AktualnościFestiwal sloganów i hipokryzji

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Joe Biden zaczął swoje przemówienie w Warszawie  od odwołania się do słów Jana Pawła II; „Nie lękajcie się. To były pierwsze słowa, pierwszego polskiego papieża po jego wyborze. Te słowa zdefiniowały jego pontyfikat. Odmieniły świat. To było przesłanie na temat siły, siły wiary, siły odporności, siły ludzi. W obliczu brutalnego systemu, okrutnych rządów to było przesłanie, które pomogło zakończyć ucisk sowiecki i wyzwolić tę ziemię i całą Europę”.

Mocny początek, można powiedzieć, zwłaszcza w Polsce, gdzie – jak się wydaje – kult Jana Pawła II ma wciąż swoje znaczenie. Potem było typowe dla liberalnej nowomowy przesłanie: „Nic w bitwie o wolność nie było łatwe. To była długa, bolesna droga, która trwała dziesięciolecia. Wyszliśmy z niej wolni. To była wojna między demokracją a uciskiem, pomiędzy porządkiem opartym na regułach a takim, gdzie rządziła tylko brutalna siła. Bitwy, która trwa teraz, nie wygramy w ciągu dni czy miesięcy. Musimy przygotować się na długą walkę”. Tu mamy pierwszy konkret – walka będzie długa. Biden daje sygnał, że nie liczy (lub nie chce) szybkiego zakończenia wojny. To było do przewidzenia, marzenia o „drugim Afganistanie” są w Waszyngtonie bardzo popularne.

Następnie Biden dokonuje interpretacji wojny jako wojny ideologicznej: „Ukraina i jej mieszkańcy walczą o swój naród. Ich bohaterski opór jest częścią większej walki. Walki o podstawowe zasady demokracji, które łączą wszystkich ludzi wolnych. Rządy prawa, uczciwe i wolne wybory, wolność mowy, wolność wyznania, wolność pracy, te zasady są podstawą wolnego społeczeństwa. Ale wszystkie były zawsze atakowane. Każde pokolenie musiało walczyć z wrogami demokracji, ponieważ taki jest świat. On nie jest doskonały. Apetyty i ambicje nielicznych zawsze chcą narzucić wole tym, których jest wielu. Moje przesłanie do Ukraińców: Stoimy z wami. Kropka”.

To typowe dla amerykańskich elit, o czym pisze ostatnio prof. John J. Mearsheimer w swojej książce pt. „Wielkie złudzenie”. Wojny nie toczą się o strefy wpływów czy o zapewnienie danemu krajowi bezpieczeństwa, lecz są starciem Dobra ze Złem, przy czym dobro zawsze jest po stronie Zachodu. To przejaw – jak pisze Mearsheimer – liberalnego hegemonizmu. W tym przypadku Ukrainie wyznaczono rolę forpoczty walki ze Złem (Rosja). To wygodne dla USA i Zachodu, bowiem sam nie musi ryzykować wojny z równym sobie mocarstwem nuklearnym. Jest to z drugiej strony cyniczne – popieramy was, walczcie, ale bezpośrednio do wojny nie wejdziemy. Zobaczymy ile wytrzymacie – zdaje się mówić Biden.

Dalej Biden mówił: „Walka o demokrację nie zakończyła się wraz z zakończeniem zimnej wojny. Przez ubiegłych 30 lat siły autokratów na całym świecie walczyły dalej, wyrażając swoją pogardę dla rządów prawa. Dziś Rosja zdławiła demokrację i chce zrobić to gdzie indziej. Powołując się na fałszywe zasady etnicznej solidarności atakuje swoich sąsiadów. Putin twierdzi, że denazyfikuje Ukrainę. To kłamstwo i on o tym wie. Prezydent Zełenski jest demokratycznie wybranym prezydentem, a rodzina jego ojca została zamordowana w czasie Holokaustu, a Putin jest bezczelny na tyle, aby wierzyć, że jego siła daje mu prawo mówić takie rzeczy”.

Ukraina jako wzór demokracji to brzmi jednak nieco szyderczo, gdyż wszyscy wiedzą dobrze jaka ta demokracja na Ukrainie jest. Co do „denazyfikacji”, z jednej strony argument Rosji o tym, że jest to wojna o „denazyfikację” Ukrainy jest nieco naciągany, bo obecny establishment ukraiński nie z składa się wyłącznie z „neonazistów”. Generalnie należy też mieć wątpliwości co do zasadności tego terminu. Z drugiej strony jest przecież prawdą, że wpływy banderyzmu, czyli ideologii jak najdalszej od zasad „demokratycznego liberalizmu”, są na Ukrainie bezsporne, także na szczeblu państwowym. Ta zdumiewająca symbioza banderyzmu z licznymi i wpływowymi przecież na Ukrainie politykami żydowskiego pochodzenia (wszak i prezydent, i premier to Żydzi) – jest czymś niebywałym. Mamy tu pewnie do czynienia z cyniczną transakcją polityczną, której fundamentem jest wrogość wobec Rosji. Kult Bandery, Szuchewycza i UPA nie raz resztą budził opór np. państwa Izrael, ale nigdy ze strony polityków ukraińskich żydowskiego pochodzenia.

„Uderzyliśmy razem sankcjami, aby zniszczyć gospodarkę Rosji. Bank centralny jest w tej chwili zablokowany, a Kreml nie ma dostępu do pieniędzy, którymi finansował wojnę. Uderzyliśmy w samo serce rosyjskiej gospodarki. Gospodarka Rosji zostanie w najbliższych latach zmniejszona o połowę. Wcześniej była 11 na świecie. Wkrótce nie wejdzie do 20 największych. Te sankcje są nowym rodzajem prowadzenia wojny. Jest w stanie dorównać sile wojskowej” – powiedział Biden.

To stara taktyka Ameryki o wielu lat, polityka sankcji, która – jak słusznie pisze prof. Mearsheimer – nigdy nie okazała się skuteczna. Wręcz przeciwnie, z każdym razem polityka ta, uderzając w zwykłego obywatela – nie skłania go bynajmniej do buntu przeciwko swoim przywódcom, ale do skupienia się wokół nich. Tak jest także w tym przypadku. Putin ma obecnie poparcie na poziomie 80 proc. Trudno się temu dziwić, skoro wojnę wypowiedziano każdemu Rosjaninowi w każdym punkcie kuli ziemskiej, a także rosyjskie kulturze, literaturze i sztuce.

I teraz fragment bardzo istotny; „Świat zachodni zjednoczył się, aby pomóc Ukraińcom – na poziomie humanitarnym, gospodarczym, wojskowym. Jeszcze przed inwazją wysłaliśmy ponad 650 mln dolarów pomocy. Wysłaliśmy broń. Dzięki odwadze i heroizmowi Ukraińców, wysłany sprzęt został użyty, aby w sposób miażdżący bronić ukraińskiej ziemi. Siły amerykańskie są w Europie nie po to, aby wchodzić w konflikt z Rosją, ale po to, by bronić naszych sojuszników z NATO. Chcemy powiedzieć jasno, żeby nawet nie myśleli o wejściu na piędź natowskiej ziemi. Mamy święty obowiązek bronić każdego członka NATO”.

Tu akurat trzeba się z Bidenem zgodzić – żadnej interwencji zbrojnej, tylko obrona w razie ataku. Jak już wspomnieliśmy, dla Polski jest to strategia znacznie bardziej bezpieczna niż plany zbrojnego zaangażowania się w konflikt a la Jarosław Kaczyński. Jest to jednak tylko mniejsze zło, bowiem Biden sugeruje, że konflikt będzie trwał długo, a to niesie ze sobą niebezpieczeństwo eskalacji i groźbę incydentów, które mogą być groźne w konsekwencjach. Polska jest przecież bardzo blisko tej wojny, a w dodatku przyjęła rolę kraju, przez terytorium którego NATO Wywła na Ukrainę broń.

Biden tak zarysował też taką perspektywę: „Putin musi widzieć, że nawet na Kremlu zaczynają protestować ludzie. Zaczynają uciekać z Rosji. Niesamowity drenaż mózgu w tak krótkim czasie. Chcę zwrócić się do Rosjan. Pracowałem przez dziesięciolecia z liderami Rosji. Siedzieliśmy po przeciwnych stronach, zawsze mówiłem bezpośrednio. Wiem, że wy Rosjanie nie jesteście naszym wrogiem. Nie wierzę w to, że cieszycie się z mordowania niewinnych ludzi. (…) To nie są działania wielkiego narodu. Musicie pamiętać Leningrad. Stacje metra przepełnione ludźmi, którzy się ukrywali. To nie jest wspomnienie przeszłości. Dokładnie to robi armia rosyjska. Agresja Putina odcięła was, Rosjan, od reszty świata. Nie tym jesteście. To nie jest przyszłość, na jaką zasługujecie. Ta wojna nie jest warta was, Rosjan. Musicie położyć jej koniec. Europa musi zakończyć swoje uzależnienie od rosyjskich paliw kopalnych, a USA pomoże wam w tym. Musimy walczyć z korupcją Kremla, aby dać Rosjanom szansę na lepszą przyszłość. Musimy pokazać światu, że demokracja stoi ramię w ramię. Dyktator chcący odbudować imperium nigdy nie da rady przeważyć nad miłością ludzi do wolności. Ukraina nigdy nie będzie zwycięska dla Rosji. Mój Boże, ten człowiek nie może zostać przy władzy. Niech Bóg was błogosławi, niech Bóg broni naszej wolności, nich Bóg broni naszych żołnierzy”.

Ten człowiek nie może zostać przy władzy” – to brzmi jak wezwanie do buntu, do obalenia Putina i jego ekipy, do czegoś w rodzaju nowej kolorowej rewolucji. O tym, że Bidena poniosło świadczy dementi Antony Blinkena, który w dzień po tej przemowie zaprzeczył, by celem polityki USA było dążenie do obalenie Putina. „Jak słyszeliście wielokrotnie, nie mamy strategii zmiany reżimu w Rosji ani nigdzie indziej” – stwierdził. Brzmi to niewiarygodnie i obłudnie (zwłaszcza w tym fragmencie, że USA nigdy i nigdzie nie miały zamiaru zmieniać władz w innym kraju), ale jest przejawem pewnego otrzeźwienia. Blinken wie dobrze, że sytuacja może wymagać jeszcze rozmów, i to poważnych, właśnie z Wladimirem Putinem. W tym kontekście nazwanie go przez Bidena „rzeźnikiem” uznano w Europie (Emmanuel Macron) za wysoce niefortunne. Używanie takiego języka jest zresztą przejawem niebywałej pychy i braku profesjonalizmu politycznego, zwłaszcza kiedy się pamięta, że wojny prowadzone przez Billa Clintona, Georga W. Busha, Baracka Obamę spowodowały śmierć, wedle szacunków autorów amerykańskich, ok. 2 mln ludzi.

Scriptor

Fot. wikipedia commons

Redakcja