PublicystykaGdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta

Wspomoz Fundacje

Wiele wskazuje na to, że zakończyła się „gorąca” faza konfliktu polsko-białoruskiego. Imigranci, którzy od kilku tygodni koczowali w białoruskich lasach i regularnie szturmowali polską granicę, zostają powoli wycofywani, a być może i odprawiani do swoich państw macierzystych. Jest to więc dobry moment by przyjrzeć się rezultatom naszego nieprzyjemnego sąsiedzkiego sporu. W końcu żadna ze stron nie jest dziś w miejscu, w którym była półtorej roku wcześniej.

Zacznijmy od tych, którzy stracili. Przede wszystkim straciła Białoruś, w szczególności ekipa nią rządząca. Nawet jeśli administracja prezydenta Łukaszenki nie pogrzebała ostatecznie szansy na porozumienie z Polską to znacząco tą szansę zminimalizowała. Natomiast dobrosąsiedzkie relacje z Polską co najmniej z kilku przyczyn powinny być jednym z priorytetów białoruskiej polityki zagranicznej. Przede wszystkim Polska, jako część świata zachodniego stanowi dla Białorusi potencjalną przeciwwagę umożliwiającą prowadzenie rozgrywki politycznej z Rosją. Dzięki umiejętnemu lawirowaniu Białoruś przez dziesięciolecia unikała wchłonięcia czy choćby zdominowania przez znacznie silniejszego partnera ze wschodu.

Po drugie Polska jest dla Białorusi najprostszą drogą na rynek europejski. Wnika to z oczywistych czynników geograficznych. Białoruś prowadząca ożywioną wymianę gospodarczą i technologiczną z Chinami jest natomiast żywotnie zainteresowana dostępem do tego rynku. Z wyłączeniem Polski jest to niezwykle utrudnione. Natomiast przy jednoczesnej obstrukcji państw bałtyckich staje się de facto niemożliwe.

Po trzecie największą mniejszością narodową na terenie Republiki Białorusi są Polacy. W niektórych wsiach i miasteczkach stanowią oni wręcz większość ludności. Od dobrych relacji z państwem i narodem polskim zależy więc czy ta ważna grupa ludności będzie stanowić stabilizujący czy destabilizujących czynnik. Ostatnim aspektem jest kwestia wymiany gospodarczej, kulturalnej i naukowej. Z oczywistych względów Polska jest tutaj dla Białorusi potencjalnie atrakcyjnym partnerem.

W kontekście powyższego zastanawia celowość obrania przez administracje prezydenta Łukaszenki takich a nie innych instrumentów działania. Trudno powiedzieć na co liczyli politycy z Mińska. Z pewnością nie było to ułożenie lepszych stosunków z innym niż PiS-owski rządem w Warszawie. Większość parlamentarnych stronnictw w Polsce żywi bowiem do administracji Aleksandra Łukaszenki identycznie negatywny stosunek. Podejrzewam, że Mińsk nie liczył też na rozmiękczenie polskiego stanowiska. Stosunek Polaków do problemu tak zwanych „uchodźców” wyklarował się w roku 2015 i od tego czasu nie uległ zasadniczej zmianie. Jedynym skutkiem, który udało się wywołać w tym zakresie było odwrócenie sympatii od administracji prezydenta Łukaszenki w tej części polskiego społeczeństwa, która dotąd popierała linie Mińska. To zresztą było stosunkowo oczywiste dla wszystkich osób znających stosunki panujące w Polsce. Na co dzień nienawidzący własnego państwa i siebie wzajemnie Polacy, w obliczu zagrożenia zewnętrznego natychmiast mobilizują się. Trudno uwierzyć by przesiąknięta Polakami administracja w Mińsku nie rozumiała tego mechanizmu.

Cele wysłania przeciwko Polsce fali „uchodźców” mogły być zatem dwojakie. Albo od początku chodziło o porozumienie się z Unią Europejską, albo o retorsje wobec Polski za zaangażowanie się w próbę przewrotu w roku 2020. Jeśli prawdziwy jest cel pierwszy, zrealizowano go w stopniu minimalnym. Choć doszło do rozmowy pomiędzy ustępującą kanclerz Niemiec Angelą Merkel a prezydentem Łukaszenką nie zmieniło to geopolitycznej pozycji Białorusi. Stała się ona nawet gorsza niż przed wybuchem ostatniej fazy konfliktu, gdyż Białoruś postrzegana jest obecnie jako strefa wpływów Rosji natomiast jej administracja traktowana jest jak parias.

Jeśli chodziło o cel drugi, został on osiągnięty. Polska poniosła zauważalne koszty obrony swoich granic. Retorsje miały zatem charakter skuteczny. Jednak cena, którą zapłaciła za ten efemeryczny sukces Białoruś, jak wykazałem wcześniej, jest wielokrotnie wyższa niż osiągnięta korzyść.

Na przedmiotowym konflikcie straciła jednak także Polska. Nasz kraj ma na Białorusi realne interesy dwojakiej natury: gospodarczej i narodowej. Pierwszy aspekt sprowadza się do wymiany handlowej, bo choć Białoruś nie jest największym z naszych partnerów stanowi znaczący rynek, zarówno po stronie konsumpcji, jak i produkcji. Równie istotne są interesy narodowe. Po drugiej stronie granicy żyje co najmniej kilkaset tysięcy Polaków i jeszcze więcej osób polskiego pochodzenia. Dbanie o ich bezpieczeństwo, o możliwość swobodnego rozwoju i utrzymywanie narodowej więzi jest naszym obowiązkiem wynikłym z samego sensu istnienia wspólnoty narodowej. Możemy to czynić wyłącznie w warunkach dobrosąsiedzkiej egzystencji. Tą z kolei sami zaburzyliśmy realizując nie cele i interesy realne, ale wydumane. Wszystko w imię prometejskiej wizji i obcych interesów.

To jednak było w pierwszej fazie konfliktu, latem 2020 roku. Wobec przejęcia inicjatywy przez stronę białoruską Polska pozostała w sytuacji bez wyjścia. Mogliśmy obronić się lub przegrać. Niezależnie jak bardzo krytycznie oceniamy wcześniejszą politykę polskiego rządu, w tym momencie zachował się w jedyny możliwy sposób. I choć skuteczna obrona granic nie zmienia ogólnie negatywnego bilansu naszego udziału w sąsiedzkim konflikcie, sama w sobie winna zostać oceniona pozytywnie. Nie zmienia to faktu, że podobnie jak Białoruś jesteśmy tutaj po stornie przegranych.

Kto zatem wygrał? Przede wszystkim Niemcy. Angela Merkel, odchodząca z bieżącej polityki, zatem wolna od demokratycznej presji, w imponującym stylu udowodniła, że odzyskała kontrolę nad sytuacją w Europie Środkowowschodniej. I to niezależnie od wojowniczych pohukiwań Warszawy czy trudnych relacji z Budapesztem. W sytuacjach kryzysowych to Niemcy przejmują inicjatywę. I są w tym skuteczne.

Zwycięzcą może czuć się także Rosja. Potwierdziła ona obecność Białorusi w swojej strefie wpływów, związując ją ze sobą coraz bardziej w sferze gospodarczej, politycznej i militarnej. Ponadto pokazała się społeczności międzynarodowej jako stabilny, przewidywalny partner, dążący do deeskalacji konfliktu (choć w żyjących we własnym świecie polskojęzycznych mediach został odmalowany dokładnie odmienny obraz). Zresztą obserwując działania obu tych państw, można było odnieść wrażenie, że to cierpliwi dorośli rozdzielają swoje niesforne pociechy, które w piaskownicy pokłóciły się o foremki i łopatki. To mało optymistyczna konkluzja, zarówno dla Mińska jak i dla Warszawy.

Czy wobec tych ponurych przemyśleń w całej tej sytuacji możemy znaleźć jakieś pozytywne aspekty? Chyba jedynie to, że pomimo gorących emocji nie doszło do incydentów zbrojnych… Jednak pomiędzy Polską a Białorusią wykopano rowy, które teraz niezwykle trudno będzie zasypać. Zdaje się więc, że jeszcze długo nie wrócą obrazki takie jak ten, sprzed kilku lat, gdzie najwyżsi przedstawiciele Białorusi i Polski witają się w serdecznym, przyjacielskim uścisku. Bowiem burzyć jest łatwo, budować znacznie trudniej.

Przemysław Piasta

Przemysław Piasta

Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.