FelietonyRównaczy refleksja nad równością

Redakcja3 lata temu
Wspomoz Fundacje

„Gazeta Wyborcza” należy bez wątpienia do awangardy postępu w Polsce. Zaczynała jako nominalnie gazeta „Solidarności” (aż Wałęsa odebrał jej „prawo do noszenia znaczka”). Przez lata była wyrazicielką wartości co prawda centro-lewicowych, ale w starym stylu starszego pokolenia Komitetu Obrony Robotników, gdzie liczyła się wrażliwość społeczna, los robotnika itd.

Jednak wraz z wymieraniem tej grupy i coraz gorszą sytuacją na rynku, „Gaz. Wyb.” dosłownie zaprzedała się Neo-Lewicy i jej pseudowartościom, w której perspektywie proletariat został zastąpiony walką o prawa kobiet, walką z patriarchatem, ze zmianami klimatycznymi, walką o prawa mniejszości wszelakich po seksualne włącznie. Wszystkie te elementy stanowią istotne składowe ideologii, która obecnie, na naszych oczach przekształca o 180 stopni świat białego człowieka ze wszystkimi jego tradycyjnymi wartościami, wiarą, obyczajem itd., które są z „wartościami” Neo-Lewicy nie do pogodzenia. Bez wątpienia mamy tu do czynienia z ideologią – prądem zmierzającym do przekształcenia rzeczywistości na swoją modłę.

Jednym z haseł, które najczęściej służy tej ideologii jest hasło powszechnej równości – równości. Już nie płci, gdyż te mnożą się w postępie geometrycznym, ale równości kobiet i mężczyzn oraz kobiet i mężczyzn z osobami trangenicznymi i niebinarnymi, równości heteronormatywnych z homonormatywnymi i wszelkimi innymi seksualistami. Równości etnicznej (broń Boże rasowej – rasy zlikwidowano, choć oskarżenie o rasizm pozostaje jednym z najgorszych), kulturowej, religijnej, wierzących z niewierzącymi w każdej opcji, równości rezultatu w edukacji, pracy, płacy i czego tam jeszcze.

Właśnie tzw. równość rezultatu, czyli przyłożenie schematu (parytetu) równości etnicznej, płciowej itd. nie do etapu rozpoczynania edukacji, ale do zakończenia, co w oczywisty sposób musi dawać obniżenie ogólnego poziomu społeczeństwa, to wstęp do patologii równościowej wyższego rzędu. Zagrożenia ze strony tak rozumianej równości widzieli liczni pisarze Science Fiction już w połowie XX wieku. Jednym z nich był pisarz nie tylko SF, Kurt Vonnegut Jr. (1922-2007), Amerykanin pochodzenia niemieckiego, autor tak słynnych powieści jak „Rzeźnia numer pięć”, „Kocia kołyska”, „Matka noc”, czy „Śniadanie mistrzów”. W 1961 r. Vonnegut popełnił króciutkie opowiadanie SF „Harrison Bergeron”, które jest ostrą, zjadliwą satyrą na fanatycznie rozumianą równość, wprowadzoną literalnie w świecie przyszłości, który kreśli autor.  Otóż, państwo Bergeron, żona/matka Hazel o „inteligencji” doskonale przeciętnej, nie potrafiąca kojarzyć, pamiętać, dosłownie żyjąca chwilą i jej mąż/ojciec George z inteligencją wyrastającą ponad przeciętność, i które to „ponad” jest likwidowane głośnym impulsem poprzez radyjko w uchu, które doprowadzało go w chwili zapomnienia o równości do pionu oraz przez 20 kilogramów śrutu, które musiał nosić w worku na szyi. Państwo Bergeron żyją bowiem w 2081 r., w świecie absolutnej równości – w którym nikt nie jest od drugiego mądrzejszy, silniejszy, szybszy, piękniejszy itd. Na straży stoi Ministerstwo Równości, któremu zupełnie brak poczucia humoru.

Harisson to syn państwa Bergeron, wysportowany geniusz, który przebywa w więzieniu i nosi na sobie 150 kilogramów wyrównującego złomu. W telewizji, którą oglądają państwo B. trwa idealnie równy pokaz baletowy przerwany informacją o ucieczce Harrisona z więzienia. Wkrótce Harrison pojawia się na scenie baletowej, zrzuca ciężary i ogłasza się cesarzem. Swoje słowa kieruje do osłupiałych i idealnie równych widzów, orkiestry i baletnic. Pyta baletnic, która zdecyduje się być jego cesarzową. Jedna wstaje, idzie do Harrisona i zdejmuje szkaradną maskę, która kryła (wyrównywała) jej zbyt piękną twarz. Harrison władczym tonem wydaje rozkaz zdjęcia wyrównywaczy orkiestrze i zagrania naprawdę. W muzycznym i tanecznym uniesieniu Harrison zapamiętuje się i traci kontrolę nad wydarzeniami, kiedy wydaje mu się, że ten bezmyślny świat leży u jego stóp. Oto, oddział specjalny Ministerstwa Równości likwiduje cesarza i cesarzową… Silne emocje oglądającego to na ekranie telewizora ojca niszczy silny impuls foniczny. Matka nie orientuje się w ogóle co się wydarzyło. Sytuacja wraca do normy.

Dlaczego o tym piszę? Żeby przypomnieć, że Vonnegut już w 1961 r. przestrzegał przed zrównywaniem ludzi? Tak, jak najbardziej. Ale skąd zatem wzmianka o „Wyborczej”? Otóż, wyobraźcie sobie Państwo, że Marcin Zegadło w „Gaz. Wyb.” właśnie postanowił przypomnieć opowiadanie Vonneguta i ostrzec – zarówno będąc reprezentantem czołowego organu równaczy, jak i kierując swoje słowa do równaczy-czytelników – przed zbyt daleko idącą równością! Uwierzcie mi Państwo – naprawdę! Na łamach „Gaz. Wyb.”! W samym bastionie równaczy! W gazecie, w którym zwierzęta umierają i są mordowane, karpie cierpią, aborcja jest zabiegiem jak obcięcie wrastającego paznokcia, gdzie wszyscy są równi i popiera się pogląd o tym, że w związkach homo rodzi się nawet więcej dzieci niż w hetero (co za nierówność!).

Cóż zatem p. Zegadło? „Otóż może się okazać, że równość, która staje się systemem, narzucona i wdrażania ze ślepą bezwzględnością – ta równość przestaje być wartością, staje się natomiast przekleństwem i udręką. Równość należna każdemu bez względu na to, kim jest, jakie posiada cechy, do czego ma kwalifikacje, co sobą reprezentuje – taka równość zamienia się w gigantyczną i totalną promocję przeciętności, miernoty, błahości i niekompetencji. Tak zaadaptowana społecznie równość promuje duchową miałkość i mentalną pustkę, staje się trampoliną dla nieudacznych i głupich, którzy – tak może się przecież zdarzyć – bywają przecież politykami, prezesami spółek i koncernów, szefami banków, a nawet – o zgrozo! – głowami państw. (…) Przede wszystkim tak ujęta równość zakłada konieczność dostosowania się, sformatowania jednostki na miarę szablonu, matrycy odlanej przez tych, którzy decydują, ponieważ zawsze są tacy, którzy będą decydowali za innych i nie ma takiej równości, którą ten stan rzeczy odmieni. Równość u Vonneguta jest również narzędziem społecznej kontroli”.

I dalej: „Przede wszystkim należy się jednak zastanowić, czy równość wyniesiona do rangi dogmatu nie odbiera nam tego, na czym również wszystkim nam zależy – czy nie odbiera nam wolności? Czy narzucona równość nie pozostaje w konflikcie z wolnością, którą tracimy jako sformatowani, podobni do siebie członkowie jakiejś społeczności, zgubieni w jej masie. Takie próby „równości” historia zna doskonale, począwszy od uniformizacji społeczeństw odzianych w mundurki typu Mao, skończywszy na dowolnym uniformie rodem z prawicowych dyktatur”.

Wszystko to prawda, tylko do kogo ta mowa? Uniformy rodem z prawicowych dyktatur? A kto promuje wychodzenie poza stereotyp płci, poza tożsamość, promuje facetów w sukienkach, kobiety z brodami, odrzuca piękno jako przynależne kobietom, zakazuje wartościowania czegokolwiek, a zwłaszcza zewnętrznych cech osobowych. Kto robił awanturę o nazwanie jakiś pop-Koerańczyków mało męskimi? Czy to nie p. Lubnauer ostatnio miała pretensje do Prezydenta RP, że w swoich gratulacjach podkreślił, że nasza oszczepniczka Maria Andrejczyk jest piękną kobieta, a nie zrewanżował się tym samym mężczyźnie, złotemu medaliście w chodzie? A co z polityczną poprawnością, która (na razie) stoi na straży tego wszystkiego?

Wierzę, że p. Marcin Zegadło poważnie traktuje ostrzeżenie jakie chciał nam przekazać Kurt Vonnegut. Co do reszty „Gaz. Wyb.” mam jednak poważne podejrzenie, że osiągnęła już poziom Hazel Bergeron, matki nieszczęsnego Harrisona. Przeczytają opowiadanie i nic. Zapomną o czym czytali w momencie kończenia ostatniego zdania. I ruszą do dalszej walki o równość powszechną.

Adam Śmiech

Fot. odkrywamy zakryte

Myśl Polska, nr 35-36 (29.08-5.09.2021)

Redakcja