Sąd apelacyjny w Łodzi orzekł, że Marek Lisiński, przez lata rzecznik ofiar pedofilii w Kościele, kłamał na temat swojej przeszłości. Nigdy nie był molestowany przez księdza, którego oskarżał.
Marek Lisiński twierdził, że gdy miał 13 lat, ksiądz Zdzisław W. wielokrotnie go molestował w rodzinnej parafii w Korzeniu. Do zdarzeń miało dochodzić od 1981 roku, kiedy Lisiński, będąc ministrantem, nocował u księdza w tzw. organistówce. Prawda okazała się zgoła odmienna.
Pierwsze wątpliwości wobec wersji zdarzeń prezentowanej przez Marka Lisińskiego pojawiły się roku 2019. Na skutek śledztwa dziennikarzy „Gazety Wyborczej” wyszło wtedy na jaw, że Lisiński pożyczył od księdza W. dużą sumę pieniędzy, której nie chciał oddać. Marek Lisiński poszedł do proboszcza i przedstawił się jako były ministrant jego parafii, który potrzebuje pieniędzy na leczenie żony. Pożyczył ponad 20 tys. zł. Pieniądze zobowiązał się zwrócić po powrocie z Niemiec, gdzie planował pracować. Gdy ksiądz dowiedział się, że w sprawie choroby żony został oszukany, zażądał zwrotu pożyczki. Marek Lisiński złożył pisemne zobowiązanie do zwrotu pieniędzy. Wkrótce potem napisał do biskupa płockiego pismo, w którym oskarżył proboszcza o wykorzystywanie seksualne.
Nic dziwnego, że w wersję zdarzeń rozpowszechnianą przez Lisińskiego nie uwierzył sąd. „Tak daleko idące rozbieżności w przedstawianiu tych samych wydarzeń nie da się wytłumaczyć w świetle zasad wiedzy i doświadczenia życiowego, co prowadzić musi do wniosku, że twierdzenia powoda są niewiarygodne” – czytamy w uzasadnieniu wyroku.
Prawdziwą ofiarą jest w tej sytuacji ksiądz Zdzisław W. W roku 2013 sąd biskupi uznał go za winnego zarzucanych czynów. W styczniu 2014 biskup Piotr Libera zawiesił księdza W. w posłudze duszpasterskiej na trzy lata. Dożywotnio zakazał mu też pracy z dziećmi. Wyrok zapadł, mimo że nie został przesłuchany ani jeden świadek z ośmiu zgłoszonych przez duchownego.
W czasie, gdy życie księdza W. legło w gruzach Marek Lisiński triumfował. Był nawet przyjęty przez papieża Franciszka, który kajając się za rzekome grzechy duchownego całował Lisińskiego w ręce. Do Watykanu oszczercę doprowadziły działania lewicowej posłanki Schuering-Wielgus. Byłoby przyzwoicie, gdyby pani poseł, która z taką lubością sączyła jad na temat katolików teraz zwyczajnie przeprosiła.
Nie jest to jedyny przypadek gdy hierarchowie kościelni pod presją mediów i opinii publicznej wydają tchórzliwe i niesprawiedliwe wyroki. W br. nakładem naszego wydawnictwa ukazała się znakomita książka P. Rainy „Polowanie na kardynała. Sprawa Henryka Gulbinowicza” (do nabycia w sklepie internetowym Myśli Polskiej). W tej sprawie, gdzie znacznie więcej jest pytań niż odpowiedzi, Peter Raina przeprowadził rzetelne śledztwo. Na podstawie informacji i dokumentów, do których udało mu się dotrzeć, przedstawił prawdopodobny przebieg wydarzeń. Ukazał w jaki sposób wybitny kapłan Kościoła katolickiego, Kardynał Henryk Gulbinowicz, został potępiony. Jak powstały wobec niego fałszywe oskarżenia. Jak najwyższe władze kościelne skazały go na infamię.
Chciałbym by sprawa Marka Lisińskiego wywołała u nas pewną refleksję. Niezależnie od naszej sympatii czy antypatii wobec jakikolwiek grupy społecznej nie możemy pozwolić by same tylko oskarżenia decydowały o społecznym ostracyzmie. Podstawową zasadą naszego prawa, ale i naszej cywilizacji jest praesumptio innocentiae – domniemanie niewinności. Oskarżony jest niewinny wobec przedstawianych mu zarzutów, dopóki wina nie zostanie mu udowodniona. Niezależnie od tego jak obrzydliwych czynów zarzuty dotyczą.
Mam nadzieję, że także polscy biskupi wyciągną z tej sprawy daleko idące wnioski. Niesprawiedliwe wyroki wydawane pod publikę są równie godne potępienia jak ukrywanie we własnych szeregach degeneratów. Jeśli Kościół w Polsce ma przetrwać musi być silny moralnie. Całkiem odwrotnie niż dziś.
Przemysław Piasta
Przemysław Piasta
Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.