Kryzys na granicy polsko-białoruskiej ujawnił wśród Polaków dwie główne postawy. Dominująca część społeczeństwa dostrzega potrzebę obrony granic przed falą imigrantów i wspiera w tym zakresie działania polskich służb. Są jednak i tacy, wcale nie nieliczni, którzy postulują wpuszczanie koczujących po stronie białoruskiej obcokrajowców na terytorium RP.
Choć rządowa propaganda wszystkich antagonistów szufladkuje jako „lewactwo”, jest to uproszczenie wysoce nieprawdziwe. Bowiem poza wymienionymi mamy tam także egzemplarze wielkomiejskich pięknoduchów, krzykliwych postępaków, ojkofobicznych celebrytów, zwykłych nieuków i innych, barwnych indywiduów. Paradoksalnie jednak postulat otwarcia Polski na falę imigrantów podnoszą także ludzie wydawałoby się dość rozsądni. Najczęściej argumentują swą postawę współczuciem wobec „biednych uchodźców” marznących gdzieś w białoruskich lasach. To fałszywy humanitaryzm, któremu winniśmy się jednoznacznie przeciwstawiać. Najłatwiej uczynić to punkt po punkcie rozprawiając się z suponowanymi nam sentymentalnymi mitami.
„To biedni uchodźcy”
Fałsz tego stwierdzenia jest oczywisty. Przypomnijmy jednak dla porządku. Uchodźca to osoba, która musiała opuścić teren, na którym mieszkała ze względu na różnego rodzaju prześladowania. Natomiast osobę przybywającą do jakiegoś kraju w celu osiedlenia się w nim nazywamy imigrantem. Przyczyny imigracji są różne. Do najczęstszych należą przyczyny ekonomiczne. Właśnie taka była dominująca motywacja imigrantów z ostatniej wielkiej fali migracji, która dotarła do Europy w roku 2015. Jak możemy domniemywać taka sama motywacja towarzyszy imigrantom koczującym obecnie w białoruskich lasach.
„Oni chcą u nas azylu”
To byłoby nawet logiczne, skoro jako „uchodźcy” uciekają przed zagrożeniem. Tymczasem podczas wizyty przedstawicieli ONZ w jednym z przygranicznych koczowisk, przebywający tam obcokrajowcy otrzymali do wypełnienia deklaracje azylowe Białorusi. Wystarczyło wypełnić stosunkowo prosty dokument by uzyskać status prawny uchodźcy. Jednak imigranci ostentacyjnie podarli wnioski. W końcu podjęli kosztowną wyprawę by dostać się na wymarzony socjal w bogatej Europie Zachodniej a nie zlądować na znacznie uboższej Białorusi. Tym bardziej, że nie jest to państwo, które zwykło utrzymywać na swój koszt różnych pięknoduchów i inne „niebieskie ptaki”.
„To głównie kobiety i dzieci”
Owszem w koczowiskach są kobiety i dzieci. Jednak gros grupy stanowią młodzi, zdrowi mężczyźni. W pełni zdolni do pracy. Natomiast obecność dzieci stanowi formę moralnego szantażu wobec społeczeństw państw zachodnich. Przecież wszyscy jesteśmy szczególnie wrażliwi na krzywdę maluchów. Stąd kilka tygodni temu liberalne media próbowały wcisnąć nam sentymentalną bajkę o „dzieciach z Michałowa”. Przybrawszy pozy etycznej wyższości nie zdobyły się jednak na refleksję, że prawdziwie niemoralnym zachowaniem jest narażanie dzieci na niewygody a nawet na potencjalne niebezpieczeństwo dla osiągnięcia swoich celów ekonomicznych. Dokładnie tak jak robią to koczujący na Białorusi imigranci.
Zresztą same „dzieci z Michałowa” okazały się niezłymi ancymonkami… W ten sposób przechodzimy płynnie do kolejnego mitu.
„Mają pokojowe zamiary”
Jeśli tak to skrzętnie je ukrywają. Agresja z jaką imigranci atakują polskich funkcjonariuszy jest doskonale widoczna na licznych filmach i fotografiach. Ciskanie kamieniami i kostką brukową, niszczenie ogrodzenia, używanie gałęzi i pniaków w roli maczug i taranów to obrazki, do których zdążyliśmy już nawyknąć. Choć w tych działaniach prym wiodą młodzi mężczyźni, nie brakuje tu także wyrostków, którzy jeszcze kilkanaście dni temu próbowali rozmiękczyć nasze serca wcielając się w głodne i zmarznięte „dzieci z Michałowa”…
„Tych ludzi dotknęło nieszczęście, są narzędziem w ręku Łukaszenki”
Nie możemy tego wykluczyć. Jednak to tylko domniemania. Tak naprawdę nie wiemy kim są koczujący przy naszych granicach imigranci. To dlatego, że zamiast ubiegać się o możliwość legalnego dostania się na terytorium naszego kraju (co nie jest przesadnie trudne) wybrali działania nielegalne. Obniża to niemal do zera wiarygodność opowiadanych przez nich historii.
W istocie imigranci są narzędziem strony białoruskiej w naszym nieprzyjemnym sąsiedzkim sporze. Jednak stali się nim dobrowolnie, nawet jeśli nie w pełni świadomie. Białoruskie służby nie robiły łapanek na ulicach Mosulu. Przeciwnie, to koczujący dziś w białoruskich lasach imigranci przybyli do Mińska z własnej woli, jako turyści.
Jako, że starożytna zasada volenti non fit iniuria (łac. chcącemu nie dzieje się krzywda) nie straciła nic na swojej aktualności, nie widzę najmniejszych przesłanek by szczególnie ubolewać nad losem owych bliskowschodnich „turystów”.
„Najpierw to Polska była agresorem”
W istocie rzeczy Polska wzięła udział w w inwazji na Afganistan i Irak. Nasze środowisko, wówczas jeszcze reprezentowane w parlamencie, było wobec tych działań jednoznacznie przeciwne. Jednak stało się. Nie były to „sprawiedliwe wojny”, nie mamy w związku z nimi powodów do dumy. Jednak nie żartujmy sobie – nie mamy też wobec nikogo żadnych zobowiązań.
Zasady moralne obowiązujące w interakcjach międzyludzkich nie przekładają się w prosty sposób na zasady obowiązujące w interakcjach pomiędzy państwami. W tych ostatnich liczy się wyłącznie zimna kalkulacja, nie zaś ckliwe sentymenty. Doskonale rozumieją to państwa poważne. Jeśli chcemy by i nasze do takich należało musimy jak najszybciej przyswoić tą wiedzę.
Przyznam na marginesie, że szczególnie bawią mnie tutaj moralizatorskie zapędy naszych wschodnich sąsiadów. Jakkolwiek jestem ostatnim, który miałby zamiar rozdrapywać historyczne zaszłości, proponuję by każdy z nas wykonywał najpierw własny rachunek sumienia. Może wtedy było by w nas mniej chęci by pouczać innych.
„Chopin był uchodźcą”
Nie był. Tu powinienem skończyć, bo nie da się polemizować z tak daleko idącym nieuctwem. Jednak dla porządku przypomnijmy. Chopin z Polski wyjechał w początkach listopada 1830 roku, zatem niemal na miesiąc przed powstaniem listopadowym. Choć co nieco pohamletyzował ostatecznie pozostał za granicą, gdzie żyło mu się wygodnie i gdzie odnosił olbrzymie sukcesy. Zresztą nic nie stało na przeszkodzie by wrócił do kraju.
Tego typu historycznych pseudomądrości pojawia się zresztą więcej. To nie czas i miejsce by się z nimi wszystkimi rozprawiać. Jeśli natomiast usłyszycie Państwo następnym razem tego rodzaju prawdy objawione, w szczególności z ust politykiń lewicy, wykonajcie szybką kwerendę. Na ogół kilkanaście sekund wystarczy by zdemaskować oczywiste głupoty.
„Na przygranicznej awanturze zyskuje głównie rząd”
To oczywiście prawda. Trudno jednak oczekiwać by rząd odwołał z granicy chroniące ją służby. Nie krytykujmy więc rządu, że robi to za co mu płacimy. Zwłaszcza, że i bez tego mamy wystarczająco dużo powodów do jego krytyki. Inna rzecz, że rząd zyskuje politycznie w tak niebywałej proporcji wyłącznie ze względu na całkowitą nieporadność opozycji. Recepta na rozwiązanie kryzysu, która wyraziła posłanka KO Iwony Hartwich: „Wpuśćcie w końcu tych ludzi do Polski, kim są, ustali się później” nie przypadła nam jakoś do gustu…
Takie są fakty. Możemy je interpretować w najróżniejszy sposób jednak trudno nie zgodzić się co do ich istoty. Oparta na bazie fałszywego humanitaryzmu próba moralnego szantażu wobec polskiego społeczeństwa stanowi de facto wsparcie wobec agresorów. To sabotaż wobec naszego państwa. Niezależnie czy czyniony z pobudek etycznych, ideowych czy z wyrachowania, nie może być przez nas tolerowany.
Przemysław Piasta
Przemysław Piasta
Historyk i przedsiębiorca. Prezes Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego. Autor wielu publikacji popularnych i naukowych.