ŚwiatStephen M. Walt: „Ukraina powinna być neutralna”

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Największą tragedią potencjalnej inwazji Rosji na Ukrainie jest to, że z łatwością można było jej uniknąć.

Sytuacja na Ukrainie jest zła i pogarsza się. Rosja jest gotowa do inwazji i żąda specjalnych gwarancji, że NATO nigdy więcej nie zostanie rozszerzone dalej na wschód. Nie wydaje się, aby negocjacje zakończyły się sukcesem a Stany Zjednoczone i ich natowscy sojusznicy zaczynają zastanawiać się w jaki sposób Rosja ma zapłacić, jeżeli dokona inwazji. Prawdziwa wojna staje się realną ewentualnością o daleko idących konsekwencjach dla wszystkich w nią zaangażowanych, zwłaszcza dla obywateli Ukrainy.

Wielką tragedią jest to, że całej sytuacji można było z  łatwością uniknąć. Gdyby Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy nie ulegli arogancji, myśleniu życzeniowemu i liberalnemu idealizmowi a zamiast tego oparli się na podstawowych wskazaniach realizmu, obecny kryzys w ogóle by się nie wydarzył. Rosja prawdopodobnie nie zajęłaby Krymu, a Ukraina byłaby dziś dużo bezpieczniejsza. Cały świat płaci dziś wysoką cenę za poleganie na błędnej teorii polityki światowej.

Na najbardziej elementarnym poziomie, realizm zaczyna się od zrozumienia, że wojny zdarzają się, gdyż nie ma czynnika bądź jakiegoś ośrodka siły, który może uchronić państwa przed samymi sobą i powstrzymać je od walki, jeżeli się na nią zdecydują. Biorąc pod uwagę, że wojna zawsze jest ewentualnością, państwa konkurują ze sobą i czasami używają siły, aby poszerzyć swoje bezpieczeństwo lub osiągnąć inne korzyści. Nie ma sposobu na to, aby jedne państwa wiedziały na pewno co inne zrobią w przyszłości, co sprawia, że niechętnie ufają sobie i zachęca je to do podejmowania wysiłków przeciwko sytuacji, w której inne potężne państwo mogłoby im w jakimś momencie zaszkodzić.

Liberalizm widzi światową politykę inaczej. Zamiast postrzegać wszystkie mocarstwa jako stojące wobec mniej więcej tych samych problemów – konieczności zapewnienia bezpieczeństwa w świecie, w którym wojna zawsze jest potencjalnie możliwa – liberalizm utrzymuje, że to, co państwa robią zależy głównie od ich wewnętrznej właściwości i natury powiązań pomiędzy nimi. Liberalizm dzieli świat na „dobre państwa” (które ucieleśniają wartości liberalne), i na „złe państwa” (praktycznie wszystkie pozostałe), i utrzymuje, że konflikty wyrastają przede wszystkim z agresywnych odruchów autokratów, dyktatorów i innych nie-liberalnych przywódców. Dla liberałów rozwiązaniem tej sytuacji jest obalenie tyranów, rozszerzenie demokracji, wolnego rynku i ustanowienie instytucji zbudowanych na przekonaniu, że demokracje nie walczą ze sobą, zwłaszcza kiedy są ze sobą powiązane wymianą handlową, inwestycjami i zestawem zasad, na które się zgadzają.

Po Zimnej Wojnie elity Zachodu uznały, że realizm nie jest już ważny, i że to wartości liberalne powinny stać się ideami przewodnimi polityki zagranicznej. Jak powiedział prof. Stanley Hoffmann z Uniwersytetu Harvarda Thomasowi Friedmannowi z New York Timesa w 1993 r. „realizm jest dzisiaj absolutnym nonsensem”. Amerykańscy i europejscy oficjele uwierzyli, że liberalna demokracja, wolny rynek, panowanie prawa, rozprzestrzeniają się lotem błyskawicy a globalny liberalny porządek jest na wyciągnięcie ręki. Zakładali, jak to powiedział w 1992 r. ówczesny demokratyczny kandydat na prezydenta USA Bill Clinton, że dla „cynicznej kalkulacji wypływającej z czystej polityki siły” nie ma miejsca we współczesnym świecie a tworzący się liberalny porządek powinien zapewnić wiele dekad demokratycznego pokoju. Zamiast rywalizować o władzę i bezpieczeństwo, państwa świata powinny skoncentrować się na bogaceniu w coraz bardziej otwartym, harmonijnym, opartym na zasadach, porządku liberalnym, ukształtowanym i chronionym przez altruistyczną potęgę Stanów Zjednoczonych.

Gdyby ta przynosząca nadzieję wizja była trafna, rozszerzanie demokracji i poszerzanie amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa na tradycyjną sferę wpływów Rosji, rodziłoby niewiele ryzyka. Ale taki rezultat był mało prawdopodobny, o czym mógłby powiedzieć każdy dobry realista. Rzeczywiście, przeciwnicy rozszerzania od razu ostrzegali, że Rosja bez wątpienia uzna powiększanie NATO za zagrożenie a trwanie przy tym, zatruje stosunki z Rosją. Dlatego właśnie wielu prominentnych amerykańskich ekspertów – dyplomata George Kennan, profesor Michael Mandelabum, i były sekretarz obrony William Perry – sprzeciwiali się rozszerzeniu NATO od samego początku. Ówczesny zastępca Sekretarza Stanu Strobe Talbott i były Sekretarz Stanu Henry Kissinger początkowo również sprzeciwiali się temu z tych samych powodów, ale obaj zrewidowali później swoje stanowisko i dołączyli do chóru zwolenników rozszerzenia.

Zwolennicy rozszerzenia zwyciężyli w debacie, twierdząc, że rozszerzenie skonsoliduje nowe demokracje we Wschodniej i Środkowej Europie, oraz stworzy „rozległą strefę pokoju” w całej Europie. W ich ujęciu, nie miało żadnego znaczenia to, że niektórzy nowi członkowie NATO przedstawiali sobą niewielką lub żadną wartość militarną dla sojuszu i mogliby się stać trudnymi do obrony, ponieważ pokój byłby tak mocny i trwały, że żadne zapewnienie ochrony tych nowych członków nigdy nie musiałoby być wypełnione.

Co więcej, uważali, że dobre intencje NATO były oczywiste, i że będzie łatwo przekonać Moskwę, aby nie przejmowała się przesuwaniem się NATO w kierunku granic Rosji. Był to punkt widzenia skrajnie naiwny, gdyż istotą rzeczy jest nie to, jakie były rzeczywiście intencje NATO. Naprawdę liczyło się oczywiście to, co myśleli o tych intencjach przywódcy rosyjscy i jak sobie je wyobrażali w przyszłości. Jeżeli przywódcy Rosji mogliby być nawet przekonani o tym, że NATO nie ma żadnych złych zamiarów, to jednocześnie nigdy nie mogliby być pewni, że tak zawsze będzie.

Chociaż Rosja nie miała innego wyboru jak zgodzić się na przyjęcie do NATO Polski, Czech i Węgier, to w miarę dalszych postępów rozszerzania, obawy rosyjskie rosły. Nie pomagał temu fakt, że rozszerzanie NATO stało w sprzeczności z ustnym zapewnieniem Sekretarza Stanu USA Jamesa Bakera danym w lutym 1990 r. radzieckiemu przywódcy Michaiłowi Gorbaczowowi, że jeżeli zgodzi się na zjednoczenie Niemiec w ramach NATO, wówczas sojusz „nie postąpi o cal w kierunku wschodnim” (deklaracji tej Gorbaczow niemądrze nie doprowadził do ujęcia na piśmie). Rosyjskie wątpliwości wzrosły, kiedy Stany Zjednoczone dokonały inwazji na Irak w 2003 r. – decyzja ta była oczywistym i intencjonalnym naruszeniem prawa międzynarodowego – a nawet bardziej po tym, jak administracja Obamy przekroczyła granice rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 1973 i pomogła obalić libijskiego przywódcę Muammara Kaddafiego w 2011 r. Rosja wstrzymała się w głosowaniu nad rezolucją – która upoważniała do ochrony cywilów, ale nie do zmiany reżimu – co były sekretarz obrony USA Robert Gates skomentował później, że „Rosjanie poczuli, że zrobiono z nich frajerów”. Te i inne przypadki wyjaśniają dlaczego Moskwa naciska dziś na pisemne gwarancje.

Gdyby ludzie prowadzący amerykańską politykę podjęli refleksję nad własną historią i uwarunkowaniami geograficznymi, to zrozumieliby jak rozszerzenie NATO wygląda w oczach ich rosyjskich odpowiedników. Jak zauważył ostatnio dziennikarz Peter Beinart, Stany Zjednoczone cyklicznie podkreślają, że zachodnia półkula jest zamknięta dla innych mocarstw i groziły a nawet używały siły, aby pokazać, że nie są to słowa rzucane na wiatr. Przykładowo, podczas Zimnej Wojny, administracja Reagana była tak zaalarmowana rewolucją w Nikaragui (kraju, którego ludność była mniej liczna niż Nowego Jorku), ze zorganizowała armię rebeliantów, która miała obalić władzę socjalistycznych Sandinistów.

Jeżeli Stany Zjednoczone mogły tak dalece przejmować się tak niewielkim krajem jak Nikaragua, to dlaczego tak trudno zrozumieć, że Rosja może mieć poważne obawy w związku z ciągłym posuwaniem się najpotężniejszego sojuszu światowego w kierunku jej granic? Realizm wyjaśnia dlaczego wielkie mocarstwa są szczególnie wyczulone w kwestii bezpieczeństwa ich najbliższego otoczenia, ale liberalni architekci rozszerzenia NATO najwyraźniej po prostu tego nie pojmują. To była monumentalna porażka empatii z głębokimi konsekwencjami dla przyszłości.

Błąd potęguje powtarzające się podkreślanie przez NATO, że rozszerzanie jest procesem otwartym i każdy kraj, który spełni warunki członkostwa będzie mógł się przyłączyć. Nawiasem mówiąc nie oddaje to zapisów traktatu NATO; Art. 10 mówi jedynie: „Strony mogą, za jednomyślną zgodą, zaprosić do przystąpienia do niniejszego Traktatu każde inne państwo europejskie będące w stanie popierać zasady niniejszego Traktatu i przyczyniać się do bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego”. Kluczowym jest tu słowo „mogą” – żadne państwo nie ma prawa przystąpienia do sojuszu, a już w szczególności, jeżeli takie przystąpienie oznaczałoby zmniejszenie bezpieczeństwa innych członków. Nie wnikając nawet w szczegóły, wykrzyczenie wszem i wobec rozszerzenia jako celu było i nieroztropne i niepotrzebne. Każdy sojusz wojskowy może przyjmować nowych członków za zgodą dotychczasowych uczestników i NATO tak niejednokrotnie uczyniło. Ale publicznie ogłaszanie, że aktywnie i z zaangażowaniem działa się w celu rozszerzenia na wschód, musiało jeszcze bardziej spotęgować obawy Rosji.

Kolejnym błędnym krokiem było ogłoszenie przez administrację Busha, podczas szczytu NATO w Bukareszcie w 2008, że Gruzja i Ukraina są kandydatami na członków sojuszu w przyszłości. Była urzędnik Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA Fiona Hill ujawniła ostatnio, że amerykańskie służby wywiadowcze były temu przeciwne, ale ówczesny prezydent George W. Bush zignorował ich obiekcje z powodów, które nigdy nie zostały w pełni wyjaśnione. Czas ogłoszenia tej decyzji był szczególnie dziwny, biorąc pod uwagę, że ani Gruzja ani Ukraina nie były bliskie spełnienia kryteriów członkostwa w NATO w 2008, a niektóre państwa członkowskie były temu przeciwne [Francja i Niemcy – AŚ]. Rezultat był niejasny. Kompromis zaproponowany przez Brytyjczyków mówił, że oba państwa w końcu zostaną przyjęte do NATO, ale nie mówił kiedy. Jak słusznie zauważył politolog Samuel Charap: „Ta deklaracja była najgorszą na świecie. Nie zwiększyła bezpieczeństwa Gruzji i Ukrainy, ale wzmocniła przekonanie Rosji, że NATO zamierza te kraje włączyć do sojuszu”. Nic dziwnego, że były ambasador USA przy NATO Ivo Daalder uznał decyzję z 2008 za kardynalny błąd sojuszu.

Następnym etapem był rok 2013 i 2014. W związku z rozchwianą ekonomią Ukrainy jej ówczesny prezydent Wiktor Janukowycz wywołał swoistą wojnę na licytację pomiędzy Unią Europejską a Rosją, o to, kto bardziej pomoże Ukrainie. Jego kolejna decyzja, o odrzuceniu porozumienia akcesyjnego negocjowanego z UE na rzecz o wiele bardziej lukratywnej oferty Rosji, doprowadziła do Euromajdanu, który ostatecznie zakończył się obaleniem prezydenta. Oficjele USA wyraźnie sprzyjali protestom i aktywnie uczestniczyli w wysiłkach zmierzających do wyboru następcy Janukowycza, tym samym uwiarygadniając obawy Rosji, że jest to sponsorowana przez Zachód kolorowa rewolucja. Niebywałe, że politycy europejscy i amerykańscy zdawali się w ogóle nie zadawać sobie pytania, czy Rosja może się tej sytuacji sprzeciwić, lub co może zrobić, aby ją wytrącić z założonego kierunku. W rezultacie zachowywali się jak ślepi we mgle, kiedy rosyjski prezydent Władimir Putin rozkazał zająć Krym i wsparł rosyjskojęzycznych separatystów na wschodzie Ukrainy pogrążając kraj w zamrożonym konflikcie, który trwa do dnia dzisiejszego.

Jest dzisiaj komunałem na Zachodzie bronić ekspansji NATO i obciążać całą odpowiedzialnością za kryzys wyłącznie Putina. Rosyjski przywódca nie zasługuje na sympatię, czego obficie dowodzą jego represyjna polityka wewnętrzna, oczywista korupcja, powtarzające się kłamstwa i mordercza kampania przeciwko rosyjskim uchodźcom, którzy nie stanowią dla niego żadnego zagrożenia. Rosja także podeptała Memorandum Budapesztańskie z 1994, które zawierało gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy w zamian za rezygnację z broni atomowej odziedziczonej po ZSRR. Te i inne działania wzbudziły uzasadnione obawy co do intencji Rosji a nielegalne zajęcie Krymu obróciło ukraińską i europejską opinię zdecydowanie przeciwko Moskwie. Jeżeli Rosja ma oczywiste powody, aby obawiać się rozszerzenia NATO, to jej sąsiedzi z kolei mają też wystarczające powody, aby obawiać się Rosji.

Ale Putin nie jest jedynym odpowiedzialnym za trwający wokół Ukrainy kryzys, a oburzanie się jego działaniami czy charakterem, to nie jest strategia polityczna. Podobnie jak więcej sankcji i ich zaostrzenie prawdopodobnie nie skłoni Putina do tego, aby uległ żądaniom Zachodu. I choć jest to rzecz najbardziej nieprzyjemna z możliwych, to Stany Zjednoczone i ich sojusznicy powinny uznać, że geopolityczna pozycja Ukrainy jest żywotnym interesem dla Rosji – takim, dla którego obrony jest ona gotowa użyć siły – a nie jest to efekt tego, że Putin zdaje się być bezwzględnym autokratą z nostalgicznym sentymentem za radziecką przeszłością. Wielkie mocarstwa nigdy nie pozostają obojętne wobec tego jakie siły geostrategiczne są rozmieszczone wokół ich granic i Rosja będzie głęboko zatroskana o polityczną pozycję Ukrainy bez względu na to, kto będzie Rosją rządził. Niechęć USA i Europy do przyjęcia do wiadomości tej podstawowej prawdy jest głównym powodem chaosu w jakim świat znalazł się w tej sytuacji.

Jak powiedziano, Putin uczynił problem trudniejszym próbując uzyskać poważne koncesje i grożąc jednocześnie użyciem broni. Nawet jeśli wszystkie jego żądania byłyby uzasadnione (a niektóre nie są), to Stany Zjednoczone i reszta NATO miałyby dobry powód, aby je odrzucić jako próbę szantażu. I znów, realizm pomaga zrozumieć dlaczego: w świecie, w którym każde państwo działa na własny rachunek, okazanie, że pozwalasz się szantażować może zachęcić szantażystę do wysuwania nowych żądań.

Aby obejść ten problem, obie strony powinny przekształcić te negocjacje z takich, które wyglądają na szantaż na takie, które wyglądałyby na wzajemną wymianę przysług. Logika jest prosta: nie będę chciał dać ci tego, czego chcesz, jeżeli będziesz mi groził, ponieważ to stworzyłoby kłopotliwy precedens i mogłoby cię zachęcić do powtarzania i eskalacji żądań. Ale mogę być gotowy dać ci coś czego chcesz, jeśli w zamian zgodzisz się dać mi to czego ja pragnę. Podrapiesz mnie po plecach  a ja podrapię ciebie. Nie ma nic złego w ustanowieniu takiego precedensu: jest on podstawą każdej swobodnej wymiany handlowej.

Administracja Bidena wydaje się próbować działań tego rodzaju proponując wzajemnie korzystne porozumienia dotyczące rozmieszczania rakiet i innych mniejszych spraw, oraz próbując zdjąć ze stołu rokowań kwestię przyszłego rozszerzenia NATO. Mam wiele respektu dla twardości, sprytu i umiejętności negocjacyjnych zastępczyni Sekretarza Stanu USA, Wendy Sherman, ale nie wydaje mi się, aby osiągnęła w ten sposób sukces. Dlaczego? Bo koniec końców, to geopolityczna pozycja Ukrainy jest dla Kremla żywotnym interesem i Rosja będzie nalegać na coś namacalnego w tej kwestii. Amerykański prezydent Joe Biden dał wyraźnie do zrozumienia, że USA nie pójdzie na wojnę w obronie Ukrainy, a ci, którzy myślą, że może i powinno – na terytorium, które leży tuż obok Rosji – najwyraźniej wierzą, że wciąż jesteśmy w jednobiegunowym świecie lat 90-tych i dysponujemy całą paletą opcji militarnych.

Zatem, mając słabą kartę w ręku amerykańscy negocjatorzy najwyraźniej wciąż naciskają, aby pozostawić Ukrainie opcję przystąpienia do NATO kiedyś w przyszłości, co jest dokładnie tym rozwiązaniem, które Moskwa chce wykluczyć. Jeżeli Stany Zjednoczone i NATO chcą rozwiązać problem przez dyplomację, będą musiały uczynić poważną koncesję na rzecz Rosji i prawdopodobnie nie uzyskają wszystkiego czego by mogły chcieć. Nie podoba mi się ta sytuacja tak samo jak wam, ale taka jest cena, jaką trzeba zapłacić za bezrozumne rozszerzanie NATO poza granice rozsądku.

Najlepszą nadzieją na pokojowe rozwiązanie obecnego chaosu dla ludności Ukrainy i jej przywódców jest zdać sobie sprawę z tego, że walka o dominację nad Ukrainą pomiędzy Rosją a Zachodem będzie katastrofą dla ich kraju. Ukraina powinna podjąć inicjatywę i przedstawić publicznie intencję pozostania krajem neutralnym, który nie przystąpi w przyszłości do żadnego sojuszu militarnego. Powinna formalnie zadeklarować, że nie zostanie członkiem NATO, ani nie przyłączy się do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) kierowanej przez Rosję. Ukraina będzie swobodnie wybierać partnerów handlowych, inwestycyjnych, a wybory jej władz będą odbywać się bez ingerencji z zewnątrz. Gdyby Kijów sam wystąpił z taką inicjatywą wówczas Stany Zjednoczone i ich sojusznicy nie mogłyby być oskarżone o uleganie szantażowi Rosji.

Dla Ukraińców życie w neutralnym kraju u boku Rosji nie jest sytuacja idealną. Ale biorąc pod uwagę położenie geograficzne Ukrainy jest to najlepsze rozwiązanie jakiego mogą realistycznie oczekiwać. A jest to oczywiście dalece lepsze rozwiązanie od sytuacji w jakiej Ukraińcy znajdują się dzisiaj. Warto przypomnieć, że Ukraina była faktycznie neutralna od 1992 do 2008, czyli roku, w którym NATO bezmyślnie oświadczyło, ze Ukraina może dołączyć do sojuszu. W tym okresie, w żadnym momencie, nie była ona zagrożona inwazją. Jednakże dzisiaj nastroje antyrosyjskie dominują na Ukrainie, co czyni mniej prawdopodobnym skorzystanie z tego [z neutralności – AŚ] koła ratunkowego.

Najbardziej tragicznym elementem tej całej nieszczęsnej sagi jest to, że można jej było uniknąć. Ale dopóki prowadzący amerykańską politykę nie złagodzą swojej liberalnej pychy i nie przywrócą pełniejszego uznania dla trudnych, ale ważnych lekcji wypływających z realizmu, dopóty będą popadać w podobne kryzysy w przyszłości.

Stephen M. Walt

Tłum. Adam Śmiech

Stephen M. Walt, publicysta „Foreign Policy”, profesor Robert and Renee Center for Science and International Affairs na Uniwersytecie Harvarda. Autor m.in. „The Israel Lobby and US Foreign Policy” z Johnem J. Mearsheimerem.

 

Redakcja