OpinieŚwiatPotocki: rosyjsko-ukraiński protokół rozbieżności

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

II wojna donbaska w dniu 24 lutego 2022 roku stała się geopolitycznym faktem, nad którym nie sposób przejść w sposób obojętny. Z normatywnego punktu widzenia nie ma wątpliwości kto jest agresorem, a kto ofiarą naruszenia integralności terytorialnej. Stawka pokerowa, którą podniosła Rosja jest niezwykle wysoka, nie mamy pojęcia jak bardzo zdeterminowane jest kierownictwo na Kremlu i jak daleko jest jeszcze gotowe się posunąć by osiągnąć swoje cele strategiczne. Jest to logika imperium, znana od czasów starożytnych, choć oficjalnie negowana przez USA czy UE. Nie zmienia to jednak natury wszechrzeczy, choć warto pamiętać, że Oni niekoniecznie muszą myśleć jak My, a nasz racjonalizm nie musi być podobnie rozumiany. Kluczem do zrozumienia tych Innych jest weryfikacja faktów oraz poznania sposobu ich interpretacji, ma się to zatem nijak do „polityki wartości”, na którą się tak chętnie na Zachodzie powołujemy.

Kluczowe pytania

Od początku wojny autora nurtują, dwa kluczowe problemy:

  1. Dlaczego Rosjanie zaatakowali Ukrainę (dopiero?) akurat teraz?
  2. Jakie są rzeczywiste cele wojenne Rosji wobec Ukrainy?

Niestety są to obecnie otwarte pytania retoryczne, my zaś jesteśmy skazani – na podstawie cząstkowych informacji oraz zapętlenia informacyjnego – na hipotezy i wnioski cząstkowe oraz analogie historyczne. Wojna rosyjsko-ukraińska wpisuje się w całościowy obraz rekonfiguracji porządku światowego od momentu, gdy Pax Americana jest kwestionowany przez coraz większą liczbę podmiotów międzynarodowych z Chinami na czele. Wykorzystując to osłabienie i dysfunkcję Zachodu, także Rosja usiłuje ugrać swój „kawałek tortu”.

Można założyć iż docelowo jest nim budowa Unii Eurazjatyckiej na obszarze poradzieckim oraz zjednoczenie ludności rusofońskiej w ramach samej Federacji. W latach 2020-2022 udało się jej stosunkowo niewielkim kosztem wzmocnić swoje wpływy na Białorusi (po porażce rewolucji 9. sierpnia), na Kaukazie (II wojna karabachska) oraz w Azji Środkowej (upadek „powstania styczniowego” w Kazachstanie). Z tego punktu widzenia ważnym punktem odniesienia pozostaje Ukraina, na terytorium której rozstrzygną się dalsze losy neoimperium. W przypadku klęski militarnej ta pierwsza podzieli los I Republiki Czechosłowackiej, zaś kolejnymi celami staną się Mołdowa, Gruzja i Azerbejdżan. Z kolei alternatywą dla niepowodzeń Rosji może być przewrót pałacowy czy nawet rewolucja ludowa, jaka miała miejsce na kanwie wojny z lat 1904-1905.

Pomysły na Ukrainę

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że po zwycięstwie euromajdanu, kierownictwo na Kremlu nie trawi Ukrainy. I nie chodzi tu bynajmniej o neutralizację czy też tzw. denazyfikację, lecz o określone analogie historyczne. „Jeśli Ukrainy, nawet niepodległej – pisał już w 2005 roku Konstantin Zatulinnie będą łączyć z Rosją szczególne, sojusznicze stosunki, to jej świeżo upieczona państwowość oprze się na fundamencie antyrosyjskim i przekształci ją w drugą Polskę – to znaczy obcy Rosji projekt kulturowo-historyczny (…), z którym będziemy musieli mieć do czynienia. W przeciwnym razie on zajmie się nami”[1].

To w cytowanym artykule pada nawet pojęcie Noworosji, zaś w rosyjskiej przestrzeni publicznej panują z punktu widzenia narodowo-ukraińskiego trzy mity historiozoficzno-(geo)polityczne: 1) koncepcja podziału na dwie Ukrainy (ukraino- i rosyjskojęzyczną), 2) idea III Rzymu (prawosławnego trójjedynego narodu rosyjskiego, rozumianego jako superetnos) oraz 3) Ukraina i Ukraińcy zawsze byli współgospodarzami („młodszymi braćmi”) imperium rosyjskiego i radzieckiego. Nie jest sprawą autora rozstrzygać o prawdziwości czy też falsyfikacji wspomnianych „prawd”, warto odnotować jednak ich istnienie, gdyż to wpływa na rosyjski sposób myślenia o współczesnej polityce. A Rosja rozumuje przede wszystkim kategoriami Realpolitik, Wielkich Przestrzeni oraz geopolityki klasycznej. Czy nam się to podoba, czy też nie!

Wojny zimowe – analogie i różnice

„Jeśli chodzi o motywy Zachodu – wspominał z kolei w 2006 roku Siergiej Karaganowto nie wszystkie są jasne, niektórych jednak łatwo się domyślić. Jest to chęć mocniejszego powiązania walącej się i niestabilnej Ukrainy do systemu zachodniego. Celem jest stworzenie jeszcze jednego – poza Polską – proamerykańskiego przyczółka politycznego w Europie. Tym bardziej, że polski przyczółek funkcjonuje źle. Warszawa znalazła się niemal w izolacji w Wielkiej Europie. Natomiast tradycjonaliści w samej Warszawie marzą o odzyskaniu utraconej kilka wieków temu dominacji nad Ukrainą”[2]. Pomijając kontrowersyjność przywołanego zapisu, Rosja od niemal początku XXI stulecia nie ukrywała swych obaw związanych z Ukrainą – stoi za nimi „kompleks polski”, a szerzej mit I Rzeczpospolitej, rozumiany jako alternatywny model cywilizacyjny. W opinii przywołanego autora Kijów ma zatem dość prostą alternatywę: 1) „braterskie” partnerstwo z Rosją, lub 2) na dłuższą metę los państwa dysfunkcyjnego targanego „rozlewem krwi” oraz syndromem podzielonego narodu.

Wspomniany sposób myślenia nie uległ zmianie, czego dowodzi właśnie II wojna zimowa. Autor niniejszego artykułu w sposób zamierzony użył wspomnianego sformułowania, gdyż analogie historyczne do konfliktu fińsko-radzieckiego z lat 1939-1940 nasuwają się same. To także stanowi pokusę do dalszego snucia rozważań: otóż, podobnie jak w przypadku Finlandii, rozwój sytuacji wojskowej na froncie pokazuje, iż realizacja planu ataku rosyjskiego w stosunku do pierwotnych założeń strategicznych i politycznych zakończyła się całkowitym niepowodzeniem. Przeceniono miraż potęgi własnej, nie doceniono determinacji i skali powszechnego oporu zbrojnego i stopnia modernizacji ukraińskich sił zbrojnych oraz nie doszacowano reakcji USA i UE.

Popełniono zatem te same błędy, co w 1939 roku. Pierwotny Blitzkrieg, powoli staje się wojną nerwów na wyczerpanie i wyniszczenie – gdzie Ukraińcy mają wyraźną przewagę propagandową, przeważają w cyberprzestrzeni oraz dysponują większą świadomością sytuacyjną na realnym polu walki. Różnica między wojnami zimowymi z lat 1939-1940 oraz z 2022 roku polega jednak na tym, że obrońca nie może liczyć na zbrojną pomoc ze strony NATO. „Czerwone linie” zostały wyraźnie zarysowane – a pierwsze próby wciągnięcia paktu do wojny jak dotąd zakończyły się niepowodzeniem: 1) informacje o pozwoleniu ze strony Polski na lądowania i uzbrojenie oraz zaopatrzenie ukraińskich samolotów zostały zdementowane zaś 2) moratorium na stworzenie zamkniętej strefy lotniczej nad częścią Ukrainy zostało odrzucone, i to pomimo, że część polityków domaga się ograniczonej interwencji zbrojnej.

Sekwencja bez wyjścia

Opór zbrojny Ukrainy budzi szczery podziw i uznanie w USA i krajach UE. Zachód udziela jej szczodrej pomocy humanitarnej i wojskowej. W przypadku dalszego skutecznego oporu armii regularnej można nawet przewidywać, że przedmiotem dostaw stanie się sprzęt ciężki: najpierw poradzieckie samoloty, następne w kolejce mogą być czołgi, pojazdy opancerzone i zestawy artyleryjskie.

Przesłanie ze strony NATO jest dość jasne: nie będzie interwencji zbrojnej, jednak Rosja musi zapłacić „słuszną” cenę za agresję na „prozachodnio” nastawioną Ukrainę. Dokładnie tak jak to miało miejsce w przypadku Finlandii. Ukraińcy mogą wygrywać zatem bitwy, przejmować inicjatywę strategiczną na froncie, jednakże w rezultacie końcowym i tak wydają się być skazani na „przegrany pokój”. Dlaczego? Otóż inwazja rosyjska z 22 lutego 2022 roku to dla Kremla i samego prezydenta Władimira Putina to „punkt bez powrotu”.

Jesienią, pół roku wcześniej, dyplomacja FR przedstawiła szczegółową koncepcję przebudowy europejskiego ładu bezpieczeństwa zbiorowego z uwzględnieniem projektu „finlandyzacji” Ukrainy. Był on zupełnie nierealistyczny, choć powinien wywołać określoną kontrakcję dyplomatyczną  ze strony Zachodu, który mógłby wówczas grać na zwłokę, czy zastosować politstrategię: do ut des. Nikt nie oczekiwał szybkich rezultatów, lecz wydaje się, że Kreml celowo podbił stawkę, choć blefował. Gdy jednak odrzucono „ultimatum” Rosję po raz pierwszy wpędzono w „kozi róg” i nie pozwolono wyjść jej z twarzą, nawet symulując rozmowy. Odwołała się zatem to argumentu siły, „symulując” przygotowanie do agresji wobec Ukrainy, by wymusić konkretne ustępstwa polityczne ze strony Zachodu i władz państwowych w Kijowie. Gdy i to okazało się argumentem „bez pokrycia”, rozpoczęła się realna wojna. Jak wspomniano, jest ona fragmentem większej całości, elementem gry o charakterze globalnym.

Noworosja, republiki ludowe, federacja?

Przyparta do „muru” Federacja Rosyjska zaatakowała zatem Ukrainę i – pomimo uwikłania się w wojnę na wyniszczenie – nie jest skłonna to jej rychłego zakończenia. Wspomniana decyzja nie została także podjęta pod wpływem chwili, lecz po dokładnie wyważonej chłodnej kalkulacji, symulacji potencjalnych zagrożeń i reakcji międzynarodowych.

Ujawnione przesłanki pokazują, że prezydent Władimir Putin jest dość zdeterminowany by tę wojnę bezapelacyjnie i bezpardonowo wygrać, gdyż stawka jest już zbyt wysoka. W opinii autora artykułu Rosjanie dobrze już zdają sobie sprawę z groźby realizacji „scenariusza afgańskiego”, zatem nie pozostaje im nic innego jak podjąć dalsze działania zbrojne, których celem będzie osiągnięcia linii Dniepru, zdobycie Odessy i przebicie korytarza lądowego do Naddniestrza oraz zdobycie Kijowa.

Wszystko to odbywa się już pod hasłami wyzwolenia ludności rusofońskiej spod panowania „nazistowskiego reżimu”. Zyskanie Odessy i Charkowa, a więc zawładnięcie trójkątem Charków-Donieck-Odessa przywołuje na myśl fantazmat Noworosji z lat 2014-2015. Nieudana próba powołania Chersońskiej Republiki Ludowej sugeruje z kolei możliwość tworzenia podobnych „organizmów politycznych” w granicach administracyjnych obwodów położonych na lewym brzegu Dniepru. Pod hasłem „samostanowienia narodowego” ze wspomnianych „republik ludowych” można zatem powołać albo „Noworosję 2.0” lub coś, co nazwano już Federacyjną Republiką Ukrainy.

Czysta Realpolitik

W obecnej konfiguracji geopolitycznej Rosja nie zaryzykuje bezpośredniej inkorporacji do „macierzy”, jak to miało miejsce w przypadku Krymu w 2014 roku, z uwagi na zbyt duże koszta długotrwałej konfrontacji z Zachodem. USA i UE, szczególnie Francja i Niemcy, w obliczu zaistnienia faktów dokonanych i wizji zaprzestania działań wojennych milcząco wyrażą brak zainteresowania, choć oficjalnie będą negowały zmiany terytorialne. To będzie cena za zachowanie niepodległości okrojonego i neutralnego państwa ukraińskiego. Gdyby „reżim” prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego, nie chciał się z tym faktem pogodzić i podpisać „stosownego” zawieszenia broni zawsze w rezerwie zostaje ekipa z Witorem Janukowyczem i Mykołą Azarowem na czele, taka lokalna odmiana PKWN-u.

Tak dokona się II rozbiór Ukrainy! Zatem – zdaniem autora niniejszego artykułu – w przypadku pokonania ukraińskich regularnych sił zbrojnych przez Rosję trzeba poważnie liczyć się z podziałem Ukrainy na dwa państwa: ukraińskojęzyczny bufor oraz rusofoński twór parapaństowy ze stolicą w Charkowie (?),politycznie i wojskowo związany z Moskwą, podobnie jak Naddniestrze, Osetia Północna czy też Abchazja. Tylko że skala tego „projektu” byłaby nieporównywanie większa.

Z perspektywy Kremla długoterminowe korzyści geostrategiczne zdają się zdecydowanie przeważać nad niedogodnościami chwili bieżącej. W końcu „słabnący” świat euratlantycki i tak potrzebuje Rosji w ramach koncepcji „Większego Zachodu”, by okiełznać rosnącą potęgę Chin. Ta także ma swoje powody, by obawiać się rosnącej potęgi Państwa Środka, choć obecnie tego się nie eksponuje. To są owe „tylne drzwi” wyjścia z obecnej – chwilowej, jak przypuszczają w Moskwie i niektórych stolicach Zachodu – konfrontacji polistrategicznej w Ukrainą w tle. Czysta Realpolitik.

dr Robert Potocki

[1] Konstantin Zatulin, Walka o Ukrainę: co dalej?, „Rosja w Globalnej Polityce”, maj 2005, s. 69.

[2] Siergiej Karaganow, Szukać sposobu na niestabilność, „Rosja w Globalnej Polityce”, grudzień 2006, s. 119-120.

Redakcja