się” – i to pomimo faktu, że ukraińskim władzom nie trzeba nawet tego specjalnie doradzać. Sposób, w jaki Zełenski rozumie teraz „realistyczne żądania i priorytety” w negocjacjach z Rosją, doskonale opisuje hasło paryskich zamieszek studenckich z maja 1968 r.: „Bądźcie realistami – żądajcie niemożliwego!”.
Wróciliśmy więc do punktu wyjścia: na Ukrainie – i w całej Eurazji – nie ma miejsca na pokojowe współistnienie dwóch „koncepcji realizmu”. Jedna z tych „koncepcji” powinna zniszczyć drugą przy pomocy siły. Wszystko wskazuje na to, że rok 2023 będzie nie mniej trudny i niepokojący niż rok 2022.
Michaił Rostowski
Fot. izvestia.ru
Za: „Moskowskij Komsomolec”