OpinieWczorajsze głosowanie Kaczyński przegrał świadomie

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Na portalu Onet pojawił się artykuł o wczorajszym głosowaniu ws. lex Kaczyńskich. Autor zastanawia się tam – cytując także anonimowe wypowiedzi posłów PiS – dlaczego Jarosław Kaczyński parł do tego głosowania wiedząc, że nie będzie miał większości.

Otóż moim zdaniem jest odpowiedź na to pytanie. Prezes wie, że nie ma większości, i wie, że projekt który poddał wczoraj pod głosowanie jest absurdalny. Chcę jednak sprawdzić ilu posłów ten bezwzględny absurd poprze. Czyli ilu popiera go – Jarosława Kaczyńskiego – bezwzględnie i zawsze. To trochę tak, jakby poddał pod głosowanie projekt, czy też rezolucję, że słońce kręci się wokół ziemi. Wszyscy wiedzą że to absurd, ale on chce sprawdzić, ilu jego posłów powie: to prawda że to absurd, ale skoro prezes domaga się głosowania takiego absurdu, to musimy głosować za.

Po co Kaczyńskiemu ta cała operacja? Moim zdaniem po to, że szykuje się do jakiegoś ruchu politycznego – nie mówię tu o głosowaniu ustaw – który będzie dla posłów PiSu kompletnie absurdalny. Kompletnie nie do przyjęcia. Ale dzięki wczorajszemu głosowaniu wie, na ilu z nich będzie mógł naprawdę liczyć. Ilu ma w klubie nie posłów, ale wyznawców.

Co to jest za ruch? Nie wiem. Ale obstawiałbym – dla przykładu – choćby jakąś bardziej widoczną współpracę albo z Lewicą albo z Konfederacją. I nagle się okaże, że Grzegorz Braun albo Adrian Zandberg to są patriotyczni, wartościowi posłowie z ciekawymi projektami ustaw, które warto poprzeć oczywiście. To jest tylko przykład. Chodzi mi o to, że Jarosław Kaczyński szykuje się prawdopodobnie do jakiegoś bardzo kontrowersyjnego manewru i wczorajszym głosowaniem sprawdził, na kogo we M własnym klubie może liczyć na 100%.

Tak samo sprawdzał za pierwszej władze PiS-u, gdy szykował się do koalicji z Andrzejem Lepperem, która wydawała się wtedy kompletnie absurdalna. I posłowie PiS-u jej nie chcieli. Też prezes sprawdzał wtedy na kogo może naprawdę liczyć. Tak samo jak teraz.

Jan Filip Libicki

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu salon24.pl

Redakcja