AktualnościUncategorizedWojenne szaleństwo

Red.2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Zapraszam Państwa na krótki przegląd informacji o wydarzeniach frontowych mających miejsce na wojnie… nieistniejącej. Jeżeli zastanawialiście się kiedyś, jak to jest być bohaterem powieści science-fiction, to macie niepowtarzalną okazję przeżyć to sami.

Jak Zachód rosyjski pochód powstrzymuje

22 listopada 2021 roku napisałem tekst o tym, jak z Ukrainy wydostaje się i rozlewa po Europie kampania informacyjna mająca przekonać świat, iż niebawem rozpocznie się rosyjska agresja. Minęły dwa miesiące i można powiedzieć, że z perspektywy twórców tego informacyjnego potworka, odniósł on całkowity sukces. Sam prezydent Zełenski uznał już chyba, że przeholował, bo akurat zaczął delikatnie Ukraińców uspokajać, że przecież to „nic nowego od ośmiu lat” i żeby „nie wypłacali pieniędzy z banków”. Korelacja z interesami właściciela Privat Banku, Ihora Kołomojskiego, głównego partnera Zełenskiego, jest tu zapewne przypadkowa.

Mleko się jednak rozlało i to na sam Ocean Altantycki, co zmusiło do zajęcia stanowiska samego Prezydenta USA. Joe Biden z jednej strony wygłosił kilka zgranych frazesów o konieczności jedności NATO, polityce otwartych drzwi, pogroził sankcjami i… powiedział, że wszystko zależy od tego, jaka to będzie agresja. Trzeba przyznać, że mimo podeszłego wieku, amerykański przywódca zaskakuje przenikliwością myśli i zdolnością do prognozowania przyszłości. Oby mu zdrowia nie zabrakło!

No i oczywiście Niemcy. Jakże oni znowu zawodzą „Wolny Świat”, bo są najmniej entuzjastyczni wobec tej nieistniejącej wojny. Na tyle stracili zaufanie, że Brytyjczycy postanowili ominąć ich przestrzeń powietrzną przy dostarczaniu broni na Ukrainę. Pewnie się obawiali, że Niemcy jej nie przepuszczą, bądź dowiedzą się o tym Rosjanie. Dlatego zapewne piszą o tym media na całym globie. W Niemczech pojedynczy publicyści zresztą wzywają do rewizji stosunku wobec Rosji, w odpowiedzi na tę samą wyobrażoną wojnę z Ukrainą. Na razie bez skutku. Wrócimy jeszcze do tego, ale tymczasem przenieśmy się na chwilę nad Wisłę.

Dyżurni fachowcy w formie

W Polsce 20 stycznia portale informacyjne wyglądały tak, jakby naprawdę działa się na Ukrainie jakaś krwawa masakra urządzona przez Rosjan. Doszło do tego, że nawet rozsądni znajomi pytali mnie, czy faktycznie czeka nas wojna. Nie chcę się z tego nabijać, bo to tylko odzwierciedla skuteczność tego szaleństwa, natomiast trudno żeby było inaczej, skoro nawet Witold Jurasz (ostatnio piszący dość realistycznie) zaczął kreślić scenariusze co to będzie z tą wojną i po wojnie. Towarzyszy temu ton jakby chodziło o jakiś ustawiony mecz piłkarski, który wiadomo, że musi się odbyć.

Z kolei Sławek Sierakowski, w ostatnich latach niesamowicie aktywny w swojej agresywnej retoryce wobec wszystkich niegodzących się na Pax Americana, zaczął nawet swoich zaoceanicznych patronów upominać, by czasem nie zdjęli palca ze spustu i nie oddawali Rosjanom Ukrainy. W jego wyobrażeniu do NATO przystępuje się suwerenną decyzją narodu, zaś każda inna decyzja to coś wymuszonego przez Moskwę. Swoją drogą mam nadzieję, że doczekam wyjaśnienia jak to się stało, że Polaków w referendum o NATO nikt nie spytał, a wyrażający wobec tej akcesji wątpliwości Lech Wałęsa został odsunięty od polityki i sprowadzony do roli kwiatka u kożucha.

To jednak nie koniec. Pewien popularny portal sondażowy począł prowadzić ankietę, pytając internautów „czy obawiają się ewentualnej inwazji Rosji na Ukrainę?”. Cóż za niedopatrzenie, że w ogóle „ewentualnej”, niemniej na wieczór 20 stycznia ponad 60% głosowało, że „tak”. Biorąc pod uwagę, że w takich sondach głosują głównie ludzie aktywni w internecie, mamy wyraźny znak jak bardzo przekonano przez ostatnie miesiące Polaków, iż faktycznie „coś jest na rzeczy”. Wniosek? Ludziom można wmówić dosłownie wszystko.

A Rosja jak na złość…

To co się w końcu na tej rosyjsko-ukraińskiej granicy dzieje? Właściwie nic nowego. Z mniejszym natężeniem ukraińska retoryka o nadchodzącej agresji trwa od… kwietnia zeszłego roku, kiedy ambasador Andrij Melnyk mówił w niemieckim radiu, że Ukraina musi wejść do NATO. Fakt faktem, to były tylko słowa bez pokrycia, ale dla Rosji musiało to stanowić pewne ostrzeżenie, bo i to państwo jest od lat ciągle przez NATO okrążane i musi być gotowe na uderzenie uprzedzające, by nie stać się ofiarą agresji Zachodu. W tym tkwi sedno: Rosja na taką wojnę zdecydować by się mogła wyłącznie, gdyby istniało zagrożenie, iż Ukraina stanie się terenem, gdzie Waszyngton rozmieści broń zdolną do zniszczenia celów w Rosji. Czyli ma to mało wspólnego z jakimiś suwerennymi decyzjami Kijowa, w które bardzo chce wierzyć Sławek Sierakowski.

W tym kontekście informacja o transporcie brytyjskiej broni na Ukrainę brzmi jak prowokacja, podobnie jak wypowiedź Bidena, że „skala sankcji zależy od skali inwazji”. No przecież ci ludzie i te instytucje wyraźnie chcą zachęcić Rosjan do rozpoczęcia wojny, przekreślić szanse na rosyjsko-ukraińskie pojednanie i (co chyba powinno być ważne dla Ukraińców) jakąkolwiek reintegrację państwa ukraińskiego czy samodzielność w relacjach ze światem. Brytyjczycy znani są w historii z wygrywania własnych interesów cudzymi rękoma i chyba właśnie tamtejsi jastrzębie wyczuli szansę na pogrążenie Rosjan i Ukraińców w krwawych walkach na lata, odcinając dzięki temu Europę od szansy na pogodzenie wspólnych interesów.

Zarówno w interesie Rosji i Rosjan, Ukrainy i Ukraińców, a także Polski i Polaków jest trwały pokój, pojednanie, a może nawet jakaś forma reintegracji Ukrainy. Nie chce tego przede wszystkim Zełenski i jego patroni. Dlaczego? Bo wschodnią Ukrainę zamieszkują ludzie o przekonaniach prorosyjskich, którzy na dziś – gdyby mogli wziąć udział w wyborach – przechyliliby szalę zwycięstwa na korzyść sceptycznej wobec Zachodu opozycji. Wówczas na serio mogłyby się zacząć rozmowy o przywróceniu poprawnych relacji między Rosją a Ukrainą i trwałego pokoju w regionie. I tego sobie właśnie życzmy, nie dając się zbałamucić podżegaczom wojennym.

Tomasz Jankowski

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Sputnik Polska.

Red.