AktualnościŚwiatRaport z Mariupola

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Mariupol widać z daleka. Przez ostatnie lata kilkukrotnie widziałem go przez lornetkę, pomiędzy nami były nieliczne okopy, step szeroki i ogromne pola minowe. O czołgach i wozach bojowych nie wspomnę – bo tych podobno tam nie było.

Mariupol widać z daleka. Jego wieżowce, czy bloki mieszkalne, jak kto woli, wyłaniają się ze stepu, jeżeli jechać do niego od strony Jelenowki. Do niedawna była to umowna, tymczasowa (8-letnia) granica pomiędzy Doniecką Republiką Ludowa a Ukrainą. Tutaj w kolejce stały dziesiątki samochodów oczekujących na wyjazd. Czasami jakiś ukraiński pocisk ostrzeliwał miejscowość i zdarzało sie, że ci ludzie w samochodach ginęli.

Kilka kilometrów dalej był jego ukraiński odpowiednik. Przez niego ludzie jeździli do Wołnowachy i Mariupola pobierać ukraińskie renty i emerytury. Z tego co widzę, na tym tymczasowym przejściu granicy Ukraina budowała filie banków i centrów obsługi, aby nie trzeba było jeździć do miast, a można było wszystko załatwić na miejscu. DRL o jakiś podobnych udogodnieniach nie pomyślała – na ile mi wiadomo.

Wyższa część bloków Mariupola, widoczna z tej strony, to zgliszcza. Efekt rosyjsko-donieckiego ataku, który rozpoczął się kilka tygodni temu. Jednocześnie w niektórych z tych budynków i na ich dach, znajdowały sie ukraińskie stanowiska ogniowe – nie, nie tylko wszystkim znajomego „Azowa”. Jadąc dalej takich śladów wojny w warunkach miejskich jest o wiele więcej. Arena walk, gdzie pełno było cywilów, miasto zniszczone wskutek rosyjsko-ukraińskich walk i wzajemnych ostrzałów.

Jak bardzo zniszczone? Tutaj trzeba by najpierw zdefiniować jakoś skalę unicestwienia. Przed tym, jak zacząłem jeździć do Mariupola myślałem, że nie zobaczę nic innego jak same gruzy. Media w Polsce mówiły, że wygląda jak Warszawa po powstaniu. Media w Rosji porównywały go do Stalingradu. Standardowo: na posprzątany chodnik nikt uwagi nie zwróci, ale na śmieci na nim juz każdy. Budynek posieczony odłamkami, czy ocalały jest mniej „atrakcyjny”, aniżeli ten, który spłonął. Podczas swojego pierwszego wyjazdu nabrałem podejrzę, czy aby przekaz medialny jest prawdziwy. Teraz zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że media zrobiły to co zawsze.

W mieście są budynki kompletnie zniszczone, zapewne i całe ulice (chociaż takich nie widziałem). Jednak większość z nich nosi tylko ślady trafień odłamkami. Nie, to nie znaczy, że to dobrze, czy że to nie świadczy o strasznych rzeczach jakie miały tutaj miejsce, niemniej przyrównywanie miasta do Warszawy, czy Stalingradu to grube nadużycie. Odsyłam do swoich reportaży z Berezowo – tam zniszczenia sięgają 90% zabudowy.

Ludzi bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że spodziewałem się miasta-widmo (jak np. północne obrzeża Doniecka). Większość gromadzi się na podwórkach, robią pranie, na ogniskach gotują jedzenie, dzieci biegają, jeżdżą na rowerach. Obok szpitala stoją w kolejce po wodę. Tak, wody nie ma. Podobnie jak prądu, gazu, ogrzewania, internetu. Szpitale powoli zaczynają pracować – przynajmniej słyszałem o jednym. Zanim uda się zapewnić mieszkańcom warunki chociażby zbliżone do minimalnych, minie jeszcze sporo czasu. Jednak mimo to ludzie wracają – podeszła do mnie kobieta, Ola, prosząc abym zadzwonił do ich krewnych i przekazał, że dotarła bezpiecznie – wróciła z Nowoazowska.

„Zgubiliśmy” dwóch dziennikarzy. Tzn. poszli gdzieś i żeby ich znaleźć trzeba było na zmianę robić miały obchód po okolicy, tak żeby się nie okazało, że za chwilę będziemy sie wszyscy szukać. Ech ta dyscyplina… . Stałem z żołnierzem, który okazał się Rosjaninem. On, wiadomo w mundurze z karabinem. Ja, też wiadomo – ubrany na czarno z ukrytą kamizelką kuloodporną. Zaczynają podchodzić do nas miejscowi i pytają o proste rzeczy. Kiedy administracja zacznie działać – dziecko się urodziło (strach myśleć w jakich warunkach) i co robić, kiedy Feniks (doniecka siec telefoniczna) zacznie działać i czy pakiety startowe będą wydawać, czy sprzedawać, kiedy szpital zacznie działać, jak dojechać do sąsiednich miast, jakie dokumenty trzeba mieć – odpowiadam na ile potrafię. Standardowo ktoś wyłapuje akcent: a skąd? A jak długo? „Ja byłam dwa lata temu w Polsce, we Wrocławiu i w Bydgoszczy, ech – a jednak zostali jeszcze adekwatni Polacy”.

Stoimy obok wspomnianego szpitala, wokół pełno ludzi, nieco dalej – ok. 3-4 kilometry – mieszkańców tysiące – w oddali kanonada, słychać karabiny maszynowe i w pewnej chwili słyszę nadlatujący pocisk.

„To z stamtąd w nas walą, nasi „obrońcy” – mówi młoda dziewczyna stojąca z chłopakiem. Dziewczyna o śnieżno-białych zębach. Zapewne podstawiona aktorka – powiedzieliby „specjaliści”, nie rozumiejący, że nawet w takich warunkach ludzie potrafią i chcą dbać o higienę. „To od nas” – mówi Nikołaj, rosyjski żołnierz, który chyba nie spędził zbyt dużo czasu na froncie. „Nie-e, to przylot” – odpowiadam. Od tego momentu takich przylotów zaczyna być coraz więcej, ale do miejsca gdzie jesteśmy – do szpitala – nie dolatują.

Nikolaj zaczyna sie denerwować. Jest odpowiedzialny za to, żeby dziennikarze dojechali tam gdzie chcą, gdzie jest bezpiecznie – jeżeli coś się stanie, on oberwie po powrocie. Kilkaset metrów od nas jest zakręt, my skręciliśmy na lewo, wprost nie wolno – teren pod ostrzałem snajperów. Kilkaset metrów, a tu jeszcze artyleria (na moje ucho moździerze) ostrzeliwuje nie tak odległy obszar. I tak się zastanawiam, jaka część miasta faktycznie znajduje się pod czyją kontrolą? Drugi raz wjeżdżam tylko co do Mariupola, przejeżdżam kilka kilometrów, nie więcej i słyszę od miejscowych, że walki są „tam za tym domem”. Widziałem już kilka wypowiedzi żołnierzy, którzy mówili, że jak oglądają oficjalne komunikaty o postępach ofensywy w mieście to się kładą ze śmiechu – bo piszą je jacyś bajkopisarze. Temat do rozważenia, nie znam miasta – nie wiem.

„Wybacz, papierosem nie poczęstujesz?” – podchodzi do mnie Sasza. Podchodzi – znaczy idzie o kulach. Widać, że z prawą nogą coś nie tak – pod nogawką jakiś opatrunek podejrzanie nie fachowo zrobiony. –„Jasne, bierz. Co się stało w nogę?” – pytam.

„1, 2 i tak połowa 3 kwietnia to było piekło. Takiego ostrzału nie widziałem od początku. Uciekliśmy do piwnic, 10 metrów pod ziemią, a i tak było bardzo głośno. Potem się okazało, że górna część bloku płonęła, a my byliśmy tam – na dole. Myślałem, że już zostaniemy tam na zawsze. Wyszedłem szukać wody, to było chyba 2-ego, odłamek trafił mnie w nogę, jakoś zawiązaliśmy – myślisz, że jakąś rentę inwalidzką dostanę? Bo z nogi to już chyba nic nie będzie”. Oczy miałem „takie”, kiedy to usłyszałem. Zawieźliśmy go do najbliższego punktu kontrolnego, stamtąd zabiorą go albo do szpitala, albo (co jeszcze lepiej) do najbliższego ośrodka dla uchodźców – tam są lekarze.

Nasza zguba się znalazła. A wraz z nimi dwie kobiety, którym kolektywnie oddajemy nasze jedzenie. „Dziękujemy, to dla naszego podwórka, my się wszystkim dzielimy” – mówią i odchodzą.

W drodze powrotnej podjeżdżamy na chwilę do centrum handlowego Metro. Tzn. tam kiedyś było centrum handlowe. Tysiące ludzi, dosłownie, przyszli po rosyjską pomoc humanitarną – a mówiąc dokładniej, po pomoc od partii Putina – tak wieści wielki baner. Gdzieś tak od roku, gdzie nie spojrzysz, tam „Jedna Rosja” – nawet rządząca w DRL partia zaczęła się zapadać pod ziemię. Partia o wszystkim wiedziała od dawna.

Tak, jeżeli ktoś koniecznie chce żyć w swoim wygodnym świecie i przyjmować tylko te fakty, które mu pasują – niech dalej nie czyta. W sumie, mógłbym to napisać na początku. Dwa wyjazdy do Mariupola, plus na tereny, które pierwsze znalazły w strefie walk, dziesiątki rozmów z mieszkańcami. Itd. Ja nie słyszałem o rosyjskiej pomocy dla mieszkańców – ja ją widziałem. Nie tylko rządową, czy partyjna – ale i organizowaną przez osoby prywatne. Rozmawiałem z ludźmi o tych rzekomych obozach koncentracyjnych, wywożeniu na Syberię, zabieraniu paszportów. Śledziłem los uchodźców, z którymi się spotykałem – dzwonili do mnie, kiedy docierali do krewnych w Rosji. Stałem wraz z żołnierzem w Mariupolu (swoją drogą, ja też na niego wyglądam, tylko mam ładniejsze oczy) i do nas bez strachu podchodzili ludzie, rozmawiali, żartowali, uśmiechali się.

I tak się zapytam, wyłączcie na chwile emocje jakimi was bombarduje TV, wam ten obraz nie stoi w sprzeczności z zapewnieniami mediów o tym, że Rosja dokonuje na Ukrainie ludobójstwa? Ani trochę?

Dawid Hudziec

 

Redakcja