WywiadyProf. Adam Wielomski: Są tylko globaliści i obrońcy państwa narodowego

Redakcja2 lata temu
Wspomoz Fundacje

Tytuł Pana ostatniej książki, a właściwie  podtytuł „Jak neoliberałowie i neomarksiści budują nam nowy świat” – jest intrygujący. Niektórzy, nawet nie przeczytawszy książki, już zaprotestowali.  Zestawienie liberałów i marksistów to skandal, ale chyba kluczem jest słowo „neo”, ono chyba wyjaśnia wiele?

– Protesty płyną z rozmaitych kierunków. Na przykład na FB zarysował się dość widoczny sojusz pomiędzy ortodoksyjnymi marksistami-leninistami i zwolennikami Krzysztofa Karonia, a to z tej racji, że obydwie strony uważają, iż nie rozumiem istoty marksizmu i dlatego głoszę jego przedwczesny zgon. Jakoś ciszej siedzą libertarianie i radykalni liberałowie, którzy udają, że książki po prostu nie ma. Ci ostatni żyją w swojej „bańce informacyjnej” i ignorują wszystko i wszystkich, którzy głoszą choć częściowo odmienne poglądy, ponieważ wszystko, co odbiega od ich ortodoksji to „socjalizm”.

Samego zestawienia liberalizmu i marksizmu nie uważam za skandaliczne, ani nawet za nowatorskie, choćby dlatego, że często dokonywała go Nauka Społeczna Kościoła, liczni konserwatyści i nacjonaliści, także faszyści, wspólnie widzący tutaj – i słusznie – dwie doktryny materialistyczne, różniące się podmiotem. Dla liberałów jest nim jednostka, a dla marksistów kolektyw w postaci klasy społecznej. Liberałom i marksistom zawsze wydawało się, że stanowią przeciwieństwa ideowe, ale są to przecież dwie ideologie uważające bogactwo za jedyny sens egzystencji, różniące się pomysłem na jego podział tak, aby był sprawiedliwy.

Oczywiście, fakt, że przy obydwu tych ideologiach piszę o „neo” nie jest przypadkiem. Klasyczny kontynentalny liberalizm europejski XIX wieku był powiązany z państwem narodowym i był mocno protekcjonistyczny. Wolny handel światowy uważano za doktrynę mocniej zindustrializowanego świata anglosaskiego, który chce podbijać rynki kontynentalne. Zresztą Anglia też stosowała protekcjonizm na zboże, ponieważ tutaj ustępowała Francji czy Niemcom, propagując wolny handel wyłącznie produktami przemysłowymi, gdzie miała przewagę, ponieważ rozpoczęła proces industrializacji kilkadziesiąt lat wcześniej niż Europa kontynentalna. Dlatego liberalizm kosmopolityczny, w którym dogmaty rynkowe i globalistyczne stoją ponad państwem narodowym uznaję za nowy (neo) liberalizm, który tylko częściowo stanowi kontynuację swojego wzorca z XIX wieku.

Podobnie jest z marksizmem. Każdy marksista ex definitione jest komunistą, czyli domaga się zniesienia własności prywatnej wszystkich środków produkcji. Domaga się ich uspołecznienia (Marx) lub nacjonalizacji przez państwo (Lenin). Jeśli ktoś dzisiaj cytuje Marxa, powołuje się na niego, dowodzi, że jest jego uczniem, a potem mówi o „bardziej sprawiedliwym podziale dóbr”, tym samym uznaje ich prywatny charakter, który można podzielić tak, a nie inaczej. Kto dyskutuje o sposobie podziale własności uznaje samą instytucję własności prywatnej. Kto uznaje prywatne środki produkcji, zadowalając się obciążeniem kapitału dodatkowymi podatkami, ten nie jest marksistą, bowiem nie jest już komunistą. Podobnie jest z tymi, którzy domagają się wprowadzenia tzw. dochodu gwarantowanego. Ktoś taki może posługiwać się językiem czy metodologią Marxa, jego socjologią, ale jest tylko neomarksistą, jest co najwyżej „marksizujący”, skoro zaakceptował instytucję własności środków produkcji i istnienie pieniądza jako narzędzia wymiany dóbr. Podobnie ten, kto powołuje się na elementy nauki Chrystusa, na przykład moralne, lecz nie wierzy w Zmartwychwstanie, ten nie jest wierzącym chrześcijaninem.

Wracając do tych „neoliberałów” i ich sojuszników – czy zgadza się pan z opinią  Aleksandra Dugina, że tak naprawdę ten nowy toksyczny sojusz jest także wymierzony w tradycyjny liberalizm? 

– Zdecydowanie tak. Osobiście ekonomicznie uważam się za ordoliberała, czyli za zwolennika tradycyjnej ekonomii liberalnej, lecz opartej na państwie narodowym, zakorzenionej w chrześcijańskim świecie wartości i uznającej rolę państwa, gdy wymaga tego racja stanu, a także w celu przeciwdziałania powstawaniu monopoli prywatnych i oligopolizacji gospodarki. Tradycyjni liberałowie byli protekcjonistami wobec własnych gospodarek, wspierali własną klasę średnią, rodzimy przemysł i rolnictwo. Wizja monopolizacji gospodarki światowej przez kilka koncernów była dla nich przerażającą perspektywą, wypaczeniem zasady rynkowej. Jeśli w danej branży na świecie konkuruje pięć koncernów-matek, mających w swoim władaniu wszystkie firmy i zachowujące z nich tylko ich tradycyjne nazwy, to jest to konkurencja niezwykle ułomna. W ekonomii nazywa się to oligopolem, charakteryzującym się głównie konkurencją na reklamy, gdyż w istocie nie ma tutaj konkurencji, lecz zastępują ją uzgodnienia co do cen i podziału rynku. W dodatku te wielkie międzynarodowe koncerny wymuszają dla siebie różnego rodzaju przywileje od państw, dotyczące podatków czy wprowadzenia systemu koncesji, aby nie wyrosła im konkurencja w kraju, w którym inwestują. W czasie ostatniego kryzysu finansowego oligopoliści zażądali od państw wprost pieniędzy – dodrukowanych (podatek inflacyjny od wszystkich) lub wprost, z pieniędzy podatników – szermując hasłem „jesteśmy zbyt wielcy, aby upaść”, gdyż jak upadniemy to pojawi się bezrobocie i nastąpi katastrofa społeczna! Gdy wielkie korporacje są dotowane przez państwo, to nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek wolnym rynku.

Słowem, uważam, że współczesny neoliberalizm to wypaczenie i degrengolada liberalizmu. W dodatku te wielki koncerny prowadzą silny nacisk ideologiczny na – nazwijmy to tak ogólnie – multi-kulti i agendę LGBT. Stąd sojusz wielkich inwestorów i neomarksistowskich ideologów i dziennikarzy. Neomarksiści podpiłowują tradycyjną moralność, delegitymizują państwo narodowe i klasę średnią, a inwestorzy mnożą zyski dzięki zasadzie wolnego handlu światowego. Aby ten sojusz mógł być możliwy marksiści musieli poddać projekt zniesienia własności środków produkcji. Kapitał chętnie kupuje lewicowych ideologów i intelektualistów, ale ci nie mogą podważać samej zasady istnienia sponsorującego ich wielkiego kapitału. W ten sposób zabijany jest tradycyjny liberalizm, oparty o średnią i małą własność, związaną z państwem narodowym i któremu towarzyszyły tzw. mieszczańskie wartości.

Zapytam jeszcze o ten marksizm. Czy w Pana opinii nasi paleomarksiści mają jakikolwiek wpływ na oblicze współczesnej lewicy czy to już tylko grupa rekonstrukcyjna? Oni przyjęli Pana książkę i jej przesłanie z niechęcią a nawet irytacją.

– Przyznam, że ich postawy zupełnie nie rozumiem. W mojej książce przecież nie zaatakowałem ortodoksyjnych marksistów. Nie zgadzam się z nimi, jestem z innego świata ideowego, ale szanuję ich ortodoksję, a w niektórych sprawach nawet popieram, na przykład w sprzeciwie wobec panoszeniu się kosmopolitycznych wielkich korporacji finansowych. Zaatakowałem w mojej książce tych, którzy sprzedali dogmaty marksistowskie w zamian za granty i dobre posadki, których – dla odróżnienia – nazwałem neomarksistami. Prawdę mówiąc, to gdy widzę neomarksistów rozprawiających o LGBT, genderyzmie, państwie światowym i wpuszczaniu do Polski imigrantów, spożywających obiad w ekskluzywnej restauracji („lewica kawiorowa”), to zdecydowanie mi bliżej do marksistowskich ortodoksów, z którymi się nie zgadzam, ale których szanuję za stałość poglądów. Marx nie popierał agendy LGBT i genderyzmu. Z punktu widzenia marksizmu-leninizmu zgenderyzowany proletariusz nic nie jest wart, nie posiada rewolucyjnego impetu. Jest zniewieściały i nie nadaje się do walk na barykadach. LGBT to klasyczna doktryna pasących brzuchy i nudzących się burżujów, zniewieściałych, pozbawionych cech heroicznych, nieznana autentycznemu proletariatowi. Stalin homoseksualizm nakazał penalizować jako „zboczenie faszystowskie”, z tej racji, że homoseksualizm był bardzo popularny w nazistowskiej SA. Rewolucja potrzebuje wojowników, a nie facetów w apaszkach.

W mojej książce nauczam, że rzeczywisty podział na scenach politycznych świata nie przebiega już wedle podziału lewica-prawica. To kwestia wtórna. Podstawowy podział dzisiaj, to podział na globalistów i obrońców państwa narodowego. Wielu znanych mi ludzi patriotycznej polskiej lewicy znajduje się ze mną w tym samym obozie obrońców państwa narodowego, przeciwko globalizmowi i globalizmowi. O podział PKB będziemy się spierać, gdy odeprzemy atak globalistów na nasz świat w którym się urodziliśmy i który, mimo setki zastrzeżeń, jest naszym światem.

Przy okazji wyrażam autentyczne współczucie dla – jak ich Pan określił – „paelomarksistów”, że są w ogóle łączeni z neomarksistami. Ja czuję się podobnie gdy, będąc konserwatystą, jestem łączony neokonserwatystami. Tyle, że sam nie obrażam się, gdy ktoś pomstuje w mojej obecności na neokonserwatystów, bo nie mam poczucia, że to mnie dotyczy.

Ten sam spór  dotyczy chyba także tradycji trockistowskiej. Ks. Michał Poradowski pisał w pracy „Aktualizacja marksizmu poprzez trockizm” o nowym wcieleniu trockizmu jako idei permanentnej rewolucji. Czy miał rację? Patrząc na to czym jest amerykański neokonserwatyzm i jaką ma genezę wydaje się, że był ks. Poradowski  bardzo przenikliwy. Ale i tu zwolennicy dawnego trockizmu protestują.

– Z punktu widzenia trockistów ortodoksyjnych, neokonserwatyzm amerykański jest aberracją. Amerykańscy neokonserwatyści rzeczywiście wyszli z szeregów trockistowskich, gdzie zarzucano Związkowi Radzieckiemu zaprzeczenie filozofii marksizmu i stworzenie państwa totalitarnego rządzonego przez biurokrację, w miejsce państwa emancypacyjnego, gdzie robotnicy zarządzaliby zakładami i produkcją. No i nienawidzili Stalina za zlecenie zabójstwa Trockiego. Tak nienawidzili ZSRR, że zaakceptowali kapitalizm, byle tylko zniszczyć znienawidzony system radziecki. Udało im się to, ale za cenę stania się zbrojnym ramieniem międzynarodowych korporacji, szczególnie naftowych i zbrojeniowych. Neokonserwatyści są ex-trockistami, a nie trockistami. Ich celem nie jest „permanentna rewolucja”, lecz kolonizacja całego świata przez amerykański kapitał i pewnego rodzaju biopolityka, rozumiana jako inżynieria społeczna, czyli zmiana sposobu życia i światopoglądu wszystkich ludzi na amerykański. Z dawnego trockizmu zachowali poczucie misyjności, ale nie istotę przesłania. Zresztą ten kierunek w Stanach Zjednoczonych uważam za zmierzchający, gdyż państwo to traci (może już utraciło) status jedynego supermocarstwa. Świat w tej chwili staje się wielobiegunowy, z wyraźną tendencją do zbliżającej się dominacji Chin nad globem. Neokonserwatyzm był łabędzim śpiewem zmierzchającego imperium. Jak mawiał Hegel, „Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, a nie o świcie”. I żegnam neokonserwatystów bez najmniejszego żalu. Mają ręce pełne śladów po ludzkiej krwi.

Jak Pan patrzy na naszą tzw. lewicę, to wydaje się Panu, że jest ona zaprojektowana przez światowy układ globalistyczny czy też można mówić o jakiejś spontaniczności?

– Jeśli spojrzymy sobie na aktualny Sejm, to ja nie bardzo widzę tam jakąkolwiek lewicę. Trudno nie odnieść wrażenia, że posłowie zasiadający po lewej stronie sali sejmowej, z tradycyjnie pojętą lewicowością nie wiele mają wspólnego, poza deklaracjami. Lewicę charakteryzuje kolektywizm połączony z troską o niższe grupy społeczne. Tymczasem nasza sejmowa lewica jest głęboko indywidualistyczna. Weźmy agendę LGBT. Przecież to jest teoria, że jednostka ma uprawnienie do ogłoszenia buntu przeciwko wszelkim poglądom społecznym, uznawanym przez ogół. Prawo do buntu jednostki wobec zasad ogółu to zasada indywidualistyczna, czyli liberalna. Dlatego to, co w naszym Sejmie uchodzi za lewicę to zdeprawowany moralnie liberalizm, gdzie ogłoszono prawo „ja” do buntu wobec kolektywu i jego reguł. Tak rozumiana lewica odwołuje się do mniejszości seksualnych i patologicznych antyklerykałów. Dla robotników czy grup niżej sytuowanych nie posiada jakiegokolwiek programu. Ta „lewica” szuka elektoratu głównie pośród młodych i dobrze sytuowanych ludzi z wielkich miast, pośród nihilistów pogrążonych w kulturze konsumpcyjnej i hedonistycznej. Elektorat tradycyjnej lewicy został dziś w całości przejęty przez PiS, gdyż nominalna lewica ogłosiła, że ci ludzie jej nie interesują.

Ta degeneracja lewicy nie jest przypadkowa. Trudno mi powiedzieć na ile ten model lewicowości został zaprojektowany przez globalistów, acz z pewnością liczne zagraniczne fundacje garściami dolarów i euro wspomagały jego rozwój. Przecież genderystyczna i walcząca o agendę LGBT „lewica” z punktu widzenia międzynarodowych korporacji jest zupełnie niegroźna, a nawet bardzo pożyteczna, gdyż zwalczając narody i państwa narodowe toruje drogę procesom globalizacji. Biorąc pod uwagę katastrofę wyborczą dla samej lewicy, którą projekt ten przyniósł, trzeba zapewne wskazać także na dość naiwne zapatrzenie się w zachodnie wzorce jej polskich przywódców.

I na koniec pytanie o przyszłość? Czy według Pana ten sojusz ekstremizmów ma jakąś przyszłość? Bo jeśli są to jednak rewolucyjne ekstremizmy, to jak pokazuje historia – zawsze kończyło się to ich pacyfikacją. Kto w takim razie ich teraz spacyfikuje? 

– Sojusz ekstremów będzie trwał tak długo, jak długo będzie korzystny dla kosmopolitycznych korporacji i globalistów. Wbrew temu co się opowiada na polskiej prawicy, to nie neomarksiści pełnią w tym sojuszu rolę kierowniczą. Oni są tylko intelektualistami, pisarzami, dziennikarzami, ekspertami, gadającymi głowami w telewizji i w innych mediach. Jedno pstryknięcie właścicieli wielkich mediów (czyli kapitalistów) i znikają w jednej chwili. Koniec grantów i dotacji i całe ich struktury przestają istnieć, a całe towarzystwo trafia na przysłowiową zieloną trawkę. Neomarksiści to doskonale wiedzą, dlatego mówią i głoszą to, co odpowiada wielkiemu kapitałowi: zniesienie narodów, państw narodowych, pauperyzacja klasy średniej (znienawidzone „drobnomieszczaństwo”).

Czy pamiętacie Państwo jeszcze ruch alterglobalistów protestujących przed laty przeciwko rozrostowi kosmopolitycznych koncernów i domagających się jednoprocentowego podatku od wszystkich transakcji giełdowych, czyli opodatkowania spekulantów? Gdzie? Gdzie jest ten ruch? Co się z nim stało? Odpowiedź jest banalna: liderzy zostali kupieni przez międzynarodowy kapitał, dostali granty, posady, biegają po wielkich mediach. Ale zamiast opodatkowania spekulacji giełdowych zajmują się problemami LGBT, genderyzmu i migrantów, czyli stali się awangardą globalizmu. Wiedzą, że gdyby wrócili do tematu opodatkowania spekulacji giełdowych, to musieliby sobie szukać nowej pracy. Parafrazując język konstytucji PRL można rzec, że w sojuszu neoliberałów i neomarksistów, „rola kierownicza” należy do kosmopolitycznego kapitału.

Rozmawiał: Jan Engelgard

Na zdjęciu: prof. Adam Wielomski i Jan Engelgard

Myśl Polska, nr 45-46 (7-14.11.2021)

Redakcja