PublicystykaŚwiatKlika uwag o polityce Aleksandra Łukaszenki

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

„Myśl Polska” i aprobujący jej linię Czytelnicy w toczących się sporach wokół Białorusi, stoją po stronie tego państwa w jego obecnym wymiarze, a więc także po stronie jego władz z prezydentem Aleksandrem Łukaszenką na czele. Daliśmy temu niejednokrotnie wyraz.

Nie wstydzimy się tego, ani nie obawiamy, że czyniąc to stajemy okoniem wobec całego polskiego establishmentu politycznego, wszystko jedno, czy rządowego, czy opozycyjnego, czy nawet konfederacyjnego.

Wierzymy, ale i mamy na potwierdzenie tego racjonalne argumenty, że nasz głos jest głosem rozsądku pośród morza głupoty, stereotypu, papugowania Zachodu etc. Uważamy, że za praktycznie wszystkie zadrażnienia i niszczenie stosunków z Białorusią aż po ostatni okres, odpowiada strona polska, opętana rusofobią i przenosząca swoją obsesję na państwo z Rosją żyjące bardzo blisko i z nią sprzymierzone.

Przypomnijmy tylko dwie sprawy. Pierwsza ciągnie się od lat i związana jest z podziałem mniejszości polskiej na Białorusi. Polska zapragnęła używać mniejszości polskiej do rozgrywek politycznych przeciwko rządom Łukaszenki skąd wzięło się ostentacyjne wspieranie nielegalnego wg prawa Białorusi „Związku Polaków” pod przywództwem Andżeliki Borys. Jednocześnie państwo polskie zaczęło represjonować na różne sposoby (aż po zakaz wjazdu do Polski) działaczy, którzy pozostali w legalnym Związku Polaków na Białorusi. Jedno i drugie działanie jest otwarcie wrogie wobec władz Białorusi, ale wywołuje, i wywoła więcej w przyszłości, bardzo negatywnych skutków dla polskości w tym kraju. Z jednej strony jest oczywistym, że Polska nie pozwoliłaby sobie na działanie w naszym kraju nielegalnego związku jakiejś mniejszości wspieranego jawnie przez obce państwo, zatem nie wiadomo z jakiego prawa czerpie uzasadnienie swoich zachowań na Białorusi.

Z drugiej strony, dzieląc Polaków białoruskich Polska przyczynia się – jako czynnik zasadniczy – do niszczenia tej mniejszości. Polacy idący za władzami Polski nie mają przyszłości na Białorusi, zaś ci wierni prawu białoruskiemu, nie mają przyszłości w Polsce. W efekcie już to można zaobserwować, a w przyszłych pokoleniach będzie jeszcze gorzej, wyjściem dla młodych ludzi będzie po prostu odejście od polskości, bądź wyjazd do Polski. Tak czy inaczej nastąpi gwałtowne zmniejszenie liczebności przyznających się do polskości na Białorusi aż po pełną asymilację. Winę za to ponosi w 100% strona polska. O sprawie TV Biełsat nawet nie ma co wspominać – ta żałosna inicjatywa za pieniądze polskich podatników jest nędzną kopią Wolnej Europy.

Ale jest jeszcze najnowszy wykwit obłędu polskich władz – sytuacja po ostatnich wyborach, po których Polska niby uznaje zwycięstwo p. Cichanowskiej, a jeśli tak, powinna zerwać stosunki z obecnymi władzami Białorusi, a jeśli tego nie czyni, to co możemy o tym sądzić? Gdzie tu jakakolwiek myśl polityczna? Gdzie długofalowy plan na przyszłość? Gdzie troska o naszych rodaków? Trudno jednak mówić o myśli w polityce wobec Białorusi, skoro władza w Polsce wkręca tamtejszych działaczy polskich w poważne kłopoty prawne forsowaniem – zupełnie bez sensu, bez przemyślenia konsekwencji – chorej wizji „żołnierzy wyklętych” w państwie, które ma inną narrację i wrażliwość historyczną. Możliwa jest oczywiście opcja, że to działanie zamierzone, ale to tym gorzej dla władz polskich.

Tak więc nasze stanowisko wobec konfliktu jest jasne. Obecnie mamy do czynienia z odwetem strony białoruskiej. Ustanowienie Święta Jedności Białorusi na 17 września przez Łukaszenkę oczywiście uderza w naszą pamięć i wrażliwość, ale nastąpiło jednak dopiero w 27 roku jego władzy, po wszystkich antybiałoruskich hecach polskich, często agresywnych i przepełnionych nienawiścią. Drugim elementem odwetu jest bez wątpienia sytuacja z tzw. imigrantami  z Afganistanu itp. Prezydent Białorusi z pewnością chciał utrudnić życie najpierw Litwie, potem Polsce, jednak reakcja zwłaszcza Polski sprawia, że potencjał tego ruchu odwetowego wyczerpuje się na naszych oczach.

I tu przechodzę do kilku słów krytyki polityki władz Białorusi – krytyki ze strony osoby, która nie skrywa się za szyldem redakcji, ale osobiście stoi po stronie tych władz w omawianym konflikcie. Wg mnie szereg posunięć od czasu ogłoszenia wyników wyborów było co prawda skutecznych, ale niefortunnych, błędnych z punktu widzenia dalszego funkcjonowania obecnego układu władzy na arenie międzynarodowej.

Pytanie zasadnicze brzmi tutaj, co prezydent Łukaszenka chciał osiągnąć tymi posunięciami. Jeżeli celem była izolacja, która nastąpiła i to izolacja bez widoków na rozwiązanie bez zmian personalnych, to oczywiście rozważania te są bezprzedmiotowe. Jeśli natomiast Białoruś miała na celu jednak najpierw utrzymanie, później przywrócenie jako takich stosunków z Zachodem, na wzór tych sprzed ostatnich wyborów prezydenckich, to trzeba powiedzieć, że wszystkie wskazane działania były błędem. Przyjrzyjmy się im:

* Jeżeli Łukaszenka chciał utrzymać dotychczasową pozycję w układzie międzynarodowym, należało podać wyniki wyborów, które Zachód po prostu by kupił. 80% dla Łukaszenki rozwścieczyło Zachód i doprowadziło do uruchomienia mechanizmu rozruchów, a co za tym idzie do najprostszych dla mediów manipulacji związanych z dyżurnymi tematami – brutalnością służb państwowych i cierpieniami cywili, zwłaszcza kobiet itp., forsowania p. Cichanowskiej, która wcześniej nieznana nikomu, stała się nagle osoba znaną, wreszcie do uznania tej pani za zwyciężczynię wyborów przez niektóre państwa w tym Polskę. Brzmi to dalece niedemokratycznie, ale skoro należało się spodziewać, że Zachód będzie się wściekał na podane wyniki, trzeba było sprzedać mu wyniki takie, które by zwyczajnie kupił. Nawet wśród fanatyków w Polsce pogadanoby o „rosnącym” poparciu dla opozycji, ale i tak przeważałyby głosy, „że przecież trudno było oczekiwać zwycięstwa nieznanej osoby w takim kraju jak Białoruś”. I po 3-4 tygodniach temat by ucichł. Zatem trzeba było podać przykładowe 58% dla Łukaszenki i tematu by nie było. Nawet jeśli otrzymał więcej.

* Zmiana trasy samolotu z Protasiewiczem, tzw. uprowadzenie. Co prawda operacja służb była tu majstersztykiem, ale liczą się konsekwencje międzynarodowe, a nie skuteczność techniczna jednej akcji. A konsekwencje są takie, że Zachód nie przyjmuje kontrargumentu o zatrzymaniu samolotu prezydenta Boliwii Evo Moralesa w Wiedniu w 2013 r., zaś hałaśliwa propaganda ogłosiła Łukaszenkę i Białoruś terrorystą i państwem terrorystycznym. Późniejsze filmy z Protasiewiczem ujawniającym kulisy działań opozycji oczywiście zostały odrzucone przez Zachód jako przykład działania „reżimu totalitarnego”, niezależnie od tego, czy Protasiewicz mówił prawdę czy nie. I znów – ocena zależy od celów jakie chciała osiągnąć Białoruś. Nie sądzę, aby celem była izolacja, a jeśli mam rację, to było to działanie na wiwat, krótkotrwały fajerwerk i satysfakcja z utarcia nosa Zachodowi, ale tak naprawdę, bez sensu.

* Utrzymywanie w areszcie miesiącami Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta. Służy to jedynie najpierw przypomnieniu, a później podtrzymywaniu mitu „niezłomnych bojowników o demokrację, cierpiących katusze w reżimowych tiurmach”. Moim zdaniem o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby deportowanie tej pary natychmiast do Polski.

* Wreszcie sprawa z „imigrantami”. Aleksander Łukaszenka nie spodziewał się najwyraźniej takiej reakcji Polski, jaka nastąpiła. I teraz sam ma problem z ludźmi przybywającymi legalnie do Mińska (właśnie legalnie, wbrew np. propagandzie troglodytów z TVP, którzy pokazując dokumenty z podbitymi wizami głosili w komentarzu, że to nielegalni uchodźcy). Jeżeli doniesienia o licznych osobach przybyłych z Bliskiego Wschodu i wałęsających się po Mińsku są prawdą, to świadczy jednak o porażce i tego pomysłu odwetowego. Ponownie – skutecznie przeprowadzony pomysł, jednak o krótkotrwałych efektach i z konsekwencjami dla własnego kraju. Nadto, nam, stojącym po stronie racji Białorusi trudno, co oczywiste, takie działania akceptować. Pozostajemy konsekwentni w sprzeciwie wobec przyjmowania imigrantów, a zatem stajemy w kontrze do polityki Łukaszenki.

Podsumowując, ktoś pomylił skuteczność i krótkotrwałą satysfakcję z długofalowymi skutkami dla państwa i władzy. Białoruś, zresztą podobnie jak i Rosja, cierpi na brak pomysłu, a  może i możliwości dokonania personalnej zmiany władzy przy jednoczesnym zachowaniu istoty ustroju i polityki. Wszak nie widzimy na Białorusi nikogo o takiej charyzmie, aby mógł zastąpić Aleksandra Łukaszenkę. A jest to bardzo istotne zagadnienie z punktu widzenia przyszłości tego państwa. Niestety, jak się wydaje, działaniami podjętymi po wyborach Aleksander Łukaszenka zamknął sobie drogę do dalszego współistnienia z Zachodem choćby na dotychczasowych, mocno niepewnych warunkach.

Rozwiązaniem mogłaby być zmiana przywódcy z zachowaniem systemu władzy, ale na chwilę obecną nie wydaje się, aby ktoś taki na Białorusi istniał. Jednak 27 lat władzy powoduje nie tylko znużenie samego ją dzierżącego, części przynajmniej społeczeństwa, ale też powoduje stan ogromnego zdominowania mentalnego ewentualnych następców postacią tego, którego mają zastąpić, a to jest często, co wynika z historii, ciężarem nie do uniesienia. Zatem alternatywą pozostaje wcześniej czy później, połączenie Białorusi z Rosją. De facto doprowadzą do tego działania samego Zachodu (w tym Polski). I nie chodzi tu o to, że np. nasze środowisko boi się Rosji na naszych granicach (wszak byłaby to Rosja właściwa, a nie wysunięty przyczółek w postaci Obwodu Kaliningradzkiego).

Jednak przyzwyczailiśmy się już do istnienia Białorusi i to w najlepszym możliwym kształcie politycznym – kraju pośrednika pomiędzy Wschodem (Rosją) a Zachodem (w tym Polską), który nie jest skonfliktowany ze Wschodem, a i z Zachodem potrafi mieć bardzo dobre kontakty (podczas gdy jego złe kontakty wymuszone są postawą Zachodu i własnymi błędami). Jest to rozwiązanie ze wszech miar najlepsze dla wszystkich zainteresowanych podmiotów – taką, najlepszą formułę miała również Ukraina w czasach kiedy nie rządzili nią Juszczenko, Poroszenko, czy Zełeński. Jednak to, co udało się zrobić z Ukrainy, na skutek istniejącego tam silnego prądu nacjonalistycznego, nie uda się, przynajmniej w taki sam sposób, na Białorusi. Szybciej więc stanie się ona częścią Rosji, niż krajem przejętym przez Zachód na wzór Ukrainy. A to spowoduje, że nasi rusofobi mogą nie wytrzymać nerwowo stałej obecności armii rosyjskiej na polskiej granicy.

Z tego punktu widzenia – ze względu na niepoczytalność polskiej klasy politycznej – połączenie Białorusi z Rosją nie leży w naszym interesie. Więcej – może być zagrożeniem. Oczywiście szaleńcy, którzy od ponad dwudziestu lat robią wszystko, aby do tego doprowadzić, nie zrozumieją nigdy, że to ewentualnie oni, nikt inny, będą za to odpowiedzialni.

Adam Śmiech

Fot. president.gov.by

Myśl Polska, nr 43-44 (17-24.10.2021)

Redakcja